Wywody Chmielobrodego – cz. 12

The Order of Yoni, czyli „sex sells” w piwnym ciele

No to się porobiło. W miniony weekend miałem okazję skosztować pierwszego na świecie piwa, do produkcji którego użyto bakterii kwasu mlekowego, pobranego z kobiecych narządów rodnych. W sensie z waginy. I nie, nie jest to żadna ściema; faktycznie można powiedzieć, że na rynku już niebawem pojawi się piwo z „esencją” kobiety. Sprawa jest delikatnie mówiąc dość kontrowersyjna, ale chyba o to właśnie chodziło. Chociaż w sumie nie spodziewałem się tego, jak ogromnym zainteresowaniem sprawa będzie się „cieszyć”. Wrzucony przeze mnie post ze zdjęciami butelki i krótkim opisem sytuacji ma tak potężne zasięgi, że w ciągu niecałych 48 godzin przebił moje najpopularniejsze posty na Facebooku z ostatnich dwóch lat. O blisko 40-tu udostępnieniach nie wspominając.

Oczywiście opinie bywają skrajne. Jedni są zaciekawieni, inni zniesmaczeni, a kolejni oburzeni. I tylko tych obojętnych jakoś niewielu. Ja do samego pomysłu mam stosunek ambiwalentny. Dlaczego? Z jednej strony marketing faktycznie trąci lekko myszką i kojarzy mi się z latami 90tymi, kiedy to jako nastolatek zerkałem na witryny kiosków Ruchu w poszukiwaniu roznegliżowanych zdjęć na paczkach prezerwatyw czy pisemek dla panów. Z drugiej zaś strony – „sex sells”, a zajmując się zawodowo zarządzaniem grupą sprzedawców muszę docenić pomysł, na który nikt jeszcze nie wpadł, a jaki jest w zasadzie bardzo banalny i może się dobrze sprzedać.

Nim jednak przejdę do szczegółów technicznych warto zwrócić uwagę na tych komentatorów, którzy sięgają po skojarzenia ciężkiego kalibru. Wiecie, hasła w stylu „Pierwsze oficjalne piwo typu siki”, „bede rzigoł” albo „Pijesz i czujesz się jakbyś zlizywał piwo z ci*ki” nijak mają się do samego procesu technologicznego i do samego piwa, a same w sobie trącą humorem raczej niskich lotów. Chociaż ktoś może w tym miejscu powiedzieć „jaki marketing, taki humor” i ciężko będzie mi z tym polemizować (wink wink 😉 ). Natomiast z pewnością warto zrozumieć samą ideę i to, w jaki sposób rzeczone piwo powstaje.

The Order of Yoni – Bottled Lust to kwaśne piwo szampańskie zakwaszane bakteriami kwasu mlekowego. Kropka. Gdzie tutaj miejsce na tę „esencję” kobiety? Jak już we wstępie pisałem chodzi konkretnie o pałeczki kwasu mlekowego – lactobacillus acidophilus. Bakterie te są powszechnie używane m. in. przy produkcji wyrobów mlecznych, ale występują także naturalnie w przewodzie pokarmowym, w jamie ustnej czy właśnie w końcowej części dróg rodnych kobiety. W piwowarstwie lactobacillusy używane są do zakwaszania piwa, dzięki czemu uzyskujemy piwa kwaśne, np. w stylu berliner weisse. No i tutaj dochodzimy do sedna. Skoro bakteria to bakteria i nie ma znaczenia, skąd ją uzyskamy, to czemuż nie pozyskać jej z kobiecej waginy? Przecież to jest doskonały pomysł i marketingowo sprzeda się sam! Wybierzemy śliczną modelkę, porobimy zdjęcia i gotowe. Przecież „sex sells”! Pewnie w ten sposób pomyślał twórca The Order of Yoni, bo już dwa lata temu odpalił kampanię crowdfundingową, chcąc zebrać kasę na realizację tej idei. Koncept wtedy jednak nie wypalił, ale to nie znaczy, że został całkowicie pogrzebany. Nim jednak o dalszych losach „zakonu Yoni” warto powiedzieć sobie jedno – naprawdę nie ma co się ekscytować tym, że Bottled Lust zakwaszono lactobacillusami, pobranymi z waginy pięknej kobiety. Równie dobrze można by pobrać te pałeczki z wnętrza policzków jakiegoś przystojnego młodzieńca. I w zasadzie The Order of Yoni powinien to zrobić – w końcu mamy równouprawnienie! OK, być może zapytacie – a co z innymi drobnoustrojami, jakie razem z bakteriami trafiają do piwa. No właśnie w tym rzecz, że nic innego do piwa na trafia. Pobrane bakterie, a w zasadzie wymaz z pochwy jest przekazywany do laboratorium, gdzie ekstrahuje się rzeczonych mlecznych koleżków, celem ich dalszego namnożenia. Wszystko z zachowaniem najwyższych zasad higieny i sterylności. No bo serio – czy ktoś uwierzył w to, że do kadzi warzelnej czy do tanka fermentacyjnego ktoś po prostu dolał kobiecy śluz?!? Jeśli tak, to gratuluję ogarnięcia.

Prawda jest taka, że w całym tym ambarasie chodzi o marketing. O nic innego. Nieudana kampania crowdfundingowa pokazuje, że w Polsce ten pomysł może nie przejść. OK, na bank znajdą się osoby zaciekawione sprawą i chętnie piwa spróbują, ale spodziewam się raczej czarnego PR’u i głosów w stylu „hurr durr piwo z ci*ki, che che”. Pewnie dlatego producent tegoż trunku zarówno swój fanpage, jak i konto na Instagramie prowadzi w języku angielskim. To pokazuje nakierowanie raczej na zagranicznego odbiorcę i w sumie to mnie kompletnie nie dziwi. Ja osobiście jestem nieco rozdarty, bo samo piwo (a w zasadzie dwa piwa, z dwóch różnych modelek) jest zwyczajnie dobre i świetnie smakuje (o konkrety nie pytajcie – będzie o tym niebawem), ale faktycznie mam trochę problem z taką formą marketingu. Ostateczną ocenę zostawiam Wam, tylko błagam – najpierw spójrzcie na temat szeroko, bo nie jest on tak jednoznaczny, jakby mogło się na pierwszy rzut oka wydawać.

PS
Premiera piwa będzie miała miejsce najpewniej w ostatni weekend lipca w katowickiej Białej Małpie.