Ilość informacji, jaka codziennie przewija się przez szeroko rozumiane mass media jest wprost nie do ogarnięcia. Kropka. Z tym stwierdzeniem nie da się polemizować. Mnożąca się liczba stacji telewizyjnych, radiowych, czasopism czy portali internetowych generuje taki przepływ danych, jaki ciężko jest ogarnąć myślami. Grubo? To dołóżcie jeszcze do tego wszystkie treści, publikowane przez każdego z nas na Fejsie, Instagramie czy innym Snapchacie. Grubiej? I to jak!
W całym tym informacyjnym bałaganie swoje szczególne miejsce zajmują blogi. Ich zaletą jest z pewnością powszechność. Z kolei jednym z podstawowych problemów dzisiejszej blogosfery jest jakość publikowanych materiałów. No bo na ten przykład w takiej telewizji czy innej redakcji siedzi grono specjalistów i ocenia, co jest ok, a co nie za bardzo. Sam pracowałem jakiś czas jako reporter Polskiego Radia i wierzcie mi, że nie każdy Kowalski nadaje się do tej roboty. Blogi to już co innego. Ot każdy może w kilka minut założyć sobie swój dziennik sieciowy i publikować w nim w zasadzie dowolne treści; bez kontroli jakości, zawartości czy przyzwoitości. OK, może z tą zawartością to nie do końca, bo raczej ciężko trafić na blog propagujący nazizm czy inne, skrajne oblicza ekstremizmu, ale jestem przekonany, że czujecie temat.
Poza standardowym podziałem blogów na te tradycyjne, video blogi czy foto blogi można dołożyć klasyfikację ze względu na treść. I tutaj w końcu, po tym przydługim wstępie (soooooryyyyy), dochodzimy do sedna, czyli do skupienia się na blogach traktujących o piwie. Nie wiem jaka jest motywacja innych moich kolegów po fachu, więc skupię się na moich prywatnych przemyśleniach, opartych o dotychczasowe doświadczenie. A więc dla kogo piszę bloga? Dla beer geeków; dla klientów mojego sklepu; dla znajomych, których chcę wciągnąć w krafty czy dla tych, którzy cenią sobie moją opinię; dla siebie i spełnienia swoich dziennikarskich zapędów; dla nowych znajomości; dla satysfakcji, sławy i splendoru. I o ile ten ostatni motywator traktuję z przymrużeniem oka, tak reszta jest jak najbardziej poważną sprawą. Tylko czy faktycznie jestem potrzebny? Przecież każdy ma swój gust i może sam ocenić, jak mu smakuje piwo. A do tego dochodzą jakieś relacje z festiwali czy inne, dziwne publikacje. Ot kolejne, zbędne krople wody w niezgłębionym oceanie danych i informacji. Czy aby na pewno? Ktoś na szczęście te moje wypociny czyta, czasem coś skomentuje, poklepie po plecach i pogratuluje fajnego tekstu. Bardzo to wszystko miłe, ale zastanawialiście się kiedyś, jakie ma to przełożenie na scenę polskiego kraftu? Czy bloger piwny jest browarowi w ogóle potrzebny? Postanowiłem to zbadać i dokładnie takie pytanie zadałem kilku piwowarom, jakich miałem okazję spotkać podczas tegorocznych Poznańskich Targów Piwnych.
Oczywiście w tym miejscu możemy sobie pożartować, że piwni blogerzy to darmozjady i tylko dupę niepotrzebnie zawracają (widzieliście kiedyś, żeby podczas relacji video blogera na festiwalu piwnym zapłacił on za jakieś piwo? Wink, wink 😉 ). Z drugiej zaś strony browarnicy i piwowarzy chętnie z nami rozmawiają i częstują nas swoimi produktami. Więc jak jest naprawdę?

Mateusz Górski, właściciel i piwowar krakowskiej Brokreacji nie ukrywa, że zadaniem blogerów jest rozruszanie rynku: „Jesteście jak Dariusz Szpakowski, komentujący mecz. Oczywiście można oglądać zmagania dwóch drużyn z wyłączonym dźwiękiem, ale o wiele łatwiej jest, kiedy ktoś to komentuje”. I faktycznie ciężko się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Wyobraźcie sobie, że oglądacie mecz rugby. Po murawie biega kilkunastu agresywnych facetów, coś do siebie pokrzykują, ponadto sędzia zatrzymuje grę w niezrozumiałych momentach, a do tego co jakiś czas osiłki z poszczególnych drużyn ustawiają się w jakimś dziwnym szyku, przeplatając się głowami. Nie byłoby łatwiej, gdyby komentator wyjaśnił nam, co spowodowało wstrzymanie gry i ustawienie tzw. młyna? Z tym że my, blogerzy, dodatkowo tę grę oceniamy, a same oceny bywają różne. „Nie każdy bloger jest obiektywny”, mówi Mateusz, „trafiają się tacy autorzy, którzy jeszcze nie do końca wykształcili w pełni swoje zmysły sensoryczne i mogą nie do końca trafnie nasze piwa ocenić. Najważniejsze jest jednak to, iż większość z Was stara się utrzymać obiektywizm. To właśnie dzięki temu kreujecie rynek”.

Zdaniem Jana Szały z Browaru Szałpiw naszym zadaniem jest również pogłębianie wiedzy konsumentów: „Bloger to osoba opiniotwórcza. Waszym obowiązkiem jest szerzenie wiedzy o piwie i jej upowszechnianie. To wy kreujecie świadomość klientów i często wpływacie na ich gusta.” Na całe szczęście tę edukacyjną misję realizujemy chyba z powodzeniem. I nie myślę tutaj stricte o sobie, ale o moich kolegach po fachu. Tomasz Kopyra zamieścił niezliczoną ilość filmów o tym, jak piwo oceniać, degustować czy warzyć; Jerry Brewery nie jeden raz poprowadził wykład traktujący o szkle; Michał Kopik z kolei wypuścił kilka artykułów, rozprawiających się z problemem diacetylu. Przykładów jest o wiele więcej. A jak do negatywnych ocen swoich piw odnosi się Janek? „Jeżeli wypuścimy na rynek produkt niespełniający oczekiwań, z ewidentnymi wadami, to macie prawo o tym napisać. Ja nie mam pretensji do blogerów za słabe oceny i nie mam w związku z tym żadnych oczekiwań. Jesteście niezależni i dopóki popieracie swoje negatywne oceny konkretnymi argumentami i faktami, to my nie mamy z tym problemu. Aczkolwiek smak to kwestia gustu i tutaj nie ze wszystkimi opiniami się zgadzam”.

Interesujący pogląd na temat oceniania kraftów ma Szymon Milczarek z Browaru Beer Bros.: „Piw nie powinno się oceniać. To, w jaki sposób odbieramy piwo w danym momencie zależy od naszego stanu psychofizycznego, od otoczenia, od tego, co jemy, czy jesteśmy wyspani, itd. Sam swego czasu parę piw publicznie skrytykowałem, a przy kolejnym ich spróbowaniu zmieniałem zdanie”. Można by się spodziewać, iż przez takie podejście piwowar Beer Brosów będzie miał blogerów w głębokim poważaniu. Nic bardziej mylnego. „Mówiąc i pisząc o naszych piwach jesteście niejako naszymi tubami na świat. W świecie kraftu blogerzy to mocno opiniotwórcza grupa, dlatego staram się żyć z Wami w jak najlepszych stosunkach”, dodaje Szymon.
Mam wrażenie, że mimo wystawianych nierzadko negatywnych recenzji, blogerzy również starają się budować dobre relacje z ekipami browarów. Podobnego zdania jest piwowar Browaru Golem – Artur Karpiński: „razem tworzymy konkretną społeczność, która spotyka się przy piwie, bawi się razem, dyskutuje i tworzy rewelacyjny ekosystem.” I choć są wyjątki od reguły, tak i ja potwierdzam powyższe rękami i nogami. Wierzcie mi – tutaj większość ludzi zwyczajnie i kulturalnie ze sobą dyskutuje, wymienia poglądy i co najważniejsze: szanuje siebie nawzajem! Zdaniem Artura taka sytuacja to bardzo komfortowe położenie dla browaru: „bloger otwiera nam dodatkową drogę do klienta. Polskie browary rzemieślnicze nie reklamują się w telewizji, radiu czy na billboardach, więc to dzięki Wam docieramy do ludzi szukających dobrego smaku. A że przeciętny Kowalski nie jest w stanie spróbować wszystkich piw, jakie wychodzą w Polsce, tak dodatkowo jesteście swoistym filtrem, pomagającym dokonać dobrego wyboru.”

W tym miejscu powoli dochodzimy do sedna i odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie – czy bloger piwny jest browarowi w ogóle potrzebny? Czytając powyższe wypowiedzi wychodzi na to, że tak. Ale hola, hola – brakuje tutaj jeszcze przysłowiowej kropki nad „i”, jaką były słowa Krzysztofa Josefika Juszczaka z Browaru Jan Olbracht: „blogerzy świetnie pomagają na poziomie małych browarów kraftowych czy takich, które stawiają swoje pierwsze kroki w tym świecie. Owszem, w przypadku dużych graczy generujecie dodatkowy ruch w sieci i jesteście uzupełnieniem działań w zakresie social media, ale tak duże firmy, jak Artezan czy Pinta pewnie bez Was sobie i tak poradzą.”

I faktycznie, patrząc szerokim i trzeźwym okiem na postawione przeze mnie pytanie, trudno jest mi się z tą opinią nie zgodzić. Oczywiście nie jest to opinia negatywna. Wręcz przeciwnie – fajnie jest czuć się potrzebnym; fajnie jest mieć świadomość, że dokładamy swoją cegiełkę przy budowie polskiej sceny piwnego kraftu; fajnie jest móc realizować swoją pasję przy obopólnych korzyściach. Zresztą jak powiedział mi Andrzej Kiryziuk z Radugi: „Im więcej o piwie się mówi i pisze, tym lepiej dla naszego świata.”