O przydatności blogerów słów kilka.

 

Ilość informacji, jaka codziennie przewija się przez szeroko rozumiane mass media jest wprost nie do ogarnięcia. Kropka. Z tym stwierdzeniem nie da się polemizować. Mnożąca się liczba stacji telewizyjnych, radiowych, czasopism czy portali internetowych generuje taki przepływ danych, jaki ciężko jest ogarnąć myślami. Grubo? To dołóżcie jeszcze do tego wszystkie treści, publikowane przez każdego z nas na Fejsie, Instagramie czy innym Snapchacie. Grubiej? I to jak!

W całym tym informacyjnym bałaganie swoje szczególne miejsce zajmują blogi. Ich zaletą jest z pewnością powszechność. Z kolei jednym z podstawowych problemów dzisiejszej blogosfery jest jakość publikowanych materiałów. No bo na ten przykład w takiej telewizji czy innej redakcji siedzi grono specjalistów i ocenia, co jest ok, a co nie za bardzo. Sam pracowałem jakiś czas jako reporter Polskiego Radia i wierzcie mi, że nie każdy Kowalski nadaje się do tej roboty. Blogi to już co innego. Ot każdy może w kilka minut założyć sobie swój dziennik sieciowy i publikować w nim w zasadzie dowolne treści; bez kontroli jakości, zawartości czy przyzwoitości. OK, może z tą zawartością to nie do końca, bo raczej ciężko trafić na blog propagujący nazizm czy inne, skrajne oblicza ekstremizmu, ale jestem przekonany, że czujecie temat.

Poza standardowym podziałem blogów na te tradycyjne, video blogi czy foto blogi można dołożyć klasyfikację ze względu na treść. I tutaj w końcu, po tym przydługim wstępie (soooooryyyyy), dochodzimy do sedna, czyli do skupienia się na blogach traktujących o piwie. Nie wiem jaka jest motywacja innych moich kolegów po fachu, więc skupię się na moich prywatnych przemyśleniach, opartych o dotychczasowe doświadczenie. A więc dla kogo piszę bloga? Dla beer geeków; dla klientów mojego sklepu; dla znajomych, których chcę wciągnąć w krafty czy dla tych, którzy cenią sobie moją opinię; dla siebie i spełnienia swoich dziennikarskich zapędów; dla nowych znajomości; dla satysfakcji, sławy i splendoru. I o ile ten ostatni motywator traktuję z przymrużeniem oka, tak reszta jest jak najbardziej poważną sprawą. Tylko czy faktycznie jestem potrzebny? Przecież każdy ma swój gust i może sam ocenić, jak mu smakuje piwo. A do tego dochodzą jakieś relacje z festiwali czy inne, dziwne publikacje. Ot kolejne, zbędne krople wody w niezgłębionym oceanie danych i informacji. Czy aby na pewno? Ktoś na szczęście te moje wypociny czyta, czasem coś skomentuje, poklepie po plecach i pogratuluje fajnego tekstu. Bardzo to wszystko miłe, ale zastanawialiście się kiedyś, jakie ma to przełożenie na scenę polskiego kraftu? Czy bloger piwny jest browarowi w ogóle potrzebny? Postanowiłem to zbadać i dokładnie takie pytanie zadałem kilku piwowarom, jakich miałem okazję spotkać podczas tegorocznych Poznańskich Targów Piwnych.

Oczywiście w tym miejscu możemy sobie pożartować, że piwni blogerzy to darmozjady i tylko dupę niepotrzebnie zawracają (widzieliście kiedyś, żeby podczas relacji video blogera na festiwalu piwnym zapłacił on za jakieś piwo? Wink, wink 😉 ). Z drugiej zaś strony browarnicy i piwowarzy chętnie z nami rozmawiają i częstują nas swoimi produktami. Więc jak jest naprawdę?

Mateusz Górski (Brokreacja)

Mateusz Górski, właściciel i piwowar krakowskiej Brokreacji nie ukrywa, że zadaniem blogerów jest rozruszanie rynku: „Jesteście jak Dariusz Szpakowski, komentujący mecz. Oczywiście można oglądać zmagania dwóch drużyn z wyłączonym dźwiękiem, ale o wiele łatwiej jest, kiedy ktoś to komentuje”. I faktycznie ciężko się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Wyobraźcie sobie, że oglądacie mecz rugby. Po murawie biega kilkunastu agresywnych facetów, coś do siebie pokrzykują, ponadto sędzia zatrzymuje grę w niezrozumiałych momentach, a do tego co jakiś czas osiłki z poszczególnych drużyn ustawiają się w jakimś dziwnym szyku, przeplatając się głowami. Nie byłoby łatwiej, gdyby komentator wyjaśnił nam, co spowodowało wstrzymanie gry i ustawienie tzw. młyna? Z tym że my, blogerzy, dodatkowo tę grę oceniamy, a same oceny bywają różne. „Nie każdy bloger jest obiektywny”, mówi Mateusz, „trafiają się tacy autorzy, którzy jeszcze nie do końca wykształcili w pełni swoje zmysły sensoryczne i mogą nie do końca trafnie nasze piwa ocenić. Najważniejsze jest jednak to, iż większość z Was stara się  utrzymać obiektywizm. To właśnie dzięki temu kreujecie rynek”.

Jan Szała (Szałpiw)

Zdaniem Jana Szały z Browaru Szałpiw naszym zadaniem jest również pogłębianie wiedzy konsumentów: „Bloger to osoba opiniotwórcza. Waszym obowiązkiem jest szerzenie wiedzy o piwie i jej upowszechnianie. To wy kreujecie świadomość klientów i często wpływacie na ich gusta.” Na całe szczęście tę edukacyjną misję realizujemy chyba z powodzeniem. I nie myślę tutaj stricte o sobie, ale o moich kolegach po fachu. Tomasz Kopyra zamieścił niezliczoną ilość filmów o tym, jak piwo oceniać, degustować czy warzyć; Jerry Brewery nie jeden raz poprowadził wykład traktujący o szkle; Michał Kopik z kolei wypuścił kilka artykułów, rozprawiających się z problemem diacetylu. Przykładów jest o wiele więcej. A jak do negatywnych ocen swoich piw odnosi się Janek? „Jeżeli wypuścimy na rynek produkt niespełniający oczekiwań, z ewidentnymi wadami, to macie prawo o tym napisać. Ja nie mam pretensji do blogerów za słabe oceny i nie mam w związku z tym żadnych oczekiwań. Jesteście niezależni i dopóki popieracie swoje negatywne oceny konkretnymi argumentami i faktami, to my nie mamy z tym problemu. Aczkolwiek smak to kwestia gustu i tutaj nie ze wszystkimi opiniami się zgadzam”.

Szymon Milczarek (Beer Bros.)

Interesujący pogląd na temat oceniania kraftów ma Szymon Milczarek z Browaru Beer Bros.: „Piw nie powinno się oceniać. To, w jaki sposób odbieramy piwo w danym momencie zależy od naszego stanu psychofizycznego, od otoczenia, od tego, co jemy, czy jesteśmy wyspani, itd. Sam swego czasu parę piw publicznie skrytykowałem, a przy kolejnym ich spróbowaniu zmieniałem zdanie”. Można by się spodziewać, iż przez takie podejście piwowar Beer Brosów będzie miał blogerów w głębokim poważaniu. Nic bardziej mylnego. „Mówiąc i pisząc o naszych piwach jesteście niejako naszymi tubami na świat. W świecie kraftu blogerzy to mocno opiniotwórcza grupa, dlatego staram się żyć z Wami w jak najlepszych stosunkach”, dodaje Szymon.

Mam wrażenie, że mimo wystawianych nierzadko negatywnych recenzji, blogerzy również starają się budować dobre relacje z ekipami browarów. Podobnego zdania jest piwowar Browaru Golem – Artur Karpiński: „razem tworzymy konkretną społeczność, która spotyka się przy piwie, bawi się razem, dyskutuje i tworzy rewelacyjny ekosystem.” I choć są wyjątki od reguły, tak i ja potwierdzam powyższe rękami i nogami. Wierzcie mi – tutaj większość ludzi zwyczajnie i kulturalnie ze sobą dyskutuje, wymienia poglądy i co najważniejsze: szanuje siebie nawzajem! Zdaniem Artura taka sytuacja to bardzo komfortowe położenie dla browaru: „bloger otwiera nam dodatkową drogę do klienta. Polskie browary rzemieślnicze nie reklamują się w telewizji, radiu czy na billboardach, więc to dzięki Wam docieramy do ludzi szukających dobrego smaku. A że przeciętny Kowalski nie jest w stanie spróbować wszystkich piw, jakie wychodzą w Polsce, tak dodatkowo jesteście swoistym filtrem, pomagającym dokonać dobrego wyboru.

od lewej: Artur Karpiński (Golem), Chmielobrody, Krzysztof Juszczak (Jan Olbracht)

W tym miejscu powoli dochodzimy do sedna i odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie – czy bloger piwny jest browarowi w ogóle potrzebny? Czytając powyższe wypowiedzi wychodzi na to, że tak. Ale hola, hola – brakuje tutaj jeszcze przysłowiowej kropki nad „i”, jaką były słowa Krzysztofa Josefika Juszczaka z Browaru Jan Olbracht: „blogerzy świetnie pomagają na poziomie małych browarów kraftowych czy takich, które stawiają swoje pierwsze kroki w tym świecie. Owszem, w przypadku dużych graczy generujecie dodatkowy ruch w sieci i jesteście uzupełnieniem działań w zakresie social media, ale tak duże firmy, jak Artezan czy Pinta pewnie bez Was sobie i tak poradzą.”

Andrzej Kiryziuk (Raduga)

I faktycznie, patrząc szerokim i trzeźwym okiem na postawione przeze mnie pytanie, trudno jest mi się z tą opinią nie zgodzić. Oczywiście nie jest to opinia negatywna. Wręcz przeciwnie – fajnie jest czuć się potrzebnym; fajnie jest mieć świadomość, że dokładamy swoją cegiełkę przy budowie polskiej sceny piwnego kraftu; fajnie jest móc realizować swoją pasję przy obopólnych korzyściach. Zresztą jak powiedział mi Andrzej Kiryziuk z Radugi: „Im więcej o piwie się mówi i pisze, tym lepiej dla naszego świata.”

 

Szybki Strzał – Odc. 6

Najnowszym odcinkiem „Szybkich Strzałów” powracamy do starej, sprawdzonej formy konsumpcji domowej. Ot sezon festiwalowy powoli dobiega końca, pogoda też nas nie rozpieszcza, więc i okazji do tego typu relacji będzie mniej. Oczywiście co się odwlecze, to wiadomo, a tymczasem zapraszam na jubileuszową, szóstą odsłonę cyklu „Szybie Strzały”, zatytułowaną „Odcinek 6”.

  1. Browar Komitet – American Idiot (American IPA)

Załoga tego browaru na polskiej scenie kraftowej jest od niedawna, a mimo to już zdążyli wypuścić kilka ciekawych tematów. Niewątpliwie jednym z nich jest American Idiot, czyli American India Pale Ale. Ten egzemplarz to zdecydowany przedstawiciel nurtu East Coast, w którym strona słodowa piwa ma dość wyraźny i wiodący charakter. Na szczęście słodowość ta nie przysłania roli chmielu, który w aromacie objawia się pod postacią owoców egzotycznych, ładnie spajających całość. Owoce te pojawiają się również w smaku, co w połączeniu ze średnio-wysoką goryczką i szczyptą karmelu daje nam piwo niezwykle pijalne. Osobiście wolę West Coast IPA, ale ten zawodnik mnie przekonuje. 7/10

  1. Browar Okrętowy – Steamer (Dumpfbier – piwo parowe)

Drugie piwo z tego browaru i druga ciekawostka pod postacią stylu dumpfbier. Skoro kupili mnie „gotland-czymś tam” (dla przypomnienia – KLIK!), to i tutaj wiele się spodziewałem. W zamian dostałem kolejny trunek o wyraźnie słodowym charakterze, w którym za aromat odpowiadają fenole, karmel, trochę brzoskwiń i nuty melanoidynowe, a za smak odrobina biszkoptów, połączona z akordami chlebowymi i akcentami słodowymi. I wszystko byłoby fajnie, o ile lubicie wyraźnie słodowe piwa, ale niestety wkradło się trochę DMSu i przy lekkim ogrzaniu Steamera pojawia się delikatny zapach… gotowanych warzyw. Szkoda. 5,5/10

  1. Browar Olimp – Skiron (Single Hop IPA)

Single Hop na chmielu wyhodowanym przez Instytut Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach (IUNG)? Proszę bardzo! To właśnie na tej odmianie Olimp zdecydował się wypuścić swoje nowe piwo. Główną cechą chmielu Iunga jest wysoka zawartość alfa-kwasów, a więc chmiel idealnie nadający się na goryczkę. Na szczęście w aromacie też robi solidną robotę. Skiron bucha nam w twarz już wprost z butelki intensywnym, ziołowym zapachem. Po przelaniu do szkła dochodzi tutaj także trochę słodyczy, ananasów, brzoskwiń i nafty. Piwo jest pełne, średnio wysycone, z wyraźnie zaznaczonym smakiem ananasów i bardzo intensywną, acz krótką goryczką. I to właśnie jest siłą tego piwa – dobry balans między słodowością, nutami chmielu i goryczą. Brawo dla IUNG, brawo dla Olimpu. 8/10

  1. Pivovar Broumov – Opat Cannabis

O tym piwie swego czasu było u nas dość głośno. No bo jakże to piwo z marychą można kupić w sklepie? I jeszcze z liściem tej konopiowatej rośliny centralnie na etykiecie?! Toż to skandal, hańba i namawianie do ćpania! Nic z tych rzeczy – ot pewne ilości ekstraktu z konopi są w produktach spożywczych dozwolone, z czego skrzętnie piwowarzy Broumova skorzystali. Zresztą nie mam pewności, czy aby na pewno chodzi o te konopie, zawierające tetrahydrokannabinol (THC) czy o zwykłe konopie siewne. W każdym razie skoro byłem w Czechach, piwo stało na półce, to czemuż nie spróbować? Spodziewałem się raczej średniej jakości lagera z posmakiem ziołowym, a dostałem fajne, lekkie i przyjemne piwo. Zapach ziół i kardamonu daje skojarzenia z łąką usianą ziołami i kwiatami. I o dziwo nie ma skunksa, co przy zielonych butelkach jest raczej powszechne. Pewnie trafiłem na świeżutką butelkę prosto z browaru. Opat Cannabis po kilku łykach także nie zawodzi – piwo jest lekkie, rześkie, z wyraźną, acz nienachalną goryczką i subtelną kwasowością. Szału nie ma, ale wypić od  czasu do czasu można. 6/10

Browar Cameleon – Karminowy (Black IPA)

Kiedy w maju tego roku Browar Cameleon wchodził na polską scenę piwnego kraftu nie wierzyłem, że pozostanie na niej na dłużej. Ot „młodzież” zabrała się za warzenie swojego pierwszego piwa i wymyśliła sobie do tego styl, którego w tamtym czasie na rynku było pod kurek. To się nie mogło udać. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na premierze Zielonego, bo tak właśnie ekipa nazwała swojego debiutanta, zostałem przezeń totalnie zaskoczony. Na plus oczywiście. Okazało się, że Browar Cameleon umie w White IPA, czego potwierdzeniem niech będzie bardzo wysoka nota dla Zielonego od samego Simona Martina (tak, to ten Simon z piwa Pinty – Call Me Simon).

Chłopaki zawiesili sobie poprzeczkę bardzo wysoko, więc z tym większą niecierpliwością czekałem na ich kolejne pomysły. A sprawa nie była prosta. Najpierw miał pojawić się Chabrowy, czyli New Zealand Wheat. Niestety browar, który uwarzył dla Cameleonów Chabrowego, dał ciała i całe piwo poszło w kanał. Na szczęście nasi młodzi, dzielni piwowarzy kontraktowi nie poddali się i szybko zmienili miejsce warzenia swoich konceptów. I tak oto parę tygodni temu światło dzienne ujrzała ich świeżutka Black IPA, nazwana „Karminowy”. Ciekawi czy poprzeczkę udało się utrzymać na tym samym poziomie?

Parafrazując klasyka – BIPA, jak BIPA, wygląda tak samo, czyli wspaniale. Tzn. przynajmniej ten konkretny Black India Pale Ale właśnie tak się prezentuje. Do tego ta piana! Drobna, jasnobeżowa, pozostawiająca elegancką koronkę wokół szkła. Nic dodać, nic ująć. A jakże to piwo pięknie pachnie! Delikatne akcenty palone rewelacyjnie mieszają się z owocami egzotycznymi, pośród których mango gra taką rolę, jakby za rękę sam Steven Spielberg je prowadził. Dodatkowo warto wspomnieć, iż palność nie przeszkodziła w tym, aby Karminowy w aromacie był niezwykle rześki i orzeźwiający. I ja takie kompozycje szanuję. Niezwykle zaskakującą cechą Karminowego jest jego faktura. Jezusie Nazarejski, jakże to piwo jest gładkie i pełne. Średnie wysycenie z pewnością sprzyja temu odczuciu i idealnie pasuje do tego piwa. Kiedy już efekt „wow” z wrażeń  organoleptycznych opadnie można zauważyć, jak wiele dzieje się tutaj w smaku. Lekko schowana paloność wychodzi teraz zdecydowanie do przodu, a mango przygrywa temu, jak Hetfield Hammettowi pod solówki (ale tylko na Kill’em All 😉 ). Stosunkowo wysoka, lekko popiołowa gorycz idealnie kontruje owocowość tego trunku. Splot tych wszystkich cech Karminowego powoduje, iż znika on ze szkła w tempie przegłosowywanych nocami ustaw w polskim Sejmie. Po wszystkim pozostaje jeno tęsknota i pusta butelka z rewelacyjną etykietą.

Mimo drobnego potknięcia z Chabrowym, Browar Cameleon pokazał że nie zamierza obniżać swoich lotów, czego potwierdzeniem zdecydowanie będzie właśnie Karminowy. Ta rewelacyjna Black IPA pokazuje, iż nie mamy do czynienia z przypadkiem i łutem szczęścia, a z piwowarami, którzy wiedzą, jak zrobić dobre piwo. Tylko czy teraz ekipa Cameleona zdecyduje się na wskoczenie na wyższy poziom? W mojej opinii już czas, aby zainwestować i wypuścić przynajmniej 3 różne piwa w jednym czasie, tym samym na stałe wpisując się w krajobraz polskich browarów kontraktowych, okopujących czołowe miejsca na podium. Tego sobie, Wam i Browarowi życzę. A Karminowy dostaje zasłużone 9/10

Browar Komitet – Wizard of Oz (Oz Pale Ale)

Większość z Was pewnie kojarzy „Czarnoksiężnika z krainy Oz”. Wiecie – to ta książka, w której Dorotka wraz ze swoim psiakiem Toto, Strachem na Wróble, Tchórzliwym Lwem i Blaszanym Drwalem przemierzają mityczną krainę w poszukiwaniu różnych… różności. Czy jakoś tak. Sam niestety tej pozycji nie przeczytałem, chociaż od książek nie stronię. Z tym większą radością przyjąłem piwne wydanie tego tytułu. No dobra, wiadomo że to nie to samo, ale może faktycznie Wizard of Oz autorstwa Browaru Komitet przeniesie mnie w rejony dotąd nieznane?

Ale o co w ogóle chodzi z tym Oz Pale Ale? Googlowałem, szukałem i starałem się to jakoś połączyć z australijskimi chmielami, jakich użyto w tym piwie, lecz niestety nic z niczym się nie łączy. Trochę to wszystko przekombinowane i może łatwiej byłoby napisać Australian Pale Ale, ale skoro Browar Komitet tak sobie to wymyślił, to niech już tak będzie.

Samo piwo swoją aparycją nie jest do końca zachęcające. Stosunkowo wysokie zmętnienie i nijaką, żółtą barwę symbolicznie broni drobna, acz niezbyt obfita piana. Można by ździebko nad tą stroną popracować. Odwrotnie proporcjonalny do wyglądu jest aromat Wizard of Oza. OK, mógłby być bardziej intensywny, ale umówmy się – to nie jest IPA, a „zwykłe” Pale Ale, więc wybaczam. A co konkretnie pod nasz nos podtyka Browar Komitet? Ziołowemu zapachowi chmielu wtórują nuty liczi i mango, a całości dopełniają delikatne akordy słodowe oraz kropla nafty. Kompozycja jak u Rembrandta! Z kolei smak to przyjemna odskocznia od wyraźnie słodowych i karmelowych East Coastów. Wizard of Oz jest przede wszystkim wytrawny, co moim zdaniem poprawia jego noty. Jeśli do tego dołożymy niezwykłą rześkość i towarzyszące temu odczuciu owoce egzotyczne, tak dostaniemy trunek o wysokim indeksie pijalności. Jedynie impresja goryczy odstaje od tego, o czym informuje nas etykieta. Otóż 39 IBU nijak odnosi się do mocnego, długiego i ziołowego charakteru goryczki, występującego w „Czarnoksiężniku z Oz”. Skąd ta różnica? Wejdźcie na fejsa Browaru Komitet i odszukajcie sobie ich post dotyczący IBU (dla leniwych – KLIK!) – tam zostało wszystko elegancko opisane.

W mojej opinii tej propozycji Browaru Komitet bliżej do „Brzydkiego Kaczątka”, niż do powieść autorstwa Lymana Franka Bauma. Bo tak oto z niezbyt atrakcyjnego wizualnie piwa robi nam się całkiem zgrabne Pale Ale, będące świetną alternatywą dla powstających na potęgę piw, chmielonych amerykańskimi odmianami tych konopiowatych roślin. Ja z pewnością nie raz jeszcze sięgnę po Wizarda of Oz, a może dodatkowo w końcu uzupełnię lukę w literackiej znajomości tego szanownego jegomościa. 7/10

Tomasz Kopyra – Piwo. Wszystko, co musisz wiedzieć, żeby nie wyjść na głupka

Nie znam w świecie polskiego kraftu drugiej osoby, budzącej tak skrajne emocje, jak Tomasz Kopyra. Z jednej strony jest on mentorem większości beer geeków znad Wisły, postacią z ogromną wiedzą oraz doświadczeniem piwowarskim i przede wszystkim najbardziej znanym, piwnym blogerem w Rzeczypospolitej. Z drugiej zaś strony wiele osób zarzuca mu brak obiektywizmu, stronniczość czy „celebryckie” zadęcie. Co by nie mówić i jak by go nie oceniać jedna rzecz nie podlega dyskusji – facet zna się na piwie. Sam wiele nauczyłem się z jego filmów, zamieszczanych na portalu YouTube, więc z tym większą radością sięgnąłem po tytuł „Piwo. Wszystko, co musisz wiedzieć, żeby nie wyjść na głupka”. Ok, Kopyr uprzedzał, iż nie jest to pozycja dla ludzi, którzy potrafią w krafty, a raczej książka dla kogoś, kto w te krafty chce się nauczyć, niemniej jednak postanowiłem to sprawdzić i z jednej strony przekonać się, jak to jest z tą moją wiedzą, a z drugiej – czy można napisać książkę o piwie, którą będzie się dobrze czytać?

Podział wiedzy zawartej w tym tytule na cztery części wydaje się pomysłem całkiem trafionym. W pierwszej części poznajemy głębiej surowce oraz sam proces warzenia piwa; druga uczy nas sprawnego i mądrego czytania etykiet oraz wyjaśnia, dlaczego koncerniaki są tak kiepskie; trzecia prowadzi nas za rączkę między wybranymi, piwnymi stylami, a czwarta pokazuje, jak smakować piwo, a nawet jak je samemu uwarzyć. Ot piwny elementarz każdego beer geeka czy beer geek wannabe. Czy aby jednak wszystko wyszło tak, jak byśmy sobie tego życzyli? Zacznijmy od pozytywów.

PLUSY

Tomasz Kopyra umie pisać. I nie mam tutaj na myśli podstawowej umiejętności pisania, bo tę posiada większa część ludzkości. Chodzi mi o pisanie, które potrafi urzec i wciągnąć na dłużej. No nie przypuszczałem, że „gość od tych trochę przynudnawych filmików o piwie” ma takie pióro. Całość czyta się lekko, przyjemnie i niesamowicie płynnie. Przy tym wiedza podana jest w bardzo przystępny sposób, a wierzcie mi – pisanie o 4-winylogwajakolu czy o izomeryzacji alfa kwasów w sposób, jaki czytelnika zatrzyma przy książce raczej do najłatwiejszych nie należy.

Niewątpliwą zaletą tej pozycji będzie też liczba zdjęć oraz możliwość skorzystania z aplikacji Tap2Go. O co chodzi? Prosta sprawa – jeśli przy fotce znajduje się ikonka „play”, to wystarczy za pomocą apki zeskanować to zdjęcie i od razu zostaniemy przeniesieni do filmiku z bloga. Dla świeżaków będzie to z pewnością fajny sposób na poszerzenie swojej wiedzy.

Chylę również czoła za wspomnianą już wcześniej konstrukcję książki. Dzięki temu osoby takie jak ja, znające temat troszkę lepiej będą mogły swoją wiedzę usystematyzować, a „amatorzy” krok po kroku wdrożą się w tajniki piwnej rewolucji. Co prawda z jednej strony Tomasz Kopyra niczego nowego, czego nie było już na jego blogu, nie napisał, ale z drugiej nie ma opcji, aby wszystko sobie sprawnie w głowie ułożyć na podstawie kilkuset jego filmów. Poza tym sam dowiedziałem się też paru nowych rzeczy, a na temat kilku odświeżyłem swoją wiedzę. I już ten fakt generuje radość z niewyrzuconych pieniędzy w błoto.

Największym zaś plusem jest merytoryka tej książki i w tym całym ambarasie właśnie to jest najważniejsze. Oczywiście nie mogę jej ocenić obiektywnie pod tym kątem, ale skoro Andrzej Sadownik czuwał nad tą stroną, to chyba wszystko powinno się tutaj zgadzać.

MINUSY

Nie wszystko jednak w tej pozycji gra tak, jak grać powinno. Autor wielokrotnie wspominał  w materiałach na blogu o pośpiechu, w jakim ta książka była pisana i to miejscami czuć.

Po pierwsze – zdjęcia. Fajnie, że jest ich aż tyle. Fajnie, że można wspomagać się aplikacją Tap2Go. Niefajna jest jednak jakość większości fotografii. Część fotek została wyciągnięta z YouTube’a autora, a część została zrobiona tosterem. Co prawda trafia się kilka ciekawych ujęć, ale większość pozostawia wiele do życzenia. Być może uznacie ten zarzut za moją fanaberię, ale tak już mam – jestem estetą, sam staram się robić dobre zdjęcia, a więc oczekuję tego również od innych, a już szczególnie od osób na takim poziomie, na jakim jest Tomasz Kopyra.

Po drugie – papier. Oj, ktoś chciał tutaj chyba przyoszczędzić w Wydawnictwie ZNAK. Naprawdę można było ogarnąć to lepiej, ładniej i zgrabniej. A tak dostajemy kartki z szorstkiego, jasno-burego i smutnego jak polskie kabarety papieru. Niestety nie pozostaje to bez wpływu na wspomniany we wcześniejszym akapicie temat.

Po trzecie – brakuje mi tutaj pewnej konsekwencji. Skoro autor jako główne grono odbiorców wskazuje grupę ludzi, chcących zdobyć szerszą wiedzę na temat piwa, to dlaczego w pierwszej części, w podrozdziale dotyczącym drożdży pisze o Lambikach i nie wyjaśnia czym te Lambiki są? Jakiś przypis chociażby albo dorzucenie tego pojęcia do słowniczka na końcu (który notabene jest wychudzony jak modelka na pokazie u Diora)? Ostatecznie można było odesłać do rozdziału dość szeroko opisującego ten styl. Coś jednak nie zagrało i teraz Janusz czytając Kopyra będzie musiał na smartfonie, w międzyczasie wygooglować czym te nieszczęsne Lambiki są. Innym przykładem będzie sytuacja dot. płytkiej i głębokiej fermentacji. Skoro już o tym piszemy, to czemu od razu Januszowi nie wyjaśnić co odróżnia jedno pojęcie od drugiego? I znowu smartfon, google i szukamy. Niby drobiazg, a jakoś mocno utkwiło mi to w głowie.

CZYTAĆ CZY NIE CZYTAĆ?

Mimo drobnych potknięć zdecydowanie warto sięgnąć po tę pozycję. I nie dlatego, że jest to jedyna tego typu polskojęzyczna książka, ale dlatego że zwyczajnie dobrze się ją czyta, przy jednoczesnej edukacji czytelnika. Owszem, „Piwo. Wszystko, co musisz wiedzieć, żeby nie wyjść na głupka” nie wyczerpuje tematu. Ba, jestem skłonny twierdzić, iż jest to dopiero wprowadzenie do świata piwa, jakie ma zachęcić nas do dalszego rozwoju i poszerzania wiedzy o tym, czego nauczył nas do tej pory Tomasz Kopyra. Dlatego jeśli jeszcze nie zakupiliście tej książki i zastanawiacie się, czy to uczynić, to nie ma co zwlekać – kupujcie ją bez obawień.

PS
Recenzja nie powstała we współpracy z blogiem blog.kopyra.com 😉

Szybki Strzał – Poznańskie Targi Piwne 2016 Edition

Cechą dużych festiwali piwnych, do jakich z pewnością zaliczają się Poznańskie Targi Piwa, jest wręcz monstrualny wybór piw. No zwyczajnie nie ma szans, aby wszystko ogarnąć. Dlatego przed wyjazdem przygotowałem sobie listę 30 pozycji, jakich będę chciał spróbować. Jak się okazało zmierzenie się z tak dużym wyborem było również nie do końca możliwe. Na szczęście prawie się udało, a mój szeroki uśmiech okazał się przepustką do pojemności poniżej 300 mililitrów per sztuka, co okazało się niezwykle pomocne, żeby nie powiedzieć zbawienne. I nie mam tutaj na myśli jedynie mojego portfela, if you know what I mean 😉 W skrócie – skosztowałem blisko 30 piw, z których wybrałem dla Was dziesiątkę, nad jaką chciałbym się skupić nieco bardziej.

  1. Golem – Lilith (RIS)

Lilith okazała się moim wstępniakiem do tej wielkiej, poznańsko-piwnej przygody. I wiecie co? Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego startu. Tak oto w moje ręce wpadł pokal wypełniony smoliście czarnym trunkiem, ozdobionym ciemnobeżową pianą. Pianą co prawda szybko redukującą, ale umówmy się – w przypadku RISów jest to drobiazg. Mocno palony zapach, z wtórującą mu kawą i przyjemną czekoladą okazał się przemiłym preludium, do tego co w tym piwie drzemie. I nawet na delikatny alkohol można było przymknąć oko wiedząc, iż ten imperialny stout ma dopiero 3 miesiące. Smak Lilith to już prawdziwa symfonia nut palonych i kawowo-czekoladowych. Piwo jest gęste, likierowe i słodkie. Niech Was jednak ta słodycz nie zmyli, bo ekipa Golemów tak wykręciła goryczkę, aby była ona doskonałą przeciwwagą. OK, niektórzy powiedzą, że powinno być jej mniej, ale dla mnie jest idealnie. Sama gorycz długo się utrzymuje, ale nie męczy, przywołując jednocześnie skojarzenia z wybitnym espresso. W mojej opinii Lilith jest jednym z najlepszych polskich RISów i basta. 8/10

  1. Brokreacja – Wheat Wine

W sumie to nie bardzo wiedziałem, czego powinienem spodziewać się po tym piwie. Co prawda Mateusz słabych trunków nie wypuszcza, ale czy aby na pewno akurat ten będzie mi pasował? Duży plus należy się za aromat, jaki dostałem w trakcie degustacji. Piwo jest wyraźnie owocowo-słodkie i estrowe. W tle pojawia się też odrobina lukrecji i subtelna ziołowość. Całość muska lekki, likierowy alkohol. A im bardziej Wheat Wine nabierał temperatury, tym robiło się ciekawiej. Faktura tego trunku to dla mnie kolejny plus – jest gładko, z delikatnym nagazowaniem i sporym ciałem. Estry ponownie pojawiają się w smaku, a ich słodycz dobrze ripostuje stosunkowo średnia gorycz. Jest przyjemnie, fajnie się pije, nie ma wyraźnych wad, niemniej jednak brakuje mi tutaj jakiegoś konkretnego charakteru i punktu zaczepienia. 6.5/10

  1. Browar Zakładowy – Przerwa Kawowa (Coffe Extra Stout)

Z tego browaru nie miałem jeszcze okazji pić słabego piwa i ja to szanuję. Dlatego z dużą dozą spokoju sięgnąłem po Przerwę Kawową. Wizualnie dostajemy czarny, nieprzejrzysty i lekko zmętniony płyn, w którym niestety zawodzi piana. Redukuje ona w zastraszającym tempie, pozostawiając lichy krążek. No mogłoby być w tym miejscu nieco lepiej. Na szczęście reszta szybko nadgania stracone punkty. Przyjemny zapach kawy miksuje się z czekoladą oraz subtelną nutką paloności. To wszystko dostajemy również po kilku łykach Przerwy Kawowej. Szkoda jedynie, że zabrakło odrobiny ciała i słodyczy, jakiej ja oczekuję od Extra Stoutów. Szczególnie ta druga cecha mogłaby być bardziej uwydatniona, gdyż gorycz tego piwa byłaby idealną dla niej kontrą. Żeby nie było – piwo jest smaczne, dobrze się je pije, ale brakuje tej przysłowiowej kropki nad „i”. 6.5/10

  1. Brokreacja – The Blogger (Cherry Smoked Pepper Rye Wood Aged Strong Ale)

Nie ukrywam – na to piwo czekałem z niecierpliwością, gdyż sam dorzuciłem do niego swoje trzy grosze. A co dostałem w zamian? Hmmmm, na pewno piwo zbyt grzeczne, jak na gargantuicznie opisany styl i zbyt spokojne, jak na blogerski wkład. Ale hej, czy nie może być ono smaczne? Okazuje się, że może. Dla mnie wygrywa tutaj użyty słód wędzony wiśnią. Nie wiem, czy to zasługa tego, że obżarłem się tym słodem podczas warzenia czy tak jest, ale zarówno w smaku, jak i w aromacie ja te nuty dość wyraźnie czuję. Poza tym The Blogger kojarzy mi się nieco z Belgią. Dlaczego? Z pewnością za sprawą wyraźnych fenoli, brzoskwiń i lekkiej pieprzności. Samo piwo jest dość wytrawne, z odrobiną wędzonki, goździków i ze zbyt małą jak dla mnie goryczką. OK, być może The Blogger dupy nie urywa, ale mnie piło się je nad wyraz przyjemnie. 7/10

  1. Golem – Grin Sove (Black IPA z rozmarynem)

Grin Sove’a miałem okazję skosztować tuż po golemowym RISie, ale przeskok z wysoko ekstraktywnego piwa na 14,1° BLG raczej nie pomagał w jego ocenie. Jednakowoż rozmaryn w tym trunku utkwił w mej pamięci, więc dzień później ochoczo pognałem do chłopaków po dolewkę. I w tym miejscu ostrzegam – nie lubisz rozmarynu, to absolutnie nie sięgaj po to piwo, bo jest on wszędzie. W zapachu dodaje lekkich nut świerkowych, a w smaku czyni Grin Sove’a mocno rześkim i pijalnym. Fajnie też wyszło połączenie charakteru tego zioła z palonością Black IPA. No i nie zapominajmy o cytrusach pod postacią grejpfruta i pomarańczy. Nawet delikatny brak ciała mi tutaj nie przeszkadza, a wręcz podbija chęć sięgnięcia po kolejny łyk. Dla mnie bomba. 7.5/10

  1. Piwne Podziemie – Cascade-Chinook Wet Hop (Wet Hop Pale Ale)

Piwne Podziemie nie robi słabych piw. Kropka. Przynajmniej ja nie trafiłem na słabeusza od tej załogi. Stąd też bez obawień sięgnąłem po ich propozycję podania Cascade i Chinooka. Mowa tutaj o tzw. „mokrych” chmielach, jakich piwowar zdecydował się użyć. Pierwsze, co przykuwa uwagę, to wygląd – prawie klarowny, subtelnie opalizujący, złoty trunek pięknie zdobi drobniutka piana. Aż chce się je pić. To piwo wręcz atakuje nasz nos chmielowością. Jest niezwykle przyjemnie, z owocami egzotycznymi i mango na czele. Sznytu całości dodaje subtelna nuta nafty. Dla mnie rewela. Egzotyka pojawia się również w smaku, ale nie podbija ona słodyczy. Piwo jest wytrawne z umiarkowaną goryczą i lekko zaznaczoną słodowością. To wszystko czyni ten Pale Ale trunkiem niezwykle pijalnym i przyjemnym. I ponownie ekipa Piwnego Podziemia potwierdziła swoją klasę. 7.5/10

  1. Raduga – RIS 28 BLG

O tym RISie w zasadzie miałem nie pisać. No bo jak tu recenzować piwo, które ekipa Radugi zabrała ze sobą jedynie na skosztowanie, a jakie nie ma nawet nazwy, gdyż jeszcze 2 miesiące będzie leżakować w tanku? Po kilku łykach zmieniłem zdanie, bo to piwo już teraz urywa cztery litery. Po pierwsze prezentuje się jak rasowy likier kawowy. Patrząc na szkło widać jak jest ono gęste i likierowe. Bukiet tego RISa to prawdziwa 5 Symfonia Beethovena – czekolada i lekka, kawowa paloność pięknie przygrywają nutom śliwki, moczonej w likierze i szlachetnym akordom alkoholu. Już sam aromat pokazuje, jak ten trunek jest złożony. Smak tylko te wrażenia podkręca. Jest gładko, słodko i likierowo. Czekolada, kawa i czerwone owoce ze śliwką w tle tańczą tak, jak nie śniło się nawet jurorom Tańca z Gwiazdami. Zerowe wysycenie temu tańcowi nie przeszkadza. Zresztą kiedy dzień później ponownie próbowałem tego RISa, a samo piwo poleżało podpięte pod CO2, nabrało już odpowiedniego nagazowania. RIS 28 BLG już teraz jest piwem rewelacyjnym, a co będzie za te dwa miesiące? Oj bójcie się kraftowcy, bójcie się, bo nadchodzi solidny kontratak. 8.5/10

  1. Pracownia Piwa – Devil Pact (Imperial Saison)

Saison z reguły powinien być piwem lekkim, rześkim i pijalnym. Więc czy jest sens robić z tego stylu wariant  imperialny? A kto bogatemu zabroni? Poza tym ja takie pomysły szanuję, ot co! Więc wyobraźcie sobie klasyczny, fenolowy, przyprawowy i słodki Saison wykręcony do likierowego poziomu piw imperialnych. Pasuje? No mnie jak najbardziej. Co prawda alkohol mógłby być nieco bardziej ukryty zarówno w zapachu, jak i smaku, ale czy jakoś bardzo mi on przeszkadza? Mimo lekkiego szczypania w język – nie. Devil Pact jest piwem przyjemnym i degustacyjnym. Jak ktoś lubi Saisony, to niech koniecznie go spróbuje. 7/10

  1. Browar Okrętowy – Langskip (Gotlandsdricka)

Tego piwa nie miałem na swojej liście. Ba, było to moje pierwsze spotkanie z tym browarem. Jak wypadła ta randka? Najpierw zerknijcie na styl. Gotla-co? O co tutaj chodzi? O Gotlandsdricka, czyli piwo fermentowane Kveikami z użyciem słodów Sahti i wędzonych… brzozą. Nie powiem – użycie brzozy w naszym kraju, to dość odważne posunięcie (wink, wink 😉 ). Połączenie tego wszystkiego dało piwo o melanoidynowym charakterze, z lekką rześkością iglaków i subtelną słodyczą miodu. Tylko czy aby ten miód nie wynika z utlenienia? Hmmm, ciężko mi ocenić, bo pierwszy raz spotykam się z Gotlandsdricka, ale mi ta miodowość akurat pasuje. W ustach Langskip jest pełny, delikatnie słodki, z wyczuwalnymi nutami rodzynek, chleba i czerwonych owoców. Lekka kwaskowość miesza się fajnie ze średnią i krótką goryczką. Całkowicie subiektywnie – dla mnie jest smacznie, fajnie i przyjemnie. 7/10

  1. Westbrook – Mexican Cake (Imperial Stout)

Na finał wybrałem pewniaka, który miał mi dostarczyć wiele radości i przyjemności z degustacji. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Mexican Cake to piwo, jakie najlepiej wypić siedząc przy kominku w wygodnym fotelu i z dobrą książką w rękach. Aromaty ciasteczek czekoladowych, pralin, wanilii oraz lekko podbitej pikantności powodują, że nie chcemy, aby zbyt szybko to piwo wyparowało nam ze szkła. Zresztą to samo dzieje się po kilku łykach. Mexican Cake jest niesamowicie pełne, wyklejające, słodkie, z idealną goryczą w kontrze. I do tego ta bardzo przyjemna pikantność. Wszystko się tutaj zgadza. Wszystko. 9.5/10

W tym miejscu kilka słów należy się także innym piwom, jakie zrobiły na mnie wrażenie. I niestety nie zawsze były to wrażenia pozytywne. Zacznijmy jednak od tych przyjemniejszych doznań.

  • brawa dla Browaru Recraft za Cherry Ridera; połączenie brettów, stylu sour i wiśni zrobiło robotę.
  • Brokreacja dorzuciła oliwy do ognia Imperialnym Nafciarzem Dukielskim. I pomyśleć, że to nie koniec, bo Nafciarz jeszcze będzie sobie chwilę leżakował.
  • na Kwas Eta z Pinty ludzie marudzili, a wyszło niezwykle lekkie i przyjemne piwo. Dla mnie bomba.
  • Widawa ze swoim Imperial Black Kiss Cherry BA rozdała tak, że zerwało mi papę z dachu
  • podobnie zresztą było w przypadku Korda Quintuple’a z browaru Jan Olbracht
  • nagroda za Kawko i Mlekosza dla PiwoWarowni należała się po stokroć – wspaniałe piwo
  • a co powiedzie o Whiskerze B z Wąsosza, czyli dymionym, słonym stoucie? Dla mnie było przesmacznie, aczkolwiek mam nadzieję, że ekipa następnym razem trochę przykręci chłodziarkę. Przywierająca skóra do szkła to nie była rzecz przyjemna 😉
  • Chmielokrata z Piwnego Podziemia ponownie podkreślił klasę i niezwykle równy, wysoki poziom piw z tego browaru.
  • na koniec jeszcze raz największe brawa dla Browaru Szałpiw za Bubę Extreme, leżakowaną w beczce po Jacku Daniel’sie – dla mnie to było najlepsze piwo festiwalu.

Na koniec jedynie przestrzegę przed piwami z Osowej Góry – RIS i Imperialna IPA to zło wcielone i nic nie ratuje tych piw. Mam nadzieję, że piwowarzy mają tego świadomość i popracują nad recepturami oraz samym procesem warzenia, bo szczególnie w tym drugim dopatruję się ich porażki.

Piwny survival, czyli jak przeżyłem Poznańskie Targi Piwne 2016

3 dni, 58 wystawiających się browarów, 538 piw (630 licząc z butelkowanymi), 400 kranów, 63 piwne premiery, do tego cała masa pobocznych eventów, w tym I edycja Beer Blog Day. Tak w skrócie zapowiadały się tegoroczne Poznańskie Targi Piwne. Przygotowując się do tej imprezy od tych liczb zwyczajnie rozbolała mnie głowa… oraz wątroba. I weź tu człowieku jeszcze na koniec zbierz to wszystko w pamięci w jedną całość i napisz krótko i zwięźle, jak było. Ponoć nie ma w świecie rzeczy niemożliwych, a jedynie ludzie o wąskich horyzontach, więc spróbujmy.

Cała impreza zaczęła się w zasadzie już w momencie wyjazdu, bo oto nasz wesoły samochód swoją obecnością zaszczycił główny organizator wcześniej wspomnianego Beer Blog Day’a oraz jeden z bardziej rozpoznawalnych blogerów piwnych w Polsce – Jerry Brewery. W towarzystwie Jurka, Pani Kapitan oraz naszego kumpla Miłosza wyruszyliśmy w stronę Poznania. Trasa choć długa, minęła dość szybko – wszystko w akompaniamencie rozmów o piwie, muzyce, piwie, 4000+ i piwie. Szybki meldunek w hotelu i wio biegusiem na teren targów.

Ogromna, dwupoziomowa hala oraz kolejki na kilkadziesiąt minut stania robiły wrażenie. Na szczęście ta ostatnia „atrakcja” nas ominęła – ot takie plusy prowadzenia bloga i sklepu z piwem kraftowym (a kto nie kupił biletu przez internet ten gapa 😛 ). Sama organizacja imprezy stanęła na bardzo przyzwoitym poziomie. Rozmieszczenie wszystkich wystawców na parterze pozostawiło sporo miejsca na swobodne zwiedzanie targów oraz na ławki i stoły, wraz z kilkoma automatycznymi płukaczkami. Szczególne brawa należą się właśnie za możliwość sprawnego umycia szkła, bez konieczności odkręcania kurków w baniakach z wodą czy biegania do toalety. Jedynie umieszczona na zewnątrz strefa food trucków przy panującej aurze mogła nieco doskwierać zwiedzającym, ale hej – nie można  mieć wszystkiego przy tak ogromnym wydarzeniu.

Browar Golem

Wyboru pierwszego piwa tego dnia dokonał za mnie Artur Karpiński – piwowar Browaru Golem. Widząc moją skromną osobę zmierzającą w jego stronę po prostu wyszedł mi na spotkanie ze szkłem firmowym, wypełnionym czarnym jak smoła trunkiem (a szkło urywa łeb, ot co!). No bo przecież oczywistym jest, aby wieczór zacząć od RISa! Dzięki Artur 🙂 O Lilith, bo tak właśnie owy RIS się zowie, napiszę więcej w kolejnym wpisie, ale już teraz uchylę rąbka tajemnicy, iż było to jedno z najlepszych piw, wypitych przeze mnie na festiwalu. Dalsza część wieczoru upłynęła na przybijaniu piątek ze znajomkami i rozmowach w oczekiwaniu na premierę The Bloggera (kooperacja Brokreacji i bloggerów, gdyby ktoś nie wiedział). Tuż przed „godziną zero” udało mi się trafić na Jerrego, przygotowującego się w namiocie Brokreacji do wyżej wspomnianego eventu. Chłopak musiał chlapnąć łyczek The Bloggera, aby wiedzieć co w piwie drzemie. W końcu za chwile na scenie, w towarzystwie piwowara Mateusza Górskiego miał co nieco o tym trunku powiedzieć. W tym momencie skrzętnie skorzystałem z okazji i sam posmakowałem tego cudu myśli blogersko-piwowarskiej. Jak wypadło? Przekonacie się niebawem. Tymczasem chwilę później przenieśliśmy się pod scenę główną, aby dumnie i z uśmiechami na pyszczkach posłuchać, co ciekawego o Bloggerze Panowie powiedzą.

Jerry Brewery testuje Bloggera
Mateusz Górski (Brokreacja) z Jerrym podczas premiery The Bloggera

Pozostałą część piątkowej odsłony PTP spędziliśmy na dalszych rozmowach ze znajomymi i spokojnej degustacji kolejnych piw. Warto rzec, iż nie było najmniejszego problemu, aby do mojego szkła trafiały płyny o pojemności 100 lub 200 mililitrów. To uratowało mnie oraz moją wątrobę. Dzięki wszystkim, którzy to umożliwili. Tuż przed ewakuacją w stronę hotelu dorwał nas Łukasz Łazinka z Marcinem Surdyką z Browaru Recraft, częstując nas swoim fantastycznie kwaśnym i brettowym Cherry Riderem. Jeśli będziecie mieli okazję, to koniecznie spróbujcie tego kwasiora, bo zdecydowanie warto.

Drugi dzień Poznańskich Targów Piwnych to już przede wszystkim I Beer Blog Day (w skrócie – BBD). Ok, może nie tak do końca pierwszy, bo już kiedyś ekipa zebrała się pod patronatem Pilsnera Urquela jako Piwny Blog Day, ale skoro nazwa i okoliczności się zmieniły, to umówmy się – tamtego wydarzenia nie wliczamy w poczet BBD. Gromadzącą się i lekko jeszcze senną ekipę przywitał główny sprawca całego zamieszania, czyli Jurek Gibadło (aka. Jerry Brewery), jednocześnie przechodząc do pierwszego wykładu, dot. marketingu w blogowaniu.

Muszę przyznać, że cała tematyka poruszana tego dnia zrobiła robotę i z pewnością każdy wyniósł z tych zajęć coś dla siebie. Na mnie największe wrażenie zrobił panel degustacyjny z wykorzystaniem dedykowanych do piwa szkieł marki Spiegelau. I jeśli ktokolwiek powie mi „nie ma znaczenia czy pijesz z shakera, czy z kufla, czy z Teku”, to oberwie w łeb. Skąd takie nastawienie? Już wyjaśniam. Ekipa Spiegelaua postawiła przed nami trzy swoje szklanki, wykonane z kryształu oraz tzw. jokera, czyli najprostsze i powszechnie znane szkło sodowe. Mieliśmy okazję porównać jak smakuje i pachnie Witbier, West Coast IPA oraz Stout w każdym z wymienionych szkieł i wierzcie mi – różnica jest kolosalna. Dla przykładu w West Coastcie w szklance sodowej na pierwszy plan wychodził karmel, potem słód, a w tle pojawiły się ledwo wyczuwalne chmiele. IPA Glass całkowicie odwróciła tę kolejność, potęgując doznania płynące z użytych chmieli. Wisienką na torcie był fakt, iż cały komplet mogliśmy zabrać do domu. Tyle wygrać!

Szkło ma znaczenie!
Różnice były nawet w przejrzystości szklanek.

Po tych atrakcjach postanowiliśmy wsunąć co nieco w strefie food trucków, po czym udaliśmy się do hotelu odstawić aparaty, szklanki i inne cuda, by na spokojnie i bez stresów móc wrócić na teren targów.  Zdążyliśmy w sam raz na premierę Buby Extreme, leżakowanej w beczce po Jacku Daniel’sie. Mieliśmy nieco obaw, czy starczy dla wszystkich, bo kolejka ustawiła się niemała, ale na szczęście udało się. Tym sposobem ze 100 mililitrami szlachetnego piwa, jakie w mojej opinii było najlepszym przeze mnie wypitym piwem festiwalu udaliśmy się pod scenę na finałową galę i rozdanie nagród Konkursu Piw Rzemieślniczych 2016 roku.

Temat nieco się obsunął za sprawą koncertu, ale wiecie co? Ja zupełnie nie żałuję, bo chociaż rap nie należy do moich ulubionych gatunków muzycznych, tak jego połączenie ze smooth-jazzem i funky robi już robotę. I właśnie to dostałem podczas występu zespołu Eskaubei i Tomek Nowak Quartet. Jak do tego dołożymy muzyków najwyższych lotów, to już w ogóle ja jestem kupiony. Po gigu przyszła pora na ogłoszenie wyników. Do konkursu zgłoszono 324 piwa z 83 browarów. Kategorii była cała mnogość, więc pozwolicie, że nie będę wymieniał wszystkich (do sprawdzenia TUTAJ), a skupię się na piwie, jakie zostało okrzyknięte Kraftem Roku. Panie i Panowie, Damen und Herren – ta zaszczytna nagroda wpadła w ręce Browaru Jan Olbracht za piwo Piotrek z Bagien Funky Wild Fruit Wiśnia. W kuluarach o tej decyzji, jak i o pozostałych laureatach toczyło się wiele rozmów, ale z decyzjami sędziów PSPD się nie dyskutuje. Kropka.

Krzysztof Josefik Juszczak (Jan Olbracht) odbiera nagrodę za Kraft Roku 2016

Ostatnim punktem w nieoficjalnym terminarzu Poznańskich Targów Piwnych było afterparty, na które wszyscy wystawcy z niecierpliwością czekali. Aby zabić czas, gdyż my również byliśmy na to wiekopomne wydarzenie zaproszeni, błądziliśmy po stoiskach z co raz to ciekawszymi piwami w ręku. Na koniec zatrzymaliśmy się na stoisku Brokreacji. W tym miejscu muszę podziękować całej ekipie tego browaru, obecnej na PTP. Mateusz, Marcin, Wojciech – dzięki za opiekę, schowek na kurtki, wypite piwo i rozmowy. Chylę czoła i kłaniam się w pas! A co było na afterze niechaj na afterze zostanie. Napomknę jedynie, iż w drodze powrotnej byliśmy świadkami drobnego wypadku pewnego Pana, przechodzącego przez zamkniętą bramę. Co prawda otrzepując się z kurzu mówił , że nic mu się nie stało, ale zdjęcia na profilu laureata jednej z nagród KPR, zamieszczone kilka godzin po tym fakcie, pokazywały co innego 😉

Niedzielę zaliczam do najspokojniejszego dnia z całej imprezy. Mogłem w beztrosce dokończyć zaplanowane degustacje i porozmawiać z kilkoma piwowarami w pewnej mocno nurtującej mnie sprawie. Wyniki tych rozmów poznacie zapewne niebawem. Sam w zasadzie jestem ciekaw swojego ich podsumowania, bo zadawane pytania było mocnym zaskoczeniem dla większości z moich rozmówców.

Artur Karpiński (Golem), randomowy bloger i Krzysztof Josefik Juszczak (Jan Olbracht)
Tercet piwowarski

Zmierzając ku końcowi Jerry namówił mnie na jeszcze jedno piwo spod szyldu Browaru Osowa Góra. Obaj postanowiliśmy zamówić dwa różne tematy, aby móc je porównać. I tak do mojego pokala nalano RISa, a Jerremu Imperialne IPA. Dziękuję Jerry za ten wybór. Smak żelaza i aldehyd octowy, czyli główni aktorzy tego przedstawienia na długo pozostaną w mojej pamięci. Na szczęście Jurek nie miał wcale lepiej. I kiedy już mieliśmy zmierzać w stronę zachodzącego słoń… znaczy się samochodu, dorwała nas Gosia z Browaru Komitet, serwując degustację wszystkich swoich piw i „wałówkę” na drogę. Buteleczki dołączyły do Alchemika, w jakiego zaopatrzył nas Mateusz z Brokreacji (dzięki!). Szczęśliwi, uśmiechnięci, acz zmęczeni w końcu mogliśmy wracać.

Na Poznańskich Targach Piwnych znalazłem się w sumie przez szczęśliwy zbieg okoliczności. Wszystko zaczęło się od akcji, związanej z warzeniem The Bloggera, na jaką zapisałem się tzw. rzutem na taśmę, a skończyło na zaproszeniu do Poznania właśnie. I takie zbiegi okoliczności to ja rozumiem i każdemu podobnego splotu wydarzeń życzę. I nie chodzi tutaj jedynie o same targi, ale o ludzi, którzy stworzyli niepowtarzalny klimat tej imprezy. W tym miejscu chcę podziękować wszystkim, dzięki którym te trzy dni zaliczam do niezwykle udanych – towarzyszom podróży, kolegom i koleżankom blogerom, piwowarom, browarnikom, warzelanym, znajomym, moim czytelnikom i wszystkim, spotkanym podczas Poznańskich Targów Piwnych. Do zobaczenia na kolejnej edycji!

Zachęcam także do rzucenia okiem na pozostałe foty z PTP!

Jerry w trakcie swojego wykładu.
Kacper Groń z Piwnej Zwrotnicy

Michał Kopik i tajniki piwnej fotografii
Kamil Prystapczuk opowiedział o warzeniu piwa jopejskiego

Marcin Szymański z Brokreacji

Mateusz Górski przed odpytywaniem Chmielobrodego

Wojciech Szała  (Szałpiw)
Jan Szała (Szałpiw)
Filip Lis (Browar Tumski) serwował rewelacyjnego  Berliner Weizena!

Dawid Głuszczyński (Browar Szpunt)

Szymon Milczarek (Beer Bros.)

Ela Kazimiruk (Raduga)

Andrzej Kiryziuk (Raduga)

Browar Staropolski – Tradycyjne Mocne

Niemcy mają chyba lekki odpał na punkcie czystości. I nie, nie chodzi mi tutaj jedynie o pewnego niemieckiego polityka austriackiego pochodzenia, który leczył swoje kompleksy poprzez anihilację ludzkości. Przykładów jest więcej. Co powiecie o słynnej, niemieckiej chemii? No przecież też musi być prima sort i czyścić lepiej, niż Małgorzata Rozenek pokazywała to w swoim programie na TVNie. Do piwa Niemcy również musieli dorzucić swoje trzy, czyste grosze. Mowa tutaj o Reinheitsgebot, czyli Bawarskim Prawie (a jakże) Czystości. Podpisany i ogłoszony 23 kwietnia 1516 roku akt prawny głosił, iż do produkcji piwa można używać jedynie wody, jęczmienia i chmielu. IST DAS KLAAAAAAAAAAAAAR?!? Gdyby ówcześni Bawarczycy mieli pojęcie o istnieniu drożdży, to pewnie by je dopisali. No ale nie wiedzieli, nie dopisali i tak już zostało. Tej idei przyklasnął (pewnie nieświadomie) Browar Staropolski, wypuszczając piwo Tradycyjne Mocne. No skoro „Tradycyjne”, to musi być czyste, a skoro czyste, to podlegające pod Reinheitsgebot, a skoro podlegające pod Reinheitsgebot, to w jego składzie, a konkretnie w opisie składu musi się znaleźć: woda, słód jęczmienny, chmiel i ani słowa o drożdżach. Szybki rzut oka na puszkę i wszystko się zgadza. Oczywiście o drożdżach cicho sza, bo jeszcze nam się Wilhelm IV w grobie zacznie obracać. Może Browar Staropolski śladem średniowiecznych piwowarów także zaszczepia te sprytne grzyby z powietrza? Powietrze zresztą będzie miało w tym piwie wiele do powiedzenia. Ale od początku.

Tym razem pozwoliłem sobie na lekką dozę ekstrawagancji i piwerko poleciało do mojego ulubionego kieliszka degustacyjnego Teku. Prezencja Tradycyjnego Mocnego jest nienajgorsza – złocisty kolor pięknie skrzy się w szkle, a uroku całości dodaje gruba czapa średniopęcherzykowej piany. I nawet skubana trzyma się dość długo, zostawiając delikatną koronkę po każdym łyku. No, no, można by pocmokać z zachwytu. Można by, ale się nie cmoka, bo już z daleka czuć, że coś tutaj nie gra. Dla porządku i przypomnienia – jasny mocny lager europejski powinien być mocny, jasny, bez zbędnych aromatów chmielowych, estrowych czy fenolowych, z delikatnymi nutami słodowymi. Reinheit vor allem! A co kryje się w tym miejscu w naszym dzisiejszym bohaterze. O Panie, cały sad jabłoni najróżniejszej maści. Na wstępnie dostajemy intensywny aromat dojrzałych, czerwonych jabłek, aby po chwili nasz nos uraczyły jabłka mocno niedojrzałe i całkowicie zielone. I nie byłoby to wszystko takie złe, gdyby tych owoców Pan Staszek nie upierdolił w rozpuszczalniku. Normalnie jakby je wziął i wrzucił do wiaderka z tą średnio przyjemną cieczą. Czy to wszystko. A gdzie tam? Pamiętacie, jak we wstępie wspominałem o powietrzu. No, to ktoś się postarał i mocno to piwo napowietrzył, czego dowodem są akordy miodowe. I teraz pomieszajcie to wszystko i wyobraźcie sobie, jak to może pachnieć. Czujecie? Jeśli nie, to sięgnijcie po puszkę tego cudu „staropolskiego” piwowarstwa. Ja nie polecam. Smak to już równia pochyła i jazda po nieheblowanej desce do wanny z… płynem do mycia naczyń. Już wiem, skąd inspirację dla swoich produktów czerpał producent Ludwika. Kropkę nad „i” stawia tak nieprzyjemny posmak alkoholu, jakby sam Tadziu spod sklepu po tygodniowej libacji napluł nam w twarz. Chmielu w tym piwie nie stwierdzono.

Jak się finalnie okazało pierwszoplanową rolę w Tradycyjnym Mocnym nie odegrał Wilhelm IV ze swoim Bawarskim Prawem Czystości, a rozpuszczalnik w dość czystej postaci. Jak na piwo z tego segmentu mogło być nieźle i całkiem pijalnie. OK, być może estry nie są pożądane w tym stylu, ale hej – mówimy o FHPie za ok 2 zł per puszka, więc chyba można by przymknąć oko, prawda? Niestety nie wyszło, a octan etylu mocno obniżył notowania Tradycyjnego Mocnego, nadając mu Laur Konsumenta FHP! Dzieci, nie próbujcie tego w domu. W zasadzie to w ogóle tego nie próbujcie. 7/10 w skali FHP

PS

Dla przypomnienia:

1-2 – najlepsze, czyli najgorsze – toż to szok, że Tadziu z ławki może sobie golnąć taki specjał!

3-4 – kraft wśród FHPów – można wypić bez obawień, Janusz pił na grillu i cmokał z zachwytu!

5-6 – eFHaP pospolity – trzeba pić latem, ciepłe i koniecznie w autobusie spod kurtki!

7-8 – laur konsumenta – jest podłe, tanie i w sam raz na ławkę pod blokiem!

9 – medal pana kerownika – jak se zmrozisz, to może dotrwasz do połowy, bo dalij to już tylko kibel!

10 – Grand Prix FHP – najgorsze, czyli najlepsze – ściek, kanał i wymiociny; nawet Sebek nie do se rady!