Oj bałem się w tym roku o kondycję trzeciej odsłony Silesia Beer Festu. Po pierwsze w tym samym terminie odbywały się Piwowary, czyli łódzkie targi piwne; po drugie, zapewne przez to pierwsze, wystawcy stawili się w niezbyt oszałamiającej liczbie (23 browary); po trzecie zapowiadane premiery nie rzucały na kolana; i w końcu po czwarte – mimo tego, iż ekipa organizatorów to pozytywnie zakręcona załoga, to, delikatnie mówiąc, są oni lekko roztrzepani. Po czym wnoszę? O tym, iż prowadzę wykład w trakcie pierwszego dnia imprezy dowiedziałem się… czytając program, ogłoszony na stronie wydarzenia w połowie marca. Ok, co prawda w styczniu zostałem poproszony o poprowadzenie prelekcji i z końcem stycznia podesłałem propozycję tematów, ale w między czasie chyba umknęło komuś potwierdzenie tego faktu. Nie ma jednak tego złego, więc z dość pozytywnym nastawieniem i przygotowaną pod wykład prezentacją ruszyłem w piątek w stronę Galerii Szybu Wilson. Jak było? Zacznijmy od początku.

Na miejsce dotarłem chwilę przed oficjalną godziną rozpoczęcia imprezy i dzięki ekipie Białej Małpy dostałem się na teren festiwalu tylnymi drzwiami, zgrabnie omijając kolejkę. I to wszystko za pomoc przy wniesieniu kartonu z piwem. No tyle wygrać. Następnie wykonałem szybki rajd po znajomych, obiecując swój powrót na dłuższe tête-à-tête po wykładzie, jaki o 17:30 miałem poprowadzić na scenie głównej. Wszystko fajnie, pięknie, ale zorganizowanie obiecanego kompa pod prezentację, jego podłączenie i ogólne przygotowanie sceny było w takim proszku przed planowanym startem prelekcji, jakiego niemiecka chemia gospodarcza w życiu nie widziała. Na szczęście po krótkim zamieszaniu udało się wszystko ogarnąć i na kilka minut przed osiemnastą odpaliłem pierwszy slajd i począłem jeszcze niezbyt pokaźną gawiedź wprowadzać w meandry świata kraftu. Jak mi poszło? Chyba nie najgorzej, bo pod koniec mojego wystąpienia i w chwili, kiedy robiłem z siebie głupka, pokazując wąchanie retronosowe pod sceną zgromadziło się całkiem sporo słuchaczy. Mam nadzieję, iż nikt nie zauważył mojej merytorycznej wtopy z kategorii „dlaczego nie wiesz, ile miligramów zizomeryzowanych alfakwasów w litrze piwa odpowiada jednej jednostce IBU?!?”. Ja do dzisiaj przez ten błąd nie mogę spać po nocach. W każdym razie dzięki wszystkim, którzy słuchali i odpowiadali na zadawane przeze mnie pytania.


Po szybkim ogarnięciu się ruszyłem ze szkłem w dłoni na podbój kolejnych stoisk Silesia Beer Festu. A sprawa nie była prosta, gdyż przez zaplanowany na sobotę wyjazd służbowy, piątek miał być jedynym dniem, jaki mogłem poświęcić na imprezowanie. O tym, czego udało się spróbować i jak te „próby” oceniam dowiecie się z kolejnego wpisu, ale podsumowując w skrócie – moje obawy co do kiepskiej obsady tego eventu były przesadzone. Mając nawet pełne 3 dni ciężko byłoby spróbować wszystkiego, na co miałem ochotę. Jedynie liczba food trucków była trochę licha i pewnie nie wszyscy znaleźli coś dla siebie. To dodatkowo wpływało na wydłużony czas oczekiwania, bo zainteresowanych było dość wielu.


Na szczęście to nie żarcie było głównym tematem SBF’u, a piwo oraz możliwość przybicia piątki z piwowarami, browarnikami oraz całą rzeszą znajomych, jaka na terenie Galerii Szybu Wilson się pojawiła. I tutaj jestem kontent w 100%. Śmiganie po terenie festiwalu to była czysta przyjemność. Każdy był uśmiechnięty, zadowolony i chętny do pogadanek. Tylko czas uciekał, niczym Harrison Ford w Ściganym, więc piątek zleciał mi w tempie ekspresowym i tuż po północy obrałem kierunek na dom.



Najcenniejszą, fizyczną zdobyczą piątkowego abordażu Silesia Beer Festu stał się malutki kieliszek degustacyjny, jaki zakupiłem na stoisku Deer Bearów. To stu mililitrowe szkło okazało się przepustką do sobotniego podboju targów. No bo skoro wyjazd służbowy miałem zaplanowany na godzinę 16:00, to nie ja byłem kierowcą, a tak mała pojemność nowo zdobytego szkła pozwoliła przypuszczać, iż mój stan psychofizyczny będzie odpowiedni do długiej jazdy w busie, tak rano podjąłem decyzję o powrocie na SBF. I był to zdecydowanie strzał w dziesiątkę, bo dzięki temu udało się spróbować kilku sztosowych tematów, zapoznać się bliżej z ekipą Piekarni Piwa i nagrać z Kacprem Groniem z Piwnej Zwrotnicy krótki wywiad z Leszkiem Jasińskim (piwowar Piekarni Piwa). Tyle wygrać razy dwa!
Trzecia edycja Silesia Beer Festu ponownie udowodniła, iż na festiwalowej mapie polskiego kraftu taka impreza jest potrzebna. Już w piątek wieczorem dwie hale Galerii Szybu Wilson pękały w szwach, a ponoć to sobota pokazała, na co stać Ślązaków, spragnionych dobrego piwa. Pomimo kilku drobnych wpadek i słabego zaplecza gastronomicznego oceniam ten event bardzo pozytywnie i ciągle trzymam kciuki za organizatorów, aby kolejna edycja odbyła się w mieszącym się w centrum Katowic MCKu. To z pewnością wpłynie na frekwencję zarówno po stronie zwiedzających, jak i wystawców. Umówmy się – skoro Poznań czy Warszawę stać na imprezę piwną o takim rozmachu, to my nie damy rady? No to potrzymaj mi piwo i patrz…
PS
Wielkie dzięki dla Miłosza za ogarnięcie fot podczas mojego wykładu i dla Pani Kapitan za obróbkę zdjęć, bo bez tego czekalibyście na tę relację jeszcze dłuuuuugo.



