Browar Cameleon – Srebrny (Citrus Gose)

Kiedy na półce sklepowej moim oczom ukazało się nowe piwo Browaru Cameleon od razu zapragnąłem je posiąść. I to nie ze względu na skąd inąd przyjemny styl, jakim jest Gose, a tylko i wyłącznie ze względu na etykietę. Tak, jestem estetą i kupuję oczami. Nic z tym nie zrobię – po prostu przepiękna grafika, ozdobiona błyszczącą, srebrną czcionką pochłonęła mnie w całości. Tylko czy zawartość butelki zasługuje na tak fantastyczną oprawę? Poprzednie piwa Cameleonów pozwalały sądzić, iż powinno być co najmniej przyzwoicie, więc czy tutaj poziom został utrzymany? Sprawdźmy.

Pierwsze, co automatycznie przykuwa uwagę, to bardzo wyraźny aromat trawy cytrynowej. Nie musiałem w zasadzie zerkać na etykietę i dodatki, aby sprawdzić czy aby mój nos się nie myli. Tego zapachu po prostu nie da się pomylić z niczym innym. Do tego dorzućmy delikatnie kwaskowe akcenty, szczyptę kolendry i tak otrzymamy niezwykle intensywne i przyjemne nuty, pięknie rozpływające się nad szkłem. To idealne preludium od razu zachęciło mnie to wzięcia kilku solidnych łyków, po których przeniosłem się wprost do cytrynowego sadu, skąpanego w rześkiej rosie. Niewysokie wysycenie trunku idealnie dopasowano do stylu, a akordy kwaśne i słone rewelacyjnie dopełniły niezwykle przyjemny smak Srebrnego. I w zasadzie w tym miejscu chciałbym skończyć powyższy opis, lecz niestety pojawia się tutaj łyżka dziegciu. Mam na myśli dość wyraźną, cierpką gorycz, kojarzącą się z albedo cytryny czy innego cytrusa. Z pewnością przeżyliście ten moment, kiedy gorzka skórka owocu muśnie nasze kubki smakowe. Bo dokładnie takie uczucie pojawia się przy kolejnych łykach. Na szczęście jest to drobiazg i nie odbiera on radości z degustacji.

Ekipa Browaru Cameleon posiada już w swoim portfolio niemałą kolekcję piw, z których każde trzyma wyraźnie wysoki poziom. I jak widać pomysłów tej załodze nie brakuje, czego potwierdzeniem jest Srebrny. OK, być może Gose nie jest stylem odkrywczym i przełamującym kolejne bariery piwnego kraftu, ale jest on zdecydowanie miłą odskocznią od całej maści IPA, okupujących sklepowe półki. Ja osobiście do tego piwa zapewne wrócę nie raz, pomimo tej specyficznej goryczki, za którą odejmuję jeden punkt z finalnej noty. 7.5/10

PS

W roli szkła degustacyjnego Sztoser vel. Betoniara – dalej nie rozumiem, dlaczego ten kieliszek tak mi się podoba 😀

Browar Camelon – Ultramaryna (New Wave Pils)

Co raz częściej w polskim krafcie można zaobserwować tendencje do sięgania po style klasyczne. I ja się w sumie tym tendencjom nie dziwię. W końcu ileż można wypuszczać różnorakich rodzajów amerykańskich IPA, leżakowanych w beczkach po winie, wydobytych z głebin Oceanu Indyjskiego, z wraku szesnastowiecznego galeonu. No dobra, można tego wypuszczać w opór, ale to nie oznacza, iż klasyka ma odejść do lamusa. Co to, to nie. I w sumie ciekawym pomysłem wydaje się być próba połączenia tych dwóch światów. Takie zadanie postawił przed sobą całkiem niedawno Browar Cameleon warząc Ultramarynę, czyli nowofalowego Pilsa. Czy wyszli z tej próby z tarczą?

Jak zwykle na początku muszę chłopaków pochwalić za etykietę. Niby znowu ta sama gadzina, niby nic nie zaskakuje, a jedna jakoś tak łatwo całość wpada w oko i przykuwa uwagę na półce sklepowej. Zresztą samo piwo również prezentuje się nienagannie. A co w nim dokładnie drzemie? W aromacie bardzo łatwo można uchwycić zapach agrestu i ziołowść chmielu. Wszystko pięknie mogłoby tutaj wspłgrać, gdyby nie odrobina nut, przywołujących skojarzenia z cebulą. Wiecie, to tak trochę jak podczas koncertu rockowego nagle jednemu z gitarzystów delikatnie rozstroi się gitara – niby wszystko dalej gra, jest moc na scenie, wokalista trzyma rezon, ale jednak coś nas subtelnie kłuje w uszko. Na szczęście reszta zespołu dwoi się i troi, dzięki czemu finalnie nie jest najgorzej. A tą resztą ekipy w tym przypadku są akordy słodowe, kwiatowe i jakby subtelna jogurtowość, która całkiem fajnie tutaj działa. Smak to już konkretna rześkość, solidnie zaznaczony charakter słodu i wyraźne muśnięcie chmielem w podniebienie. Goryczka co prawda daje nieco popalić dość długim zaleganiem w gardle, ale jej poziom nie jest aż tak wysoki, żeby mogło nas to bardzo zmęczyć. Dwuacetylu nie zaobserwowałem.

Piwa dolnej fermentacji, choć mniej złożone, są w produkcji nieco bardziej wymagające od solidniej wyeksponowanych w piwowarstwie rzemieślniczym Ale’i. Dlatego cieszy mnie to, że za takie style biorą się kolejne browary. Co prawda Cameleon ze swoją Ultramaryną być może świata nie zwojuje, bo trochę przeszkadza cebulka w aromacie i nieco zbyt długo zalega gorycz, ale w mojej ocenie jest całkiem nieźle, a samo piwo jest dość smaczne i oryginalne. 6.5/10

Browar Cameleon – Chabrowy (New Zealand Wheat)

Kiedy dotarł do mnie nius, że Cameleon będzie warzył kolejnego Wheata nawet mi powieka nie drgnęła. Ba, kiedy okazało się, że pierwsza warka poszła w kanał, bo browar, w jakim była ona warzona coś poknocił, tak stwierdziłem, iż ekipa weźmie to za zły omen i zrezygnuje z tego pomysłu. Próżne moje nadzieje. Załoga przeniosła się na inną warzelnię i konsekwentnie zrealizowała zaplanowaną ideę. Tak oto w moje ręce trafiła butelka Chabrowego. Czy ja już kiedyś wspominałem, że nie przepadam za lekkimi piwami spod znaku „Wheat”, w jakich nie używa się drożdży weizenowych? A właśnie takie piwo przyszło mi spróbować. Na szczęście mając w pamięci rewelacyjnego Zielonego (Wheat IPA -> KLIK) postanowiłem przemóc się i dać szansę tej nowozelandzkiej pszenicy.

Po pierwsze, primo – Cameleony umieją w etykiety. No zerknijcie na ten front i powiedzcie, że ta grafika jest słaba. Ja jestem po prostu zachwycony i z każdym kolejnym pomysłem chylę czoła co raz niżej. Samo piwo także prezentuje się nienagannie, racząc nasze oczy jasno-bursztynową barwą i średniopęcherzykową, białą czapą piany.

Po drugie, primo – Cameleony potrafią także w aromaty. Dzięki umiejętnemu chmieleniu Chabrowy serwuje naszym nozdrzom wyraźne nuty mango, ananasa i herbatników. Fajnie, że użyto tutaj Mosaica, gdyż nafta świetnie podbija całość i dodaje jej charakteru. Ziołowy profil chmielu jest mocno wyczuwalny w zapachu Chabrowego, dzięki czemu piwo pachnie bardzo rześko i soczyście.

W tym miejscu byłem już nieco uspokojony, chociaż jedna kwestia ciągle wzmagała moją czujność. Parametry na poziomie 11° BLG oraz 4.6 % alk. są po prostu dla mnie poniżej oczekiwań. OK, użyta pszenica co prawda dodała fajnej gładkości, no ale mimo wszystko życzyłbym sobie, aby Chabrowy był nieco słodszy i pełniejszy. Całość jest stosunkowo wytrawna, z owocami egzotycznymi i chmielem w smaku na czele, dzięki czemu piłem to piwo z dość dużym zadowoleniem. I jedynie informacja na etykiecie, przyznająca 1 pkt na 5 możliwych goryczce nie jest chyba do końca zgodna z prawdą. Ja osobiście przyznałbym 2.5 pkt za ten element, co w tym wypadku podnosi finalną notę tego piwa.

Po trzecie, primo-ultimo – Cameleony potrafią w piwa. I mówię to z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa. Jako fan trunków spod szyldu wysokiego Ballinga zawsze „średnio chętnie” podchodzę do degustacji piw sesyjnych i lekkich, a takim piwem jest Chabrowy właśnie. Mimo mojej sporej niechęci i dość dużej dozy ostrożności cieszę się, że mogłem przetestować tego „Nowozelandczyka”, bo jest to po prostu dobre piwo. Może nie najlepsze spod szyldu tej ekipy, ale na pewno trzymające poziom i nie przynoszące Cameleonowi wstydu. Mam tylko nadzieję, iż kolejne piwo to będzie już skok na głęboką wodę… czy też na wysoki Balling. 7/10

Browar Cameleon – Zielony (White IPA)

Ilość powstających ostatnimi czasy nowych browarów i piw przyprawia mnie o solidny ból głowy. I nie chodzi mi o ból głowy, wynikający ze spożycia tychże, a o ból niemożności spróbowania wszystkiego. Dodatkowo dojrzewa we mnie potrzeba pomarudzenia i napisania o tym nieco szerzej, ale i na to przyjdzie czas, natomiast teraz chciałbym się skupić na nowym piwie z (a jakże!) nowego browaru.

Do ekipy Cameleona podszedłem z umiarkowaną ostrożnością. Owszem, przedpremierowo mogłem do sklepu zamówić Zielonego (bo tak też się ich pierwsze i póki co jedyne piwo nazywa), ale najpierw chciałem spróbować, czy warto. Moja druga połówka pokrzyżowała nieco te plany i ściągnęła kilka butelek na nasze półki, więc mi pozostało jedynie wybrać się na premierę i pochwalić Panią Kapitan lub rzucić tradycyjnym „a nie mówiłem?”. Przejdźmy jednak do konkretów.

White IPA to styl, na jaki postanowili postawić chłopaki z Cameleona, aby promować siebie i zdobywać swoich fanów. Czy dobrze to czy źle – nie mnie oceniać, niemniej jednak uznaje ten ruch za dość mocno asekuracyjny. Z drugiej zaś strony pogoda sprzyja spożyciu takich wynalazków, więc może jednak nie było to złe posunięcie? Warunek jest jeden – to piwo po prostu musi urywać dupę, bo inaczej przemknie niezauważone, niczym letnia bryza. Więc jak jest? W szkle trunek prezentuje się jak należy. Ot jasno-złoty, mętny, z drobną, białą pianą. Czyli jest dobrze i punkcik za to. A co z bukietem Zielonego? Subtelne nuty kolendry fajnie mieszają się z cytrusami z chmielu Citra i aromatem skórki pomarańczy curaçao. Do tego w tle lekko majaczy karmel, co nie ukrywam mi osobiście mocno pasuje. Cytując niejakiego Calvina Candie: „Panowie, mieliście moją ciekawość, a teraz macie moją uwagę”. Po pociągnięciu kilku łyków już wiem, jaki będzie werdykt. Dostałem piwo owocowe w smaku z solidną, acz nieintensywną goryczką, która dość długo i przyjemnie się utrzymuje. Do tego Zielony ma bardzo gładką i przyjemną teksturę. Wszystkie te elementy wpływają na to, iż ten White IPA jest niezwykle pijalny i potrafi zniknąć z kufla w oka mgnieniu.

W tym miejscu chylę czoła przed Browarem Cameleon i biję się w pierś. Wydawać by się  mogło, że tym młodym ludziom z łatwością mogła podwinąć się noga, bo a) to nowicjusze na rynku, b) wybrali w moim odczuciu niezbyt skomplikowany styl, w dodatku bez ekstrawagancji. A mimo wszystko wyszło. Wyszło i urwało. Zielony to po prostu bardzo solidne i dobre piwo, któremu nic nie brakuje. Liczę jednak na większą wymyślność piwowarów Cameleona i mam nadzieje na kolejne, tym razem ekscentryczne piwo z pod ich rąk. A Zielony dostaje mocne 8/10