Chmielobrody kontra Jerry Brewery – dogrywka

Tak fajnie nam się ostatnio z Jerrym rozmawiało, że aż postanowiłem zrobić dogrywkę, podczas której oceniliśmy jedno z piwo browaru Maryensztadt, pierwotnie odrzucone przez Jurka. Tym razem już bez konkretów, na luzie, o wszystkim i o niczym, ale za to z piwem w ręku:

Kosmiczny II Festiwal Piwowarów Domowych

Wybierając się na II Festiwal Piwowarów Domowych (FPD) obiecywałem sobie wiele. Zeszłoroczna, wręcz wydawało by się nazbyt pozytywnie rozbuchana opinia o tym evencie zwyczajnie tego ode mnie wymagała. Oczekiwałem organizacji na najwyższym poziomie, piw zwalających z nóg i atmosfery, przez którą nie będzie chciało się wracać do domu. A co finalnie otrzymałem?

Zacznijmy od tego, że jako jeden z prelegentów miałem fory. Nie dość, że plakietka oraz opaska umożliwiła mi wejście na teren festiwalu przed otwarciem bram, tak dodatkowo wspólna podróż na miejsce z Iwoną i Arturem z Hołdy Chmielu pozwoliły na rozejrzenie się po hali Expo w trakcie przygotowywania stoisk. No i tutaj pierwszy szok. To, ile pracy i kreatywności niektórzy wystawcy włożyli w przygotowanie swoich kramów przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Postapokaliptyczny stragan, wzorowany na grze Fallout? Proszę bardzo! Piwo lane z fortepianu. Ależ czemu nie? Automatyczna piwna fontanna? Jak najbardziej! Piwne akwarium z żywymi rybkami? Nie ma najmniejszego problemu! Do tego cała masa zazwyczaj ręcznie przygotowanych gadżetów, rozdawanych uczestnikom całkowicie za free. No głowa mała! Niech za przykład posłuży mi wspomniana wcześniej ekipa Hołdy Chmielu – u nich można było zgarnąć wypasione otwieracze, drewniane podkładki i zakładki do książek, o kapslach, etykietach, wlepach czy domowych paluszkach z lawendą nie wspominając. Autentycznie zdecydowana większość wystawców włożyła kawał serducha w wizualne przygotowanie się do eventu. Tego na żadnym innym festiwalu piwnym po prostu nie znajdziecie.

Serducha nie zabrakło także w prezentowanych piwach. Poziom serwowanych trunków poszybował tak wysoko, że przebił wszystkie festiwale, na jakich byłem do tej pory (a było tego trochę). Być może One More Beer Festival będzie mógł się równać z FPD, ale to będę w stanie ocenić dopiero we wrześniu. W każdym razie  piwowarzy zwyczajnie w tańcu się nie szczypali i częstowali tym, co mieli najlepsze. Oczywiście nie było mowy o tym, aby spróbować wszystkiego. Blisko 70 piwowarów serwowało ponad 260 piw! Nawet gdybym skosztował po 50 ml każdego, to finalnie w ciągu kilku godzin musiałbym przyjąć ilość równą 26 piwom. Imposibru! I tutaj jedna podpowiedź, bo o ile organizatorzy przygotowali całkiem udaną aplikację webową, gdzie każdy mógł sprawdzić, cóż ciekawego będzie „na kranach”, tak zabrakło opcji umożliwiającej zapisania własnej listy piw, jakich chcemy spróbować. Niby drobiazg, ale jakże ułatwiłby sprawę. Oczywiście sam nie liczyłem ile razy moje skąd inąd udane szkło festiwalowe było uzupełniane, ale w 99% wypadków były to piwa bardzo wysokich lotów.

Moją szczególną uwagę zwrócił Salty Cricket z browaru domowego Halucek, czyli gose z… suszonymi świerszczami. Ba, samych suszonych świerszczy można było spróbować przed degustacją piwa. Co prawda miałem do tej przekąski pewne obawy, jednak finalnie lekko solone „owadzie” chrupki wyszły całkiem smacznie. A piwo? Dla mnie rewelacja – minimalnie słone, rześkie i wpadające nieco w nuty owoców tropikalnych. Dodanych na gotowanie świerszczy nie wyczułem, chociaż pełnia tego piwa swoją fakturę być może zawdzięcza nie tylko dodatkowi soli himalajskiej? Fantastycznie wypadła także Prasłowiańska Grusza od ekipy Elementu Baśniowego. Dodanie do receptury grodzisza gruszek wędzonych drewnem gruszy okazało się pomysłem nad wyraz udanym. Dodatkowo chwilę po 17:00 załoga browaru częstowała uczestników piwnymi goframi z domowym, wędzonym gruszą białym serem, z gruszkowym ratatouille w towarzystwie pędów chmielu wprost z plantacji Polish Hops. Bajka! Równie pyszna okazała się Rey z browaru domowego Alderaan Brewery. Piwo w stylu juicy gose zdobyło nagrodę na najlepsze piwo festiwalu, więc co ja będę więcej pisał. Klasa sama w sobie. Z kolei trzecie miejsce w tej kategorii zdobył Janusz Švach z browaru domowego Garaż za belgian double coffee RIS’a rum & bourbon oak aged. Poziom światowy, kropka. I w ten sposób mógłbym wymieniać jeszcze baaaardzo długo, bo naprawdę większość spróbowanych tego wieczora piw zwyczajnie na to zasłużyło. Niemniej grzechem byłoby nie zwrócić uwagi na tak zacne trunki, jak saison z burakiem od Mody Home Brewery; Krauzę autorstwa Hołdy Chmielu; Sextupla od Kozakovów czy Slight Shock od JZ Browar Domowy. Natomiast dla mnie piwem festiwalu okazało się piwo z browaru La Brasserie En Spirale – Flesh Eating Disco Zombie. Ten mocarny, imperialny milk stout z dodatkiem kokosu zwyczajnie mnie pozamiatał. Kokos został tutaj pięknie wyeksponowany i cudnie zgrywał się z mleczną czekoladą oraz z subtelnymi czerwonymi owocami. Był to jeden z najlepszych RISów, jakich kosztowałem w swoim życiu.

W tym miejscu warto kilka słów poświęcić na organizację FPD. Hala Expo XXI w mojej ocenie spełniła wymagania i po zeszłorocznych upałach, panujących na sali pozostało jedynie niemiłe wspomnienie. Klimatyzacja wyrabiała, miejsca było sporo, a i dostępne dla wszystkich płukaczki ogarnęły kwestie czystości szkła jak należy. Ogromny plus leci za wystawione dystrybutory z wodą. Co prawda ich nieco futurystyczny wygląd niektórych przerósł, doprowadzając do mylenia pojęcia „wodopój” z „płukaczką do szkła”, ale cóż – taki mamy klimat. Na miejscu postawiono także sporych rozmiarów scenę, będącą areną wręczania nagród i części prelekcji. Części, bo Ci z nas, którzy swoje prelekcje mieli zaplanowane przed 15:00 (w tym i moja skromna osoba 😉 ), zostali oddelegowani do narożnej części hali. Wszystko przez otwarcie strefy festiwalowej kilka godzin po zaplanowanym na południe otwarciu bram. OK, rozumiem że część dla firm pewnie cieszyłaby się mniejszym zainteresowaniem, gdyby uczestników od razu wpuścić na stoiska piwowarów, ale jestem przekonany, że można to w przyszłości zaplanować nieco lepiej. I w zasadzie to jedyny element „in minus”, do jakiego mogę się przyczepić, bo nawet strefa food trucków, chociaż niezbyt rozbudowana, tak na pewno była różnorodna i co najważniejsze – smaczna.

II Festiwal Piwowarów Domowych przeszedł do historii, ale ja już nie mogę doczekać się jego trzeciej odsłony. Wierzcie mi – wszystkie hurra optymistyczne komentarze na jego temat nie są przesadzone, bo tak oto mamy chyba najlepszy piwny festiwal w tym kraju. Po raz kolejny sprawdziła się formuła płacisz raz, pijesz ile chcesz. Po raz kolejny PSPD zorganizowało event najwyższych lotów. Po raz kolejny piwowarzy domowi pokazali, że są solą kraftu, a swoimi piwami często ten komercyjny kraft przewyższają. Chylę się w pas i do zobaczenia za rok!

PS
Pełna fotorelacja pojawi się jutro na fanpage’u facebookowym.