Starcie tytanów, czyli Zawisza Czarny kontra Samiec Alfa

Kiedy pierwszy raz w moje ręce wpadł Zawisza Czarny z Browaru Łańcut, czyli Russian Imperial Stout, leżakowany w beczce po Tennesse Whiskey, od razu w mojej głowie pojawiły się skojarzenia z artezanowym Samcem Alfa. W końcu styl ten sam, beczka powiedzmy ta sama i… ten sam, bardzo wysoki poziom trunku. Tylko jakoś nigdy nie potrafiłem ocenić, który z nich wypada lepiej. Który z nich jest smaczniejszy. Który intensywniejszy, lepiej zbalansowany i bardziej wysublimowany. W końcu ciężko porównywać piwa, próbowane w tak dużych odstępach czasu. Na szczęście całkiem niedawno udało mi się zdobyć butelkę Samca, a od pewnego czasu w mojej lodówce chomikowałem pana Zawiszę. Dzięki temu (oraz dzięki głosowaniu na fejsie) mogłem stoczyć swój prywatny pojedynek „szklanka w szklankę” obu (nie bójmy się użyć tego słowa) tytanów polskich, beczkowych RISów.

Na pierwszy ogień poszedł Zawisza, racząc mój nos intensywnym aromatem czekolady, czerwonych owoców, kokosu i wanilii. Całość elegancko oplótł wyraźny aromat dębowych tanin oraz subtelna paloność. To, co przykuwa uwagę w Zawiszy, to praktyczny brak wyczuwalnego alkoholu i zdecydowanie przodujący i niesamowicie przyjemny aromat beczki.

Nieco inaczej sprawa wyglądała u konkurenta. Tutaj czekolada nabrała nieco mlecznego charakteru, z wyraźną i intensywną wanilią na froncie. Oczywiście to wszystko w towarzystwie wiśni w likierze, „małej czarnej” i świeżo zagniecionego ciasta drożdżowego. Beczka była wyczuwalna, ale nie aż tak przyjemnie i intensywnie, jak w Zawiszy. Dość wyraźny, likierowy alkohol Samca finalnie spowodował, iż to Zawisza odrobinę lepiej zaprezentował się w tej rundzie.

Po takim wyniku pojedynku na aromat totalnie nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać w konfrontacji smaków. Ponownie postanowiłem rozpocząć od zawodnika, wystawionego przez Browar Łańcut. Kilka łyków i już uśmiech malował się na mojej twarzy. Wszystko za sprawą fantastycznych wiśni w likierze, czekolady i orzechów. Trunek okazał się dość słodki, ale z odpowiednim poziomem goryczy w kontrze. Na tej płaszczyźnie Zawisza pokazał także pazur i delikatnie rozgrzewał przełyk. Alkohol na szczęście nie był inwazyjny i tylko muśnięciem zaznaczał swoją obecność. Tylko jakby nieco ciała brakowało. Nie zrozumcie mnie źle – Zawisza to piwo niezwykle gładkie, ale mogłoby być nieco gęstsze.

Na tym polu zdecydowanie przoduje Samiec Alfa. Faktura tego RISa może służyć za wzór. Jest gęsto i fantastycznie gładko. Dodatkowo to właśnie w smaku artezanowy fighter ukazuje beczkę w pełnej krasie i punktuje konkurenta. Wszystko w akompaniamencie czekolady, kawy i czerwonych owoców. Słodycz stoi w Samcu na nieco wyższym poziomie, niż w Zawiszy. Goryczkowa kontra jest tutaj także zdecydowanie mocniejsza. Szkoda tylko, że ma na to wpływ nieco za wysoka alkoholowość trunku. Ostatecznie ta runda przypada na rzecz Artezana, jednak ponownie różnice są na tyle niewielkie, że o nokaucie nie może być mowy.

Jak to często w pojedynku tytanów bywa o werdykcie zadecydowała punktacja sędziów. Tzn. jednego sędziego. I to nie punktacja, a po prostu zwykła, subiektywna ocena przyjemności z degustacji. Decyzja nie była łatwa. Co chwile sięgałem raz po jedną, raz po drugą szklankę i w pełnym skupieniu kontemplowałem ich zawartość. Z jednej strony fantastyczny aromat Zawiszy górował, aby po chwili oddać prym cudownej głębi Samca Alfa. Ostatecznie nieco lepiej tego wieczora wypadł Samiec, ale, wierzcie mi lub nie, różnice były minimalne. Fakt jest jeden – oba piwa prezentują naprawdę wysoki poziom i spokojnie mogą stawać w szranki z tuzami tego stylu zza wielkiej wody. Brawo Łańcut, brawo Artezan – chylę czoła przed oboma pretendentami i życzę sobie, aby zarówno Zawisza, jak i Samiec częściej gościły na sklepowych półkach.

Siódmy Warszawski Festiwal Piwa – przegląd skrócony.

Warszawski Festiwal Piwa, jak żaden inny, jest ogromnym wyzwaniem dla każdego beer geeka. Zwyczajnie nie ma szans skosztować wszystkiego, na co mamy ochotę, bo po pierwsze brakuje czasu, po drugie szkoda wątroby, po trzecie brakuje czasu i po czwarte szkoda dnia kolejnego (if you know, what I mean 😉 ). I wiem, co mówię, bo kiedy osobiście wynotowywałem sobie pozycje „must-drink” na koniec podsumowując całość, to zwyczajnie złapałem się za głowę z myślą „to się, ku**a, nie może udać”. A umówmy się, że poza listą „must-drink” były inne pozycje, godne mojej uwagi. Cóż, nie było jednak wyjścia i musiałem stoczyć tę nierówną i skazaną na porażkę walkę. Poniżej kilka wybranych tematów, w trakcie degustacji których miałem chwilę na strzelenie zdjęcia i zanotowanie sobie czegokolwiek. A wierzcie mi, że wśród tylu znajomych nie było to łatwe. No to jedziemy. Kolejność przypadkowa

Birbant – Jules (Double Robust Porter)

Pierwsze co przykuwa tutaj uwagę, to przyjemna słodowość i fajne akcenty palone. W tle kołacze się delikatny zapach kawy. W smaku kawa też została przyjemnie zaznaczona, aczkolwiek finalnie miałem wrażenie delikatnej wodnistości całego trunku. Jules jest raczej wytrawny w odbiorze, z dobrze zaznaczoną, acz niewysoką goryczką. Szału może nie ma, ale nie powiem, żeby mi się to piwo źle degustowało. 6/10

 

Browar Alternatywa – 7#1 (Wędzony Koźlak Pszeniczny)

Alternatywa co prawda potrzebowała chwili czasu, aby wejść na dobre tory, ale to piwo finalnie potwierdza, że ta śląska ekipa na tych torach już dość solidnie się rozpędziła. 7#1 bowiem raczy nas fantastycznym aromatem bananów, goździków, rodzynek i subtelnym akcentem chlebowym. Po kilku łykach jest jeszcze lepiej. Fajna gładkość trunku, z zaznaczoną słodowością i typowymi akcentami weizenowymi świetnie komponuje się z niską goryczką i niewysokim wysyceniem. Tylko tematów wędzonych trochę brakuje. Pomimo tego jest to naprawdę udane piwo. 7.5/10

 

Browar Brovca – Geronimo (West Coast IPA)

WFP to także możliwość spróbowania piwa od ekip, z jakimi wcześniej nie miałem do czynienia. I takim piwem zostało Geronimo. Przewodnim tematem w tym trunku zdecydowanie był Mosaic. Mnie takie podejście pasuje, bo akurat jest to jeden z moich ulubionych chmieli. Tutaj pod postacią nafty mocno zdominował zapach, dając na szczęście dojść do głosu także cytrusom. Z kolei w smaku to już typowy West Coast – wytrawnym, gorzki, owocowy. Mały minus za pojawiającą się po kilku łykach cebulkę, ale to akurat drobiazg, zupełnie nie odbierający radości z degustacji. 7/10

 

Browar Rockmill + Browar Deer Bear – Hazy Dreamer (New England Style Sour IPA)

Co się stanie, kiedy weźmiesz załogę doskonale umiejącą w piwa kwaśnie i połączysz ją z ekipą, wykręcającą jedne z najlepszych IPA w tym kraju? Można się tego dowiedzieć sięgając właśnie po Hazy Dreamera. Ten mariaż stylów raczy nas niesamowicie owocowym aromatem, z mocno podkreślonymi akordami chmielowymi. Od razu też czuć, iż jest to piwo kwaśne. W smaku mega wyraźne cytrusy świetnie komponują się z przyjemną kwasowością trunku. I w tym miejscu także rewelacyjnie można wyczuć chmiel. Doskonale orzeźwiające piwo, ze świetnym balansem między kwasem, a tematami owocowymi. 8.5/10

 

Browar Golem – Sour Shower (Lite Sour Rye Milk Hoppy Ale)

Albo kiedy przychodzisz na drugi dzień festiwalu piwa, czując w głowie pozostałości po minionej nocy i sięgasz po Sour Shower. Tak, to jest właśnie ten moment i idealny starter dnia kolejnego. Uśmiech na ustach maluje zapach przyjemnych, białych i cytrusowych owoców, z zaznaczoną, subtelną mlecznością. Po kilku łykach robi się jeszcze bardziej błogo. Jest kwaśno, jest lekko, jest agrest, jest biała porzeczka. Żyć, nie umierać. 8.5/10

 

Beer Bros. – Zyrardomyces (Sour Wild Ale)

Jest taki człowiek, nazwany imieniem Henry, który zwariował na punkcie drożdży. I teraz jeździ tu i tam, starając się pozyskać najbardziej wykręcone szczepy tych jednokomórkowych grzybów, przy okazji ubogacając tym samym nasz lokalny kraft. Efektem współpracy Henrego i ekipy Beer Bros. jest właśnie piwo Zyrardomyces, fermentowane drożdżami, pobranymi ze ścian browaru. A jaki jest efekt finalny. Oj jest dziko. W aromacie końska derka wjeżdża na pełnej petardzie, świetnie wtórując czerwonym owocom. Dziko, owocowo i kwaśnie jest także w smaku. Zyrardomyces dodatkowo posiada w mojej opinii bardzo fajną szorstkość, rewelacyjnie komponującą się z przyjemną goryczką tego piwa. Świetny pomysł, jeszcze lepsze wykonanie. 8/10

 

Brokreacja – Battle Master (Wee Heavy)

Jakoś nigdy nie miałem okazji trafić na przedstawiciela stylu Wee Heavy, który ujął by mnie za serce. Dlatego do nowego pomysłu Brokreacji, będącego finalnym efektem Krakowskich Bitew Piwowarów Domowych, podchodziłem ze sporą dozą sceptycyzmu. I chyba niesłusznie, bo już w aromacie można się zauroczyć. O ile lubi się tematy toffi, melanoidyny i głęboką słodowość oczywiście. Smak też jest pełen powyższych akcentów, a uzupełniony o odczucie niesamowitej głębi i gładkości pozwala na kiwanie głową z aprobatą. Tylko ten alkohol jeszcze nie do końca ułożony nieco przeszkadza. Czas z pewnością będzie sprzymierzeńcem tego wojownika. A tymczasem i w tym stanie mocne 6.5/10

 

Brokreacja – Kamikaze Kiwi (Fruit Gose)

Są takie piwa, które nie muszą zrywać papy z dachu, a które po prostu fajnie się pije. I takim piwem jest właśnie Kamikaze Kiwi. Jeśli ktoś z Was kiedykolwiek miał okazję wąchać pulpę z kiwi, to z pewnością sięgając po ten trunek będzie miał dokładnie takie skojarzenie. Zarówno w smaku, jak i w aromacie. I jest to skojarzenie z gatunku tych zdecydowanie przyjemnych. Poza tym jest lekko słodkie, subtelnie kwaśne, z odpowiednim poziomem słoności. Czego chcieć więcej? No mnie pasuje. 7/10

 

Browar Szpunt – Spectrum BA (RIS Bourbon BA)

Tutaj będzie krótko. Jest cios, jest kokos z odrobiną wanilii, są czerwone owoce, jest lekka paloność i czekolada. Już po pierwszym łyku czuć niesamowitą głębie oraz gładkość tego piwa. Do tego wszechobecna beczka i unoszący się wokół duch Bourbonu. OK, ktoś może powiedzieć że czuć alkohol, ale jest to alkohol typowo z destylatu i fajnie się tutaj komponuje. Chłopaki dali radę i jeszcze bardziej podkręcili swój, skąd inąd rewelacyjny Russian Imperial Stout. 9/10

 

Browar Szpunt – Mangonel (Mango Wheat IPA)

Mango to jeden z tych owoców, które zwyczajnie mi się nie nudzą. Czy to w jogurcie, czy to świeże, czy to w piwie. Wszystko jedno. I o ile nie zawsze mango zagra w piwie jak trzeba, tak w tej propozycji Browaru Szpunt dało ono popisowy koncert. Zapach tego owocu po prostu zachwyca. Do tego czuć wyraźnie mosaicowa naftę oraz lekką gumę balonową. No miód malina! Smak to też popisówa na miarę Eddiego Van Halena. Jest owocowo, dość wytrawnie i niezwykle gładko. Osobiście mógłbym to piwo pić wiadrami. 8/10

 

Browar Raduga – 34° BLG Russian Imperial Stout

Kiedy w zeszłym roku Andrzej Kiryziuk zaskoczył wszystkich RIS’em 28° BLG nie myślałem, że minie niecały rok, aby ponownie podniósł on poprzeczkę. I to nie o 2 czy 3 punkty, lecz aż o 6 pozycji! Szaleństwo! Ale w tym szaleństwie jest metoda. Ten RIS to jedno z potężniejszych piw, jakie piłem. Znajdziemy tutaj nuty czekolady, kawy, świeżo gniecionego ciasta drożdżowego, ciasteczek i subtelnego alkoholu likierowego. Po pierwszym łyku także czuć, że to nie spacer po leśnej polanie. Niezwykle gęsta i gładka ciecz przyjemnie osadza się na podniebieniu, uwalniając smak słodko-gorzkiej czekolady i kawy. Co prawda alkohol na tym polu jest jeszcze zbyt wyraźny, ale bardzo nie przeszkadza. Umówmy się – to na razie pierwszy występ tego mocarza i pewnie Andrzej jeszcze go trochę w tanku potrzyma. Na ten moment 8.5/10

 

Browar Łańcut – Zawisza Czarny (RIS Bourbon BA)

Skoro już przy RIS’ach jesteśmy, to nie sposób było ominąć Zawiszę Czarnego. Miałem okazję próbować tego piwa na wielu jego etapach i z każdym kolejnym podejściem było co raz lepiej. Jednakowoż to, co wydarzyło się na WFP to jest jakiś kosmos! Tutaj po prostu nie ma się do czego przyczepić. Jeśli są jakieś wyznaczniki, które mogą definiować idealnego RIS’a, leżakowanego w beczce po Bourbonie (czy też gwoli ścisłości po Tennessee Whiskey), to Zawisza ma je wszystkie. Kropka. W tej niepozornej buteleczce zamknięto po prostu esencję tematu – aromaty beczkowe, kokos, wanilię, czekoladę, kawę, czerwone owoce, solidną gorycz, niezwykłą pełnię i fantastyczną fakturę. I do tego jak to zostało wydane. Panie i Panowie, czapki z głów, bo obok Samca Alfa to dla mnie najlepszy, polski RIS po beczce. 10/10

 

Wybornych piw, spróbowanych w ciągu tych kilku dni było oczywiście o wiele, wiele więcej. Można w tym miejscu wspomnieć chociażby genialnego Double Dybuka z Browaru Golem albo świetnego, brokreacyjnego Naficarza Dukielskiego, leżakowanego w beczce po 10-letniej whisky. Kolejne pozycje, które wspominam nad wyraz przyjemnie, to 1#4, czyli Ryżowa IPA autorstwa Browaru Alternatywa oraz dzikusy z Browaru Jana. Świetnie wypadł Baran z Jajem, ReCraftowy FES z beczki  po whisky czy też absolutnie nokautujący Porter Urodzinowy z Browaru Widawa. I w sumie mógłbym wymieniać tak jeszcze przez kilka linijek, ale nie w tym rzecz. Ważne jest to, iż forma polskiego kraftu zwyczajnie ma się całkiem nieźle, bo słabe piwa, jakie wpadły w moje łapy można policzyć na palcach jednej ręki. Osobiście mam wrażenie, że powoli pukamy już do drzwi najlepszych na tym łez padole. A może już je przekroczyliśmy?

„Szczyt tej góry jest już blisko, a potem z pewnością będzie łatwiej”, czyli o minionym roku w Browarze Łańcut w rozmowie z Jackiem Michną.

Kiedy wybierałem się na pierwsze urodziny Browaru Łańcut nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, że to dopiero ich pierwszy jubileusz. No bo jak to możliwe, że tak młody browar wypuścił tak wiele udanych piw? Ta sztuka udała się niewielu, w tym między innymi Łańcucianom. O tym, jak minął im pierwszy rok i o ich najbliższych planach rozmawiam z głównym piwowarem i współwłaścicielem browaru – Jackiem Michną.

Chmielobody: Jesteśmy dzisiaj w krakowskim multitapie Weźżekrafta, gdzie świętujemy pierwsze urodziny Browaru Łańcut. Jak oceniasz te 365 minionych dni?

Jacek Michna: Nie były one dla nas łatwe. Spodziewaliśmy się większej sprzedaży naszych produktów, a okazało się, że rynek zaczyna się powoli zapełniać, przez co mieliśmy trochę pod górkę. Na szczęście szczyt tej góry jest już bardzo blisko, a potem z pewnością będzie nam łatwiej. Warto zaznaczyć, że problemy pojawiły się w miejscu, w jakim totalnie się ich nie spodziewaliśmy. Mam tutaj na myśli marketing i sprzedaż, bo po stronie produkcji wszystko poszło lepiej, niż zakładaliśmy. Od pierwszych warek jakość piwa była wysoka i trzymała poziom, natomiast wiele osób zwracało nam uwagę, że od strony wizualnej można temat poprawić. I nad tą rozpoznawalnością będziemy pracować. Mamy w planach zmianę nazw naszych produktów i całkowicie nowe etykiety.

CHB: Czyli na półkach już nie spotkamy Kurnej Chaty i Zaciągu Towarzyskiego? Jak to teraz będzie wyglądało?

JM: Zmiany będziemy wprowadzać stopniowo we współpracy z agencją FLOV. My znamy się dobrze na warzeniu piwa, więc chcieliśmy, aby stroną graficzną i nazwami zajęli się profesjonaliści.  Na razie czekamy na finalny projekt wspólnej, rozpoznawalnej tylko dla nas linii etykiet. Kiedy będzie on zatwierdzony, zaczniemy wprowadzać nową szatę graficzną na rynek. Nowe etykiety będą zatem pojawiać się w miarę warzenia i wypuszczania ich kolejnych warek.

CHB: Czy zakładacie jakiś horyzont czasu, kiedy ta zmiana zatoczy pełne koło?

JM: Nie chcemy robić całkowitej rewolucji i nagle zmieniać wygląd tych piw i etykiet, które są rozpoznawalne. Klient mógłby w tej sytuacji stracić orientację. Na pewno najnowsze piwo, jakie pojawi się pod koniec roku będzie miało już zmieniony design. Natomiast o każdych kolejnych zmianach będziemy informowali na naszych stronach internetowych. Cały ten proces powinien zająć nam od pół roku do roku.

CHB: Porozmawialiśmy o okładkach, ale jak wiemy książki należy oceniać jednak po zawartości. I tutaj ja osobiście nie odnajduję żadnego, słabego punktu. Praktycznie od pierwszego piwa trzymacie poziom, o jakim startujący browar niejednokrotnie może pomarzyć.

JM: Faktycznie, Czarna Polewka, nasze pierwsze piwo, było świetne. To była chyba najlepsza Czarna Polewka z wszystkich dotąd uwarzonych. Tutaj zagrało doświadczenie piwowarskie Piotra Wypycha (współwłaściciel browaru – przyp. aut.) i moje oraz całkiem niezły sprzęt. Zresztą kiedy spotkaliśmy się z Piotrem i rozmawialiśmy o otwarciu browaru, to od razu postawiliśmy sobie jedną, podstawową zasadę: jeśli warka nie wyjdzie, to wylewamy ją w kanał. Okej, jedno piwo, które poszło do sprzedaży nam nie wyszło, ale jak dostaliśmy sygnały, że coś jest nie tak, to od razu wycofaliśmy je z rynku. Co ciekawe – zaraz po rozlewie wszystko było w porządku. A wracając do tego, co warzymy. Trzymamy się raczej klasycznych stylów; nie eksperymentowaliśmy do tej pory z jakimiś modnymi i dziwnymi dodatkami, co pewnie też pozwoliło utrzymać dobrą formę naszych produktów.

CHB: Być może nowofalowych dodatków nie używacie, ale za to nie boicie się dymić.

JM: No zdarza się nam czasem podymić, ale też zrobiliśmy totalnie niemodne w polskim krafcie piwo miodowe.

CHB: Znam i muszę przyznać, że jest to jedno z nielicznych piw z dodatkiem tego surowca, które mi faktycznie smakowało. Nie znajdziemy w nim typowej dla miodowych piw, znanych z polskich sklepów słodyczy. Jest bardziej wytrawnie, czuć grykę.

JM: Bo to piwo zostało wyprodukowane tak, jak Pan Bóg przykazał, czyli całe 250 kilogramów miodu gryczanego poszło na fermentację. Dodatkowo był w nim spory zasyp kaszy gryczanej, dzięki czemu ten charakter jest tutaj bardzo wyraźny, na czym zresztą nam zależało. Owszem, słodycz była w nim zaznaczona, ale nie był to ulepek, a skoro premiera była późną jesienią, to wszystko się nam tutaj zgodziło.

CHB: Wspomniałeś też wcześniej, że jedno z piw wycofaliście z rynku. Kto ponosi koszty takiego przedsięwzięcia?

JM: Wszystko spoczęło na naszych barkach, ale takie jest ryzyko. Jeśli nie podjęlibyśmy tego kroku, to oberwalibyśmy PR’owo, a na to nie możemy i nie chcemy sobie pozwolić.

CHB: Jeśli cała odpowiedzialność spoczywa na Was, to czy jednak nie kusiło Was, aby zamiast wydawać okrągły milion na własny browar, skorzystać jednak z możliwości innych i stać się kontraktem?

JM: W ogóle nie braliśmy tego pod uwagę. Kiedy dyskutowaliśmy z Piotrem o możliwości otwarcia własnego biznesu, to w grę wchodził jedynie fizyczny browar.

CHB: Skoro macie własny sprzęt, to może sami chcecie otworzyć się na kontrakty?

JM: Na razie tego nie planujemy. Po pierwsze mamy za mało tanków, a po drugie to jest w mojej opinii trochę strzelanie sobie w stopę, skoro w pełni wykorzystujemy swoje moce produkcyjne.

CHB: A co z modą na piwa leżakowane w beczkach? Doszły mnie słuchy, że i Wy temu trendowi ulegliście.

JM: Zgadza się. Uwarzyliśmy RISa, którego wlaliśmy w beczki po Tennessee Whisky. Pierwsza partia, jaką już częstowaliśmy na festiwalach i kranoprzejęciach, została rozlana do czterech beczek, a kolejna warka powędrowała do dziewięciu. Mowa tutaj o Zawiszy Czarnym. Druga warka jest co prawda nieco mniej słodka, ale tak ładnie odfermentowała, że już po leżakowaniu w tanku alkohol jest w niej praktycznie niewyczuwalny. To w połączeniu z beczką powinno dać rewelacyjny efekt.

CHB: Czy tym razem możemy spodziewać się również butelek?

JM: Tak, będziemy butelkować to piwo. Co istotne – wizerunek naszego Zawiszy został zaprojektowany przez wybitnego, polskiego artystę, Józefa Wilkonia, a sama grafika trafiła na metalowe, tłoczone etykiety. Piwo trafi w wyjątkowe butelki z lakowanym kapslem, a do zestawu dołączymy dedykowany kieliszek. Premierę Zawiszy planujemy na wrzesień.

CHB: Jak dużo tego piwo pojawi się na rynku?

JM: Samych butelek będzie około tysiąc, czyli tak naprawdę niewiele.

CHB: Czy poza Zawiszą Czarnym planujecie w najbliższym czasie jakieś nowości?

JM: Myślimy o Flandersie, a wcześniej wypuścimy nasze Kwaśne Berlińskie w dwóch wersjach – z wiśnią i maliną. Co dalej – czas pokaże.

CHB: Mam nadzieję, że te plany szybko się ziszczą, czego Wam życzę, a dzisiaj dziękuję za rozmowę.

JM: Dzięki.

Rok pod znakiem Łańcuta

Wyborne Kwaśne Berlińskie – świeżynka z Łańcuta

Kiedy Jacek Michna, współwłaściciel i główny piwowar Browaru Łańcut, zapraszał mnie na urodziny tegoż przybytku do krakowskiego Weźże Krafta zastanawiałem się, który to już z rzędu jubileusz? Drugi, trzeci? No bo czwarty to chyba nie. Upewniłem się, sprawdziłem w internetach, co by faux-pas nie było i co? Pierwszy. Rozumiecie to – PIERWSZY?!? Zdziwienie moje co prawda już nieco ostygło, ale początkowo naprawdę doznałem szoku. Miałem wrażenie, że Browar Łańcut na arenie piw kraftowych jest o wiele dłużej. I nie jest to jakieś moje przeoczenie. A przynajmniej nie do końca. Po prostu zazwyczaj potrzeba o wiele dłuższego czasu, aby uwarzyć tak dużo równych i dobrych piw. Z tym większą przyjemnością udałem się wraz z Panią Kapitan do Krakowa, aby wspólnie z załogą Łańcuta poświętować.

W Weżźe zameldowaliśmy się przed wszystkimi, aby na zapleczu ukryć niespodziankę, jaką z okazji urodzin przygotowaliśmy dla Jubilatów. Szybkie ogarnięcie sprawy, odstawienie wozu pod hotel, spacer w stronę Dolnych Młynów i chwilę przed dwudziestą zameldowaliśmy się przy nalewakach. Na miejscu pojwili się także Kuba Niemiec (The Beervault) oraz Jerry Brewery z towarzyszkami, a za chwil kilka miał dołączyć do nas Miłosz (z blogu Miłosz) z Martą – poziom srogości imprezy nabierał rumieńców. W międzyczasie zbiliśmy misiaczka z Mateuszem Górskim (Brokreacja – przyp. aut.), przywitaliśmy się z ekipą Łańcuta i impreza mogła zacząć się na całego. To był idealny moment, aby na stół wjechała przygotowana przez nas niespodzianka – bezowo-śmietankowy tort urodzinowy. W sumie zastanawiałem się, jakiż to prezent można podarować z takiej okazji. Piwo nie należało do najmądrzejszych pomysłów, a brak danych o liczbie osób obecnych też nieco sprawę utrudniał. Jak się finalnie okazało: trafiliśmy w dziesiątkę. Co prawda Łańcucianie mieli w planach urodzinowe ciacho, ale coś nie zagrało, dzięki czemu nasz tort zwyczajnie zrobił dobrą robotę.

Nim jednak odśpiewaliśmy tradycyjne „Sto lat” porwałem Jacka Michnę i Piotra Wypycha na krótką rozmowę. Wypytałem obu Panów o miniony rok, o formę ich piw oraz o nadchodzące plany na najbliższych kilka, kilkanaście miesięcy. Efekt tej pogawędki zobaczycie już w przyszłym tygodniu na blogu, więc wpadajcie tutaj regularnie.

Wieczór tymczasem nabierał rozpędu. A to Miłosz (z blogu Miłosz) poczęstował nas swoim wymrażanym Porterem z Argusa, leżakowanym z cynamonem i wanilią (drugie podejście, ponoć słabsze od pierwszego, ale moim zdaniem całkiem udane), a to do szkła powędrował jeden z najlepszych, polskich, leżakowanych w beczce po Tennesee Whiskey RISów, czyli Zawisza Czarny (autorstwa Jubilatów), a to znowu Mateusz Górski pojawił się na horyzoncie ku uciesze zgromadzonych. Wszystko to pozwoliło zebrać wszystkich gości przy stoliku, aby w końcu móc odpalić urodzinową świeczkę na torcie i zaśpiewać „Sto lat”.


I już myślałem, że nic tego wieczoru mnie nie zaskoczy, kiedy nagle Jacek Michna począł rozdawać gościom po buteleczce wspomnianego wcześniej Zawiszy Czarnego, z przepiękną, stalową etykietą i zalakowanym kapslem. OK, może z tym moim zaskoczeniem to trochę ściema, bo dowiedziałem się tego w trakcie wcześniejszej rozmowy z Jackiem, ale cała reszta nie kryła pozytywnego zdziwienia. I jest to o tyle świetna sprawa, iż na rynek to piwo, w takiej formie trafi dopiero we wrześniu (wraz z dedykowanym szkłem). No tyle wygrać, co nie?

Absolutny top wśród polskich piw leżakowanych w beczkach

Impreza dla nas skończyła się chwilę przed pierwszą w nocy, kiedy to postanowiliśmy opuścić fantastyczną miejscówkę, jaką niewątpliwie jest Weźże Krafta i udać się spacerkiem do hotelu. Czy to był koniec imprezy? Nie dla wszystkich. Otóż Jerry wraz z Kubą postanowili odwiedzić jeszcze Craftownię, co też uczynili. Jak wyszedł im ten wypad – tego dowiecie się z ich relacji, do których linki znajdziecie na samym końcu tego tekstu.

Tymczasem raz jeszcze życzę Browarowi Łańcut wszystkiego, co najlepsze, samych pomyślnych warek i ekspansji godnej tego browaru. A jeśli ktoś z Was jeszcze nie sięgnął po piwa Łańcuta – czas nadrobić zaległości, bo wśród tak młodych ekip (acz z ogromnym doświadczeniem) mało jest takich, jakie prezentują podobny poziom. To mówiłem ja, Chmielobrody, bloger trzeciej klasy.

Relacja Jerry Brewery: http://jerrybrewery.pl/pierwsze-urodziny-browaru-lancut/

Relacja The Beervault: http://thebeervault.blogspot.com/2017/07/jeden-rok-na-x-stoleti-urodziny-ancuta.html


Miszczowie drugiego planu






Kurna Chata okazała się doskonałym wyborem pod słodkości

Łańcuckie kranoprzejęcia

Browar Łańcut to jeden z tych nielicznych browarów, z jakiego nie miałem okazji pić słabego piwa. OK, być może nie piłem ich wielu, ale jednak wrażenie zawsze pozostawiały po sobie bardzo dobre. Dlatego też z nieskrywaną radością wybrałem się w miniony weekend do Białej Małpy, gdzie na większości z kranów pojawiły się piwa tej podkarpackiej załogi. Pikanterii całemu przedsięwzięciu dodawał fakt obecności na miejscu ekipy Łańcuta, wraz z ich leżakowanym w beczce po Jacku Daniel’sie RISem. No zwyczajnie nie trzeba było mnie długo namawiać.

W tym miejscu pozwolę sobie na odrobinę dygresji. Z dwa lata temu na wizytę w Białej Małpie nie namówiłby mnie nawet otwarty bar z samymi Imperianymi Stoutami na kranach. Przypominała ona wówczas raczej klub nałogowego palacza, a wszechobecny dym wyciskał łzy z oczu lepiej, niż niejeden melodramat. Na szczęście w odpowiednim momencie Biała Małpa trafiła w odpowiednie ręce. Palarnia zniknęła, pojawił się ogródek, działający nawet zimą, a krany i lodówki nie jeden raz gościły sztosy, często niedostępne w innych miejscach. Wizyta Browaru Łańcut to również nie pierwszy i zapewne nie ostatni tego typu event, organizowany w tym multitapie.

„Czternastka”

Na miejscu przywitałem się z ekipą browaru, a następnie swoje kroki skierowałem w stronę baru. Szybki rzut oka na tablicę i już po chwili w szkle pojawiła się „Czternastka”. Ten lager to przede wszystkim nieco inne podejście do stylu. Owszem, sam profil tego piwa jest dość czysty, z fajnie zaznaczoną goryczką, ale użyty do produkcji chmiel Simcoe nadał całości delikatnie kwiatowej i cytrusowej aury. I takie podejście do tego stylu strasznie mi się podoba. Spodziewałem się solidnego przeciętniaka, a dostałem świetnie wyważony i niezwykle smaczny lager. Brawo i 8.5/10.

XIII Stoleti

Okazało się, że nie tylko piwa browarowi rewelacyjnie wychodzą. Cała ekipa to naprawdę świetni ludzie, bardzo otwarci i niezwykle pozytywni. Nie było problemu, aby dosiąść się do stolika, porozmawiać i spędzić czas w rewelacyjnej atmosferze. Krótka wymiana zdań z Jackiem Michną (główny piwowar Browaru Łańcut) i już zostałem namówiony na Desitkę… chociaż nie miałem jej w planach. I nie żałuję. A jakie było pierwsze skojarzenie, kiedy podsunąłem szklankę pod nos? No od razu czuć, że to typowy „Czech”. Wyraźny aromat czeskich chmieli i słodu pilzeńskiego świetnie korespondował z delikatnie zaznaczoną, acz wyraźną goryczką i sesyjnym charakterem piwa. Co prawda szału tutaj nie było, ale i tak XIII Stoleti okazał się bardzo pijalnym i przyjemnym lagerem. 7/10

Kurna Chata

Desitka chyba również przypadła do gustu prezesowi śląskiego oddziału PSPD, Jankowi Krysiakowi, który także pojawił sie na miejscu. W międzyczasie rozmowa zeszła na tematy około torfowe. Powodem tego „zamieszania” była obecna na kranie Kurna Chata. Ten Żytni Wędzony Stout, mimo swojej lekkości (12,2° BLG, 4,6% alk) wyszedł ekipie z Łańcuta całkiem wybornie. Doskonały aromat podkładów kolejowych świetnie korespondował z czekoladowymi akordami i subtelną kwasowością piwa, a wytrawność i wyraźna gorycz dopełniły przyjemny smak tego piwa. OK, mogłoby mieć ono nieco więcej ciała, ale i tak wyszło pysznie. 7/10.

Żytomierz

Na szczęście brak pełni nadrobił Żytomierz. No bo czego innego można było się spodziewać po Żytnim Foreign Extra Stoucie? Dodatkowo ta gładkość, jaka jest typowa dla piw z żytem w zasypie! Pojawiające się w smaku i zapachu nuty czekolady i subtelnie kwaskowej kawy zrobiły tutaj taką robotę, jakiej nie powstydziłby się tabun robotników fabryki Mercedesa. 8/10.

Swoją drogą wiecie, że na Ukrainie jest takie miasto – Żytomierz? Ekipa Łańcuta dobitnie przekonała się o tym na Warszawskim Festiwalu Piwa, kiedy to do ich stoiska podbił koleś i z wyraźnie wschodnim akcentem zaczął dopytywać, czy to piwo nie zostało nazwane właśnie na cześć wcześniej wspomnianego miasta. Gość wracał po piwo kilka razy, aby z nieskrywaną radością wychylać kolejne szklanki. Przy końcu ponoć miłość do swojego rodzinnego miasta mocno go wymęczyła. If you know what I mean 😉

Zawisza Czarny

Finał wieczoru należał oczywiście do RISa, leżakowanego w beczce po Jacku Daniels’ie. Zawisza Czarny, bo tak właśnie ten specjał się nazywa, to bardzo kompleksowy Imperialny Stout, w którym beczka gra pierwsze skrzypce. Wyraźne czerwone owoce, wanilia, czekolada, subtelna paloność, niezwykła głębia i gładkość. To wszystko w tym piwie jest. Jedynie nieco zbyt wyraźny alkohol zdradzał, iż piwo powinno jeszcze trochę w beczce poleżeć. Mimo to, jeśli tylko będzie okazja, to z pewnością ponownie po to piwo sięgnę, bo takich RISów jest u nas jak na lekarstwo. 8,5/10

Przy takich trunkach i w takim towarzystwie czas pędził z prędkością zajmowania co raz to nowych stanowisk przez Pana Misiewicza. Tym samym Browar Łańcut potwierdził to, o czym pisałem we wstępie – obok Browaru Zakładowego jest to w dalszym ciągu jeden z nielicznych przybytków, jaki w mojej ocenie nie ma na swoim koncie słabego piwa. A co do samego eventu – mimo iż ja jestem z niego całkowicie kontent, tak ciągle brakuje mi większego zaangażowania wszystkich obecnych gości. Skoro mamy na miejscu ekipę browaru, to niech się coś zadzieje; niech Ci, którzy pojawiają się w klubie też wezmą czynny udział w tym zamieszaniu. Trzymam kciuku, aby kolejne kranoprzejęcia, połączone z wizytą browarów w końcu poderwały wszystkich zgromadzonych. Tymczasem powoli będziemy razem z Panią Kapitan szykować się do skorzystania z zaproszenia do Browaru Łańcut i trzymamy za słowo w sprawie przewodnika 😉