Porterowy Browar Garaż

Z piwowarstwem domowym jest tak, że prezentuje ono bardzo zróżnicowany poziom. Serio, literalnie zdarzają się w nim paście, od których można umrzeć, piwa przeciętne, dobre, wybitne i takie, które spokojnie mogą nosić znamiona tzw. sztosów. A im bardziej utytułowany piwowar, tym szansa na zdobycie sztosa rośnie. I dokładnie tak jest w przypadku Browaru Domowego Garaż, za którym stoi niejaki Janusz Švach. Mnóstwo pucharów, wygranych w konkursach i opinia jednego z najlepszych piwowarów domowych w Polsce spowodowały, iż otrzymując pakiet kilku „bałtyków” autorstwa samego Janusza wypieki pojawiły się na mojej twarzy. Czy słusznie? Sprawdźmy!

 

Porter Bałtycki – Śliwka Wędzona 22°

Tutaj od razu było wiadome, iż wędzona śliwka zagra pierwsze skrzypce. I faktycznie tak jest. Piwo pachnie prześlicznie! Na szczęście w dominujących akordach tego czerwonego owocu swobodnie odnajdziemy przyjemną czekoladowość. Wędzonka nadaje piwu fajnego charakteru i, co ciekawe, przypomina ona aromat znany mi z piw, leżakowanych z płatkami dębu. Sam trunek jest niezwykle pełny, intensywny, czekoladowo-śliwkowy, z lekko kwaskowymi nutami. Duży plus za ledwo wyczuwalny alkohol. Jest dobrze. A nawet bardzo dobrze!

 

Smoked Baltic Porter 22°

Kolejna pozycja i kolejna wędzonka. Tym razem jednak ma ona charakter stricte dymny, a całość uzupełniają aromaty czekolady, śliwki oraz nuty cherry. W zapachu alkoholu nie uświadczymy. Smak to z kolei przyjemne tematy kakaowo-wiśniowe, kojarzące się wyraźnie z pralinami, wypełnionymi subtelnym likierem. Dym jest wyczuwalny, nadając piwu przyjemnego sznytu. Jeśli miałbym sklasyfikować ten trunek, to z pewnością trafił by on na półkę piw deserowych. Świadczy o tym zarówno smak, zapach, jak i genialna, gładka faktura tegoż porteru. Brawo!

 

Porter Bałtycki 22°

Przyszła pora na klasykę gatunku, czyli po prostu „najzwyklejszy” porter bałtycki 22 plato. Pikanterii dodał przy nim fakt, iż piwo było rozlewane w 2016 roku. Co przez ten czas się w nim wydarzyło? Zapach to sporo orzechowej czekolady, muśniętej odrobiną śliwek i jeżyn w towarzystwie kilku kropel sosu sojowego. Nie powiem, jest przyjemnie, szczególnie iż czekolada i owoce pojawiają się również w smaku. Całości jednak brakuje nieco ciała i słodyczy. Osobiście wole nieco mniej wytrawne bałtyki. Ogólnie z pewnością jest to bardzo stylowy i smaczny porter, ale przy pozostałych „kolegach” wypada dość przeciętnie.

 

Imperial Baltic Porter Porto Oak Aged 28.5°

Tym razem to już nie przelewki, o czym świadczy konkretny balling, wykręcony na poziomie 28,5°. Dodatkowo piwo leżało sobie z płatkami dębowymi, macerowanymi w porto. Brzmi dobrze? I to jeszcze jak! Aromat raczy nas prawdziwym koncertem czerwonych owoców. Są tutaj wiśnie, jeżyny oraz szczypta śliwek. Całości rewelacyjnie przygrywają taniny dębowe, oplecione nutami porto oraz czekoladowymi pralinami.  Alkohol? No niby jest, ale pojawia się on tutaj pod tak przyjemną postacią, że grzechem byłby jego brak. W smaku piwo jest równie złożone, co w aromacie. Pojawiają się w tym miejscu czerwone owoce oraz czekolada, co w całość przywodzi skojarzenia z czekoladkami Mon-Cheri. Faktura trunku to czysta, pełna i gładka poezja. Na podsumowanie nie można przy tym piwie użyć innego słowa, jak sztos!

Brestskoe Pivo (Брестское Пиво) – Porter

Kiedy dwa lata temu razem z J. D. Overdrive graliśmy koncert w białoruskim Brześciu nie obyło się bez wizyty w pobliskich sklepach w poszukiwaniu czegoś dobrego na orzeźwienie. Ja ustrzeliłem wówczas jakiegoś niemiłosiernie słodkiego Schwarzbiera, a koledzy z zespołu inne, dziwne i dość randomowe trunki. Poziom raczej nie powalał, chociaż trafiło się parę klasycznych, fajnych pilsów. Czas minął, my się nieco postarzeliśmy i w zasadzie poza pewną anegdotą z kostką masła w białoruskim Golden Ale’u w tle, temat odszedł w niebyt. Aż tu nagle Jooras wyskoczył z butelką blisko rok przeterminowanego Portertu z Browaru Брестское Пиво (Brestskoe Pivo). Chłopak bał się przetestować tegoż jegomościa, a z kolei ja byłem ciekaw, czy poszedł on w kwas czy może w jakąś inną stronę. W końcu do odważnych świat należy.

Muszę przyznać, że to piwo mnie nieźle zaskoczyło. Po pierwsze barwą. Być może nie do końca jest to widoczne na zdjęciach, ale bliżej temu Porterowi do Koźlaka, niźli do klasyki gatunku. Ciemnorubinowa ciecz, z burgundowymi refleksami nijak nie przypomina standardów, jakie ujrzymy u innych przedstawicieli stylu. Mimo wszystko wraz z piękną czapą piany ten brzeski Porter prezentował się dość atrakcyjnie. Drugie zaskoczenie przyszło wraz z przysunięciem kieliszka w okolice mojego nosa. Oj, jak to piwo ślicznie się zestarzało. Śliwki, wiśnie i cała garść lukrecjowych cukierków wręcz buchała z czaszy, przyjemnie korespondując z solidną bazą słodową tego trunku. I znowu moje skojarzenia poleciały bardziej w stronę Bocka, niźli Porteru. Zresztą w smaku było bardzo podobnie. Ponownie pierwsze skrzypce zagrały czerwone owoce oraz lukrecja, z akompaniującą temu wszystkiemu słodyczą. W sumie nie powinno to dziwić, bo z 17° BLG (o ile dobrze rozszyfrowałem ruskie znaczki na etykiecie) piwo odfermentowało do 6.5% alkoholu. Wielbiciele „team słodyczki” byliby zadowoleni. Na szczęście na finiszu pojawiła się bardzo przyjemna, kawowa goryczka, stawiająca fajny kontrapunkt dla słodkich tematów owocowych. Faktura Porteru co prawda nie była zbyt „cielista”, ale gładkość trunku wynagradzała całość. Jak do tego dołożymy niewysokie wysycenie, tak otrzymamy bardzo przyjemne, niezwykle pijalne i ciekawe piwo.

Jestem przekonany, że gdyby to piwo zostało otwarte przed upływem terminu ważności, to niczym by mnie nie zachwyciło. Stawiam flaszkę, że osiągnęło by poziom co najwyżej świeżego Porteru z Argusa, nic więcej. Na szczęście poleżało w lodówce mojego perkusisty odpowiednią ilość czasu, a jemu zabrakło odwagi do zmierzenia się z tym wyzwaniem. OK, być może trunek ten nie jest klasycznym przedstawicielem gatunku; brakuje mi  tutaj chociażby szczypty akcentów czekoladowych, o barwie nie wspominając, ale hej, skoro jest radość przy degustacji, to czy mam się tym przejmować. No nie sądzę. 7,5/10

Argus – Porter (Porter Bałtycki)

Sebix od życia nigdy wiele nie wymagał. Byleby robota była na zakładzie, wypłata w terminie, a od czasu do czasu jakiś grill z kumplami albo dancing na mieście. No i piwo. Wieczorem do meczu, do wiadomości, do serialu, do filmu, do teleturnieju, do Kuchennych Rewolucji czy innego Big Bradera. Bo na grillu to wiadomo, że wódka, a na dancingu lepiej Walkiera z colką machnąć, bo dupeczki z większym szacunkiem na Ciebie patrzą. A piwo to mocne; żeby bańka była i humor trochę lepszy. I nie za drogie, bo na zakładzie ostatnio mniej roboty i wypłaty już nie takie dobre. A jak niedrogie, to z dyskonta najlepiej, i to tego niemieckiego. Niemiec przecież to jakość i solidność, jak w BMW, jak w Mercedesie – nie ma sobie równych. Ostatnio nawet promocję zrobili na to drogie piwo, co to Sebix na nie czasem zerkał. 2.99 zł za puszkę żal było wydać, bo jeszcze kilka groszy i zamiast jednego będą dwa, a dwa to lepiej niż jedno, wiadomo. 2.19 zł brzmi lepiej, a przy tym 8 woltów mocy i niby jakiś porter, co to nazwę taką widział raz w knajpie na wakacjach w Juracie. Argusa też pija regularnie, więc co tam – kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana… czy tam portera.

Sebix na kwadrat dotarł dość późno, a że meczyk już się zaczął, to i na chłodzenie piwerka nie było czasu. Szybkie „tssssst” i już Argusik leje się do szkła, co to mu je kumpel przywiózł z jakichś targów. Tylko co tu się wyprawia w tym kolorze? Jakieś takie ciemno-brązowe, z pianą jasno-beżową. Zupełnie nie jak piwo normalnie, więc może popsute? Piana w sumie szybko znika, ale browarek koloru zmienić chyba nie zamierza. Powąchać trzeba przed wypiciem, bo jeszcze się zatruje, a na L4 wypłata słabsza. Pachnie też nie jak piwo, ale chyba ładnie. Trochę jakby popcorn maślany, ale za chwilę niby wiśnie w likierze. Normalnie czekoladki Mon-cheri gdzieś, ktoś tutaj utopił. Masełko, jak masełko, na bułce z dżemem dobre, to i może pod te wiśnie ktoś to wymyślił? W każdym razie pić można, bo nie śmierdzi. Kilka głębokich łyków i znowu te wiśnie tu są, a do tego szczypta czekolady się pojawia. I jakieś takie pełniejsze, niż tradycyjne jasne pełne. OK, może nalewka od babci to to nie jest, ale czuć że piwerko mocarne i słodkie. To już na pewno nie może być popsute, bo takie rzeczy ponoć tylko w tych dobrych piwach mają. Tak słyszał kiedyś w markecie, jak dwóch krawaciarzy o tym przy kasie gadało. A jaki posmak czekolady zostaje w ustach; normlanie takiej gorzkiej, jaką ostatnio w paczce na święta z zakładu dostał. Droga pewnie nie była, ale że takie cuda w piwie?! Tylko chyba to masło nie do końca tutaj pasuje, ale nie przeszkadza aż tak bardzo. Puszka zeszła przed pierwszym kwadransem meczu, humor wyraźnie się poprawił, a w drodze do lodówki już w nogach czuć wirowanie. Cuda jakieś Panie i to po 2.19 za sztukę!

Sebix już zaplanował, że szybko musi zapasy na Święta tego piwa uzupełnić, zanim promocja się skończy. Przecież takie cymesy nie mogą się zmarnować! Nawet by i trójkę peelenów dał za ten Porter od czasu do czasu, bo przecież i jemu odrobina luksusu się należy. Rozmarzył się Sebix i nawet przez chwilę pomyślał, że mógłby stać się zwykłym Sebastianem, ale gol w meczyku szybko przywołał go do porządku. Te Portery to on jutro kupi, ale teraz pora na najlepsze jasne pełne, 1.89 zł za puszkę i niech w końcu te patałachy wezmą się za granie, a nie takie badziewie na boisku wyprawiają! 4/10 w skali FHP

Szybki Strzał – odc. 5

Nie wiem, jak Wy, ale ja strasznie lubię niespodzianki. Oczywiście tylko te z gatunku pozytywnych, a jakżeby inaczej. Gorzej, kiedy czekamy na coś z wypiekami na twarzy, a finalnie okazuje się, iż wypieki te zastępuje żal, smutek i gorycz zawodu. Niczym u małego dziecka, czekającego na wymarzonego X-boxa, a dostającego zamiast niego bogato ilustrowaną Encyklopedię PWN. Tyle wygrać! Bardzo podobnie miałem w miniony weekend, o czym szerzej w piątym odcinku wielowątkowego cyklu „Szybkie Strzały”. Zapraszam serdecznie.

  1. Kraftwerk/Reden – Zabobon (Imperial Smoked India Brown Ale)

Człowiek spokojnie idzie sobie na konwent tatuażu, a tu nagle i niespodziewanie w jego rękach ląduje butelka półtorarocznego, przeterminowanego Zabobona (dzięki Paweł!). I wiecie co? Ależ to przeterminowanie dobrze zrobiło temu piwu! Nasze nozdrza atakują fantastyczne akcenty dymne, podbudowane  wyraźnymi nutami winnymi i owocowymi (wiśnie, suszone śliwki). Po prostu czuć, iż to piwo leżało w płatkach dębowych po sherry. Po kilku łykach leżę znokautowany. Zabobon świetnie się ułożył, nabrał pełni oraz lekkiej słodyczy, którą doskonale kontruje dość wysoka goryczka. Niesamowicie udana niespodzianka. Jak ktoś ma w piwniczce, to polecam bez obawień. 8/10

  1. Browar Wąsosz – Whisker A1 (Sour Milk Saison)

Tutaj wiedziałem, czego się spodziewać, gdyż tydzień wcześniej miałem okazję spróbować wariantu A2. A1, w odróżnieniu do czerwono-porzeczkowo-hibiskusowych nut swojego brata, to temat obudowany wiśniami i hibiskusem. I to właśnie wiśnie grają tutaj doskonałe, pierwsze skrzypce, niczym w Czterech Porach Roku Vivaldiego. Hibiskus wtóruje im delikatnie w smaku i ładnie finiszuje całość. Whisker A1 jest niezwykle rześki, orzeźwiający, z nienachalną kwaskowatością i subtelną słodyczą, pochodzącą z dodanej laktozy. Nad wyraz udane piwo. 7.5/10

  1. Browar Spółdzielczy/Fabrica Rara – Skrótowe (APA + Nepal Illam)

Łączenie piwa z herbatą to jeden z bardziej wdzięcznych tematów w naszym rodzimym piwowarstwie. Dlatego chętnie porwałem Skrótowe jakiś czas temu do domu. A co kryje się w tej niepozornej butelce? Zdecydowanie cytrusowy i rześki aromat, z lekką estrowością. Karmelu i słodowości nie wyczułem. W smaku jest wytrawnie, z przyjemną, herbacianą goryczką. Cytrusy cały czas lekko muskają nasze podniebienie i fajnie współgrają z całością. Jest jednak coś specyficznego, chyba troszkę kwaśnego w tym piwie, co mnie lekko niepokoi. Tak, jakby mały York niepostrzeżenie szarpał moją nogawkę. A kiedy już się na niego spojrzy, tak ten udaje niewiniątko. Niemniej Skrótowe dobrze wspominam, bo piło się je całkiem przyjemnie. 6.5/10

  1. Browar Ciechan – Porter Wielkanocny

W tym miejscu chciałbym napisać „last, but not least”, gdyż na degustację tego piwa czekałem z wspomnianymi wypiekami na twarzy. Niestety, nie ma takiej opcji – zawiodłem się srogo na tym pomyśle piwowarów ciechanowskich. Z jednej strony jest nieźle – ładnie się prezentuje w szkle, w aromacie dostajemy suszone śliwki, mleczną czekoladę, a w smaku dość wyraźną słodycz oraz średnio intensywną goryczkę. Zapytacie, co w takim razie tutaj nie gra? Po pierwsze cena, tzn. 50 zł za litrową butelkę. Po drugie czas, jaki ten porter leżakował. Mowa tu o 12 miesiącach. Serio, 12 miesięcy, 50 zł i dostaję piwo, które stoi na poziomie porteru żywieckiego? „Szkoda strzempić” klawiaturę. 4.5/10

Szybki Strzał – odc. 4

Przy okazji ostatniego odcinka Szybkich Strzałów obiecałem sobie, aby ten dział zasilać postami częściej, niż co dwa miesiące. A że obietnic dotrzymywać trzeba, tak też przed Wami kolejny odcinek serii, spisany po… półtoramiesięcznej przerwie. Badum-tssss!

  1. Tesco Finest – IPA

Ten wynalazek otrzymałem od kumpla, który początkowo straszył mnie jakimś tęgim „eFHaPem”, finalnie podarowując mi buteleczkę warzonej dla Tesco w słowackim browarze Karpat IPY. To brandowane piwo w szkle prezentuje się całkiem nieźle – jest klarowne, jasno bursztynowe, z wysoką, drobną pianą. Na tym pozytywy się kończą, a wraz ze znikającą w oka mgnieniu pianą pojawia się piwo, które nie ma w sobie nic. Zero. Null. Nothing. Нуль. 零. Ok, w smaku czuć gorycz, ale jest ona bardzo wysoka, nieprzyjemna i ściągająca. Oprócz tego trochę słodowości i… tyle. Trochę szkoda, bo na przykładzie warzonego dla Lidla The Green Gecko wiem, iż można zrobić przyzwoite IPA do 4 PLN. A tak jak Janusz z Grażyną pójdą do Tesco i zamiast Żubra zechcą spróbować czegoś lepszego i sięgną po Tesco IPA, po czym stwierdzą „po co przepłacać, skoro dostajemy prawie to samo, no może ciut lepsze?”. Chociaż piwo nie ma wad, to i tak żal i 3.5/10 

  1. Browar Golem – ETZ Chaim (West Coast IPA)

Ten młody, poznański browar kontraktowy ma już na swoim koncie sześć różnych warek, a ETZ Chaim to bodaj jedno z ich pierwszych piw. W zasadzie nie można się tutaj do niczego przyczepić. W aromacie dostajemy mocno wyczuwalne mango i trochę cytrusów; jest lekka ziołowość chmielu i mocno stonowany karmel. W smaku umiarkowanie pełne, ale przez to rześkie i pijalne. Jest wytrawnie, cytrusowo, z lekko zalegającą, ale nie męczącą goryczką. Wszystko się zgadza i jest bardzo poprawnie. Może nawet trochę za poprawnie, bo wolałbym, aby to piwo było trochę pełniejsze. 6.5/10 

  1. Harviestoun Brewery – Raspy Engine (Raspberry Porter)

Porter i irlandzkie maliny? Oj tak, od razu ten pomysł mi się spodobał. A że Harviestoun raczej słabych piw nie robi, tak i tutaj nabyłem tę butelkę bez obawień. I  faktycznie wszystko się w tym porterze zgadza. Począwszy od rewelacyjnej prezencji piwa w szkle, poprzez doskonały aromat, typowy dla tego stylu, zmieszany z owocowością malin (dający nota bene zapach pieczonych, słodkich pierników, co było dla mnie już w ogóle WOW!), po bardzo przyjemny smak. Słodycz malin jest tutaj ledwie zarysowana i ustępuje ona pola wytrawnemu charakterowi tego trunku. Lekko wysoka, kawowa gorycz dość szybko zanika i nie męczy. Porter ten jest stosunkowo lekki, ale z pewnością nie jest płaski. Raspy Engine to temat wart uwagi i mimo że nie rozkłada na łopatki, tak jest mocną i solidną pozycją w katalogu Harviestouna. 8/10

Browar ReCraft – Mentor (Porter Bałtycki)

Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyli sobie dwaj bracia bliźniacy. Obaj trudnili się warzeniem piwa, dzieląc nawet identyczne herby, a czasem i nazwy swych trunków. Szkopuł w tym, iż gawiedź nie bardzo kumała, który brat warzy jakie piwo, bo przecież ten Jaśko i ten Jaśko. Czy jakoś tak. Przez czas pewien braciom ten stan rzeczy nie przeszkadzał. Jednakowoż czara goryczy i w tym wypadku nie pozostała bez dna. Pewnego dnia wylała się z impetem, bryzgając tym samym buty jednego z braci. A że buty dzień wcześniej były pastowane i świeciły się jak… diamenty w koronie królowej, tak i ten brat postanowił, iż czas najwyższy zmienić imię, aby lud całego królestwa w końcu przestał mylić jednego brata z drugim. Bardzo podobnie do powyższej historii wyglądała historia browarów Reden – tego mniejszego z Chorzowa i większego ze Świętochłowic. Większy z braci również postanowił zmienić imię i od Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa roku pańskiego 2016 zaczął on nosić nazwę ReCraft. Z tej okazji Łukasz Łazinka wraz z resztą załogi postanowili uwarzyć coś specjalnego. Wybór padł na „czarne złoto polskiego piwowarstwa”, czyli Porter Bałtycki. Dodatkowo Porter ów leżakował sobie spokojnie w browarze przez 10 miesięcy przed rozlewem. And how cool is that? Ale moment, moment. Czy browar, warzący w opinii wielu osób piwa przeciętne, może nagle wystrzelić z tak tęgiego kalibru i nie wypalić ślepakiem? Ja osobiście znajdę kilka pozycji w katalogu Redena/ReCrafta, które mi pasowały, kilka które faktycznie były słabe, ale ani jednej, wybitnej. Wszystko stało się jasne wczoraj, kiedy do kielicha nalałem Mentora.

Nim jednak o zmysłach smaku i aromatu pomówmy o stronie wizualnej. No nie powiem, ale Panowie się postarali – śliczną, ciemnozieloną butelkę, przypominającą kształtem szkło bardziej na miód pitny, niż na piwo, opatrzyli sznurkiem z wybitą pieczęcią, uwidaczniającą logo browaru i zapakowali w gustowny, przezroczysty kartonik. Jest moc, a tak zaprezentowane piwo z pewnością będzie przykuwało wzrok każdego, kto na nie trafi. Miało być jednak o zawartości, więc pora na pierwsze kilka pociągnięć nosem. I co? Wyobraźcie sobie polanę, przepełnioną aromatami leśnych owoców oraz dojrzałych śliwek przeplatającą się z akordami czekolady i delikatnej kawy. No po prostu cios! Wyraźnie można wyczuć nuty, charakterystyczne dla piw leżakowanych, czyli subtelne aromaty winne. Być może nie jest to poziom Imperium Prunum, ale jest całkiem niedaleko. Alkohol został skrzętnie ukryty i w tym miejscu nie czuć go ani grama. W ustach ten Porter także robi robotę. Jest aksamitny, lekko zalepiający i przyjemnie rozgrzewa. Subtelne wysycenie sprzyja degustacji i w moim odczuciu jest wręcz idealnie dobrane pod ten trunek. Słodycz Mentora została bardzo dobrze skontrowana przez stosunkowo umiarkowaną goryczkę. To wszystko w połączeniu z fantastycznym smakiem czerwonych owoców, czekolady i delikatną palonością kawy powoduje uniesienie się kącików ust po każdym łyku w bardzo szeroki uśmiech. Nawet delikatny alkohol tutaj nie wadzi. Jak do tego dołożymy nienaganną prezencję trunku w szkle, którego ciemnobrązową, prawie czarną toń rozjaśniają bursztynowe refleksy, otrzymamy piwo nad wyraz udane, przyjemne i po prostu – solidne.

Browar ReCraft w mojej opinii Mentorem powinien otworzyć nowy rozdział w swojej historii. I nie powiem – jest on napisany z kunsztem, polotem i rozwagą, godną najlepszych piwowarów w tym kraju. Może jedynie cena, jaką trzeba za tę małą butelkę zapłacić, jest odrobinę zbyt wysoka, niemniej jednak ja nie żałuję i liczę na kolejne rozdziały w historii tego browaru, napisane z taką samą pieczołowitością. 9/10