Browar Jana ostatnimi czasy mocno pracuje nad swoim wizerunkiem, czego efektem jest m. in. nowa linia piw z serii kreatywnej. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej wybranej trójce, a poniżej możecie rzucić okiem na efekt mych przemyśleń:
Browar Jana ostatnimi czasy mocno pracuje nad swoim wizerunkiem, czego efektem jest m. in. nowa linia piw z serii kreatywnej. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej wybranej trójce, a poniżej możecie rzucić okiem na efekt mych przemyśleń:
Kiedy minionej jesieni katowicka Kontynuacja zorganizowała Jesienny Przegląd Śląskich Browarów Rzemieślniczych okazało się, iż ta impreza to strzał w dziesiątkę (sami sprawdźcie relację: KLIK!!!). Tłumy ludzi, kilkanaście osób, reprezentujących śląskie browary i roześmiani barmani wprowadzili taką atmosferę, jakiej nie powstydziłby się niejeden festiwal piwny. Dlatego też kiedy ogłoszono tegoroczną, wiosenną edycję Przeglądu postanowiłem ponownie zameldować się na ul. Staromiejskiej w sobotę, kiedy to przypadał kulminacyjny moment imprezy, aby znowu poczuć ten klimat. Dodatkowo pikanterii dokładało debiutujące, pierwsze piwo od beniaminka śląskiego kraftu – browaru Hopick.
Niestety atmosfera eventu gdzieś uleciała. Beer geeków przyszło niewielu, przedstawicieli browarów można było policzyć na palcach jednej ręki, z czego części całkowicie zabrakło, Hopick zdecydował się wycofać piwo z kranu ze względu na jego niezadawalającą kondycję (co szanuję w opór), a na kranach próżno było szukać perełek, przygotowanych specjalnie na to wydarzenie. Jedynie uśmiechnięta ekipa Kontynuacji starała się nadrabiać jak tylko mogła. Kto tutaj zawinił? Czynników, mających wpływ na tę sytuację było wiele, a ich idealnie „sprzężenie się” w czasie doprowadziło do tego, że o tej edycji Przeglądu wszyscy raczej szybko zapomną. Dlatego tym razem skupię się jedynie na tym, co było na kranach i czego udało mi się skosztować.
Sir Beer – Aborygen (Australian IPA)
Sir Beer to browar warzący w starej Piwnicy Gawronów. Fajnie, bo udało się uratować gary przed zapomnieniem, a i sam piwowar postarał się, aby piwo wyszło co najmniej przyzwoicie. Bo tak oto Aborygen raczy nasz nos nutami cytrusów, ze słodkimi pomarańczami na czele. Wszystko oplata szczypta żywicy, biszkoptów oraz subtelna słodowość. Po chwili w aromacie pojawiają się również winogrona. Jest przyjemnie. Smak piwa wtóruje jego zapachowi – jest owocowo, z wysoką i przyjemną goryczą. Całość jest niezwykle przyjemna, rewelacyjnie wyważona i solidnie nachmielona. Oby Sir Beer podążał tą ścieżką, bo to doskonały kierunek.
Browar Jana – Gruby Joe (American Stout)
Po zmianie piwowara w Browarze Jana temat mocno posunął się do przodu. In plus, oczywiście. Szczerze przyznam – nie pamiętam, kiedy piłem chociażby przeciętne piwo z tegoż przybytku. Sytuacji nie zmienił Gruby Joe, czyli American Stout tej zawierciańskiej załogi. Piwo jest bardzo dobre. Zapach prażonego słonecznika świetnie komponuje się z odrobiną czekolady i cytrusów, a przyjemna paloność ładnie podkreśla umiarkowaną goryczkę, wraz z akcentami typowymi dla Stoutów. Co prawda osobiście życzyłbym sobie nieco więcej ciała, ale to akurat moje prywatne widzimisię, bo sam trunek jest niezwykle stylowy.
Wąsosz – NE IPA Avenue
W sumie to nie wiem, co mnie podkusiło, aby sięgnąć po piwo z browaru Wąsosz. Jakoś nigdy nie wywarli na mnie pozytywnego wrażenia, a ich piwa kojarzę raczej z mocną przeciętnością. Tych notowań nie poprawiła NE IPA Avenue. Lichy aromat, w którym można było co prawda doszukać się szczypty cytrusów, przywoływał skojarzenia raczej z American Lagerem, niż z solidnie nachmielonym Vermontem. Smak był idealnym przełożeniem tego, czego doszukałem się w zapachu, czyli nuda Panie; nuda jak w polskim filmie. Jedynie mocno opalizujący wygląd trunku zdradzał jakiekolwiek podobieństwo do New England IPA. Powiem krótko – nie o takie „NEIPY” walczyłem.
Browar Na Jurze – La Bella Sicilia (Blood Orange IPA)
To piwo wywołało w sumie najbardziej skrajne opinie wśród zgromadzonych. Jedni mówili że rewelacyjny soczek, drudzy że za słodkie, więc sam postanowiłem się przekonać, cóż takiego drzemie w „Pięknej Sycylii”. Z pewnością opis stylu, jako „Bloody Orange IPA” jest trafiony w dziesiątkę, gdyż zapach i smak czerwonych pomarańczy jest tutaj wszechobecny. Dodatkowo w aromacie pojawia się odrobina grejpfrutów. Jak na swój woltaż (8% alk. obj.) muszę przyznać, iż alkohol został w tym piwie doskonale ukryty. Sam trunek faktycznie nie grzeszy dobrym balansem – ciut za wysoka słodycz mocno dominuje i nawet granulatowa, lekko szczypiąca w język goryczka nie jest w stanie się jej przeciwstawić. Niemniej jednak mnie to piwo smakowało, ale rozumiem iż może ono wzbudzać skrajne opinie.
ReCraft – Banany na rauszu (Rauchweizen)
Na koniec szybka weryfikacja klasyka z Browaru ReCraft – ich Banany na Rauszu to piwo, które pokochałem miłością dozgonną, więc miałem nadzieję, iż obecna warka trzyma nadal poziom. Na szczęście po raz kolejny się nie zawiodłem. Są banany, są goździki, jest wędzonka, jest dym, świetna pełnia i rewelacyjna pijalność. W mojej ocenie ta interpretacja stylu jest jedną z najlepszych (o ile nie najlepszą) w tym kraju. Nie mam uwag, można pić bez obawień i w dużych ilościach.
Ręka do góry, jeśli ktoś pamięta, kiedy na bogu pojawił się ostatni odcinek „Szybkiego Strzału”? Tak myślałem, że nie będzie takiej osoby, bo nawet ja nie pamiętam, kiedy to było. Ale czy to ważne? Absolutnie nie, bo tak oto już teraz pora na dwunasty odcinek cyklu, w którym jedno piwo zmiotło mnie totalnie. Ale po kolei.
Harpagan – Mizianie Mamuta (AIPA)
Mimo iż Harpagan to młody browar, tak ja oczekuję od nich zawsze piw najwyższych lotów. W końcu za garami stoi tutaj m.in. Krzysztof „Josefik” Juszczak, znany z „piwowarzenia” w Janie Olbrachcie. Klątwa Mastalerza czy Mroczny Organista to już dla mnie klasyki, więc jak będzie tym razem? Zapach „Mamuta” to przede wszystkim białe owoce, połączone z akordami grejpfruta i akcentami trawiastymi. Jest słodko, przyjemnie z odrobiną subtelnych biszkoptów. Owocowość gra również pierwsze skrzypce w smaku, w czym pomaga delikatnie zaznaczona słodycz. Piwo jest pełne, idealnie wysycone, aczkolwiek mogłoby być ciut bardziej goryczkowe. Mizianie Mamuta to z pewnością stylowe i smaczne American IPA, aczkolwiek nie do końca trafiające w mój osobisty gust. Jednakowoż z pewnością znajdzie swoich fanów.
Browar Jana – Pan Grodzin (Grodziskie)
Nie macie pojęcia, jak ja strasznie cieszę się z tego, że styl grodziski nie został całkowicie pogrzebany. Po prostu lubię tę lekkość, połączoną z nutami wędzonymi oraz z wysokim wysyceniem. I Pan Grodzin spełnia te wszystkie wymagania. Szynkowość aromatu jest tutaj trafiona w punkt, a jej połączenie z fajną słodowością i zbożowością maluje szeroki uśmiech na mojej twarzy. Piwo jest lekkie, rześkie, mocno nagazowane, z wyczuwalnymi nutami pszenicznymi. Nie zapomniano też o goryczce, która co prawda nie zadowoli wysokich wymagań hop headów, ale dla mnie jest wręcz perfekcyjnie dopasowana do stylu. Więcej takich grodziszy, proszę Państwa, więcej!
Hoppy Beaver – Don’t Stop Me (Freedom IPA)
Nie bardzo wiedziałem, czego się spodziewać po tym piwie. No bo co to za styl Freedom IPA? I jeszcze jakieś francuskie chmiele? Dodatkowo kolor trunku, wpadający w ciemny bursztyn wzbudzał moje „karmelowe” zaniepokojenie. Natomiast to, co się wydarzyło później, to, proszę ja Was, jakiś kosmos. Ze szkła buchają subtelne nuty malin i truskawek, oplecione delikatną słodowością. Karmelu nie stwierdzono. W smaku Don’t Stop Me jest wytrawne, z solidną goryczką i przyjemnymi akordami czerwonych owoców. I być może to piwo nie jest jakieś turbo-złożone, ale w kategorii „pijalne i aromatyczne IPA” zwyczajnie mam nowego faworyta. To zdecydowanie najlepsze piwo browaru Hoppy Beaver i jeśli ekipa utrzyma tę tendencję, to będziemy mieli kolejnego twardego zawodnika na polskiej scenie kraftowej.
W zeszłym tygodniu miałem pić same koncerny i polecać Wam Tyskie 14-dniowe oraz Książęce IPA. Na szczęście los się nade mną zlitował i mogłem skosztować nieco ciekawszych, piwnych propozycji. A która z nich wypadła najlepiej? Jakie piwo uratowało mi życie na scenie? I w końcu czy piwo, uwarzone w kooperacji z blogerem może być smaczne? Tego wszystkiego dowiecie się z najnowszego filmu na moim kanale YouTube.
A bohaterami filmu zostali:
Browar Jana
Browar Widawa
Browar Artezan
Ze specjalnym udziałem Browaru Absztyfikant oraz Piwnej Zwrotnicy.
Tak, w końcu mamy to! Jest pierwszy browar rzemieślniczy, który sięgnął po puszki. Mowa tutaj o Browarze Jana z Zawiercia, który swoje West Coast IPA – Vato Loco – wrzucił w to najgodniejsze dla piwa opakowanie. OK, być może nie jest to jakiś ogromny krok milowy, bo wcześniej w puszki swoje trunki wlewał m. in. Browar Zamkowy Cieszyn czy Lwówek, ale umówmy się – nie ma co porównywać produkcji w browarze regionalnym do tego o zdecydowanie mniejszej mocy przerobowej, o browarach koncernowych nie wspominając. Chodzi jednak o samą ideę. Zacznijmy od początku.
Puszka w polskiej kulturze z pewnością nie przywodzi na myśl konotacji z wybitnymi piwami najwyższych lotów. A przynajmniej nie u większości. Po pierwsze kojarzą się one z koncerniakami, grillem i imprezami, gdzie trzeba szybko wlać w siebie kilka browarków dla poprawienia klimatu. Po drugie – czy ktoś z Was kojarzy, aby najtańsze piwa typu Kuflowe Mocne albo Romper wlewano w butelki? No właśnie chyba nie bardzo. Do tego krążący wszem i wobec mit o negatywny wpływie puszki na smak piwa. To wszystko powoduje prostą konkluzję u przeciętnego, polskiego konsumenta, że piwo z puszki jest zwyczajnie gorsze od tego, nalanego w szklaną butelkę. Jesteśmy pod tym względem bardzo konserwatywni. Ba, Kowalski gardzi nawet butelką o pojemności 0,33 cl, no bo jak to piwerko ma mieć mniej niż pół litra?!? Nie może być, toż to hańba i obraza mojej osoby! Sam o tym przekonałem się wielokrotnie, goszcząc na półkach mojego sklepu piwa z podkrakowskiej Pracowni Piwa. Mimo iż poziom, reprezentowany przez trunki warzone przez ekipę Tomka Rogaczewskiego jest wysoki, to jakoś tak klienci mniej ochoczo sięgają po produkty, zamknięte w szkło z sygnaturą „0,33 cl”. A tu nagle Browar Jana wyskakuje z puszkami, i to na dodatek o pojemności 0,33 cl! Decyzja odważna, ale przyznam szczerze, iż czekałem na nią od dawna.
Dlaczego, zapytacie? A nawet jeśli nie zapytacie, to i tak Wam odpowiem (wink, wink 😉 ). Przede wszystkim puszka zapewnia 100% ochronę przed światłem. W przypadku piwa jest to kwestia dość istotna, ponieważ światło doprowadza do rozpadu zizomeryzowanych alfakwasów na m. in izopentylomerkaptan, co jest ewidentną wadą. Ufff, to się pomądrzyłem, a teraz do sedna i po ludzku – w piwie z puszki nigdy nie uświadczycie tzw. aromatu skunksa/marihuany/lateksu, znanego najbardziej z tych trunków, jakie trafiają w zielone butelki. Kolejną kwestią jest sposób zamykania butelek. Kapsel rzadko kiedy zapewni nam 100% szczelności; istnieje wysokie ryzyko pojawienia się mikro-rozszczelnień, jakie z pewnością przyspieszą proces utleniania, co nie zawsze ma pozytywny wpływ na odbiór piwa. W puszcze to ryzyko nie występuje. Jeśli chodzi o ekologię, to tutaj co prawda wygrywa butelka z racji łatwiejszego jej recyclingu oraz mniejszego zużycia energii i niższej emisji zanieczyszczeń przy jej produkcji, jednakowoż niezaprzeczalną przewagą puszki będzie jej rozmiar i waga. Zdecydowanie łatwiej zapakować i unieść 5 puszek, niż 5 butelek, a do tego puszka nie stłucze się, kiedy niechcący wypadnie nam z rąk na twardy grunt. Mógłbym też tutaj dysputować o wyższości pojemności 0,33 cl nad 0,50 cl, ale to temat na inną okazję.
W mojej opinii puszka to najlepsze opakowanie dla piwa, mające szereg zalet oraz ogromną przewagę nad pojemnikami szklanymi. To tylko w naszych głowach siedzą jakieś zatwardziałe przekonania, jakoby puszka była gorszą, mniej dostojną i niegodną naszych podniebień formą. Liczę na to, że więcej rzemieślników pójdzie drogą Browaru Jana i zacznie sprzedawać swoje produkty również w puszkach, bo to z pewnością pozytywnie wpłynie na odbiór finalnego produktu, wypuszczanego spod rąk piwowarów. Tymczasem chylę czoła za odwagę i biję brawo za przetarcie tego dość niełatwego szlaku.
Kiedy pewnego pracowitego popołudnia do mojego biura dotarła paczka wprost z Browaru Jana od razu wiedziałem, że jedną z butelek zabiorę ze sobą w góry. Wybór padł na Porter Bałtycki 22°, bo jakoś tak idealnie ten styl pasował mi do monumentalnych widoków, jakie serwują nam Tatry. Przed wyruszeniem w drogę do plecaka powędrowało szkło i rzeczona butelka, którą postanowiłem otworzyć na Wielkiej Polanie Małołąckiej. Czy forma piwa sprostała wybornym okolicznościom przyrody? Sprawdźmy.
Na pierwszym planie w zapachu pojawiły się wyraźne nuty śliwek, skąpanych w delikatnym likierze. Do tego po chwili doszła przyjemna czekolada, co w całości przywołało skojarzenia z wybornymi pralinami. I wszystko byłoby idealnie w tym punkcie, gdyby nie jeden drobiazg – po chwili do mojego nosa dotarły subtelne nuty aldehydu octowego. Na szczęście nie były one na tyle intensywne, aby popsuć zabawę z degustacji, ale nie zauważyć się ich niestety nie dało. Po kilku łykach aldehyd odszedł w niepamięć, a ja mogłem cieszyć się wybornym trunkiem, o niesamowicie przyjemnej, gładkiej fakturze. Ponownie na pierwszym planie pojawiły się praliny, którym wtórował smak czerwonych owoców. Delikatny, likierowy alkohol nadał piwu przyjemnego charakteru, absolutnie nie wpływając negatywnie na odbiór całości. Średnio-umiarkowana słodycz szła w parze z umiarkowaną goryczą. I nim się nie spojrzałem, a tu już szkło poczęło świecić pustkami.
Browar Jana ze swoim Porterem Bałtyckim nadal pokazuje, że Polacy potrafią w ten styl. OK, być może do ideału trochę brakuje, ale jeśli damy temu piwu nieco czasu, chowając je do piwniczki, to powinniśmy otrzymać Porter kompletny i genialny. Czy tak będzie? Sprawdzę za rok, może za dwa, bo jedna buteleczka powędruje na leżak. A na ten moment wystawiam Browarowi za to piwo notę 7/10
Nie jest sztuką znaleźć w dużym mieście miejsce, w jakim można napić się dobrego piwa. Co raz więcej przybytków sięga po rodzimy i zagraniczny kraft, tym samym szerząc i głosząc dobrą nowinę piwnej rewolucji. Tylko czy to wystarczy, aby wybić się z pośród wszelkiej maści pijalni piw i multi tapów? A może chodzi o zrobienie knajpy z konkretnym klimatem? Muzyka na żywo? Dobre jedzenie? Kilkanaście kranów i lodówka, wypełniona butelkami? To wszystko z pewnością pomoże, ale w mojej ocenie nie będzie wystarczające. Tutaj trzeba czegoś więcej. Tutaj potrzeba zaangażowania całego środowiska w konkretny event, premierę czy spotkanie właśnie w takim miejscu. Całe szczęście, że w Katowicach to się najzwyczajniej w świecie dzieje. Jakiś czas temu Browar Pinta odwiedził Klub Namaste z premierą swojego Rye Wine’a i opowieściami z ich podróży po Argentynie (KLIK!). Innym razem Browar Szpunt oraz Olimp wpadli do Białej Małpy na kranoprzejęcie (KLIK!). To pokazuje, że się da i że można. Prym w liczbie przeprowadzanych tego typu eventów wiedzie jednak Kontynuacja. Tym razem ekipa ze Staromiejskiej poszła o krok dalej, organizując „Wiosenny przegląd śląskich browarów rzemieślniczych”, zapraszając do siebie piwowarów i browarników z niemal całego Śląska.
Całe wydarzenie zaplanowano na trzy dni, podczas których na kranach lały się wszelkiej maści lokalne, piwne specjały. Kulminacyjnym momentem był sobotni wieczór, kiedy na miejscu pojawiły się ekipy m. in. Browaru ReCraft, Browaru Jana, Browaru na Jurze, Browaru Brewera, Browaru Hajer, Piekarni Piwa, Minibrowaru Reden, Browaru Cameleon czy nowopowstałego Browaru Alternatywa.
Wraz z Panią kapitan pojawiliśmy się na miejscu chwilę po 19tej, przybijając piątki i gaworząc z powoli gromadzącym się towarzystwem. Musze przyznać, że tak przyjacielskiej atmosfery właśnie oczekiwałem. Aby jeszcze przyjemniej dyskutować do mojego pokalu na start trafił Hopernik, czyli AIPA z chorzowskiego Redenu. No i muszę przyznać, iż wybór był trafiony w dziesiątkę. To doskonale zbalansowane piwo, przechylające się mocno w stronę Zachodniego Wybrzeża raczyło nozdrza przyjemnym aromatem chmielowym, w którym iglaki i cytrusy grały pierwsze skrzypce. Pojawiła się też delikatna nutka nafty, co zdaniem Pawła Fityki (piwowar w Minibrowarze Reden) jego osobiście nie dziwi, bo „taki akurat był zbiór”. Smak to już genialna wytrawność, delikatna żywica i wysoka, przyjemna gorycz. Świetne piwo, zasługujące na 8.5/10.
W międzyczasie cała załoga zebrała się za barem, a Grzegorz Malcherek (szef katowickiej Kontynuacji) wprowadził wszystkich zebranych w temat, zachęcając jednocześnie do rozmów z załogami browarów i do uczestniczenia w zaplanowanych konkursach. Dla mnie minusem tej formuły było to, iż ekipa siedziała w ostatniej sali, mocno oddalonej od baru, co raczej nie zachęcało do wycieczek, a tym bardziej nieśmiałym całkowicie uniemożliwiło przybicie piątki z zaproszonymi gośćmi. Szkoda, ale może następnym razem? Na szczęście od czasu do czasu za barem pojawiali się przedstawiciele browarów – a to ktoś mógł wygrać recraftowego Mentora, a to koszulkę Hajerów czy też inny gadżet z Alternatywy. Dodatkowo „wodopoju” nie dało rady już przenieść, więc aby uzupełnić szkło trzeba było po prostu pofatygować się do baru, co dawało kolejną okazję do podyskutowania z gośćmi.
Ja postanowiłem skupić się zarówno na niepróbowanych do tej pory piwach, jak i na rozmowach. Do pierwszego celu posłużyła mi znienawidzona przez niektórych deseczka degustacyjna, w jakiej znalazło się pięć różnych piw.
Jako pierwszy na tapet powędrował American Pils 4#1 z Alternatywy. Niestety jest tutaj nad czym pracować. Aromat mokrego kartonu i mokrego zboża nieco przykrył cytrusowy charakter amerykańskich chmieli. Smak z kolei wypadł zdecydowanie lepiej, ukazując piwo o dość czystym profilu, z delikatnie zaznaczoną, chmielową goryczką, acz z odrobiną nut kwaskowych – 5.5/10.
Fabrica Rara i ich sour APA Egzotic w mojej ocenie miał być pewniakiem i to właśnie to piwo wybrałem jako następne. Oprócz delikatnego utlenienia w stronę miodu i owoców egzotycznych, kwaśności w zapachu nie odnotowałem, ale na szczęście w smaku już się pojawiła. Egoztic to zdecydowanie pozycja dla początkujących „sour-headów” i mimo niewysokiego poziomu „kwachu” i tak chętnie, i sprawnie osuszyłem szkło. 6.5/10
Kolejny w kolejce stał Browar Majer z ich Wędzonym APA. I o ile początkowo kupiło mnie to piwo przyjemnie dymionym, lekko szynkowym aromatem, tak po chwili okazało się, że nie ma ono zbyt wiele więcej do zaoferowania. Trunek ten okazał się dość pustym, w którym wędzonka grała solo, mając za podkład nieprzyjemną i męczącą gorycz. Szkoda, bo pomysł był fajny. 4/10
Na szczęście humor po tej małej wpadce poprawił mi leżakowany w beczce po Jacku Daniel’sie Oktavio z Browaru Jana. Dębowe taniny, czerwone owoce, subtelna wanilia, delikatna słodycz i szczypta estrów namalowały bardzo szeroki uśmiech na mojej twarzy. I okej, być może całości brakowało nieco ciała, być może w smaku pojawiło się nieco za dużo alkoholu, ale i tak wyszło smacznie. 7.5/10
Na koniec tej sesji w szkle pojawiło się De Facto, czyli Belgian Gold Strong Ale z Browaru Na Jurze. Tematem przewodnim tego piwa został kandyzowany ananas, któremu elegancko przygrywała dość wysoka estrowość. Mimo iż piwo powinno sprawiać wrażenie stosunkowo lekkiego, tak niestety zbyt wysoki poziom alkoholu, pojawiający się zarówno w smaku, jak i w aromacie, nieco ten koncept popsuł. Ogólnie jest nieźle, ale szału ni ma. 6/10
Po tej krótkiej, acz intensywnej sesji Grzegorz zaprosił mnie do stolika ekipy Browaru Jana na degustację ich Zajcewa (RIS), leżakowanego w beczce po Jacku Daniels’ie. Nie powiem, ale takie RISy to ja zawsze chętnie i w dużych ilościach. Było pysznie! Nie to jednak było najważniejsze – w trakcie rozmowy ustaliliśmy, że koniecznie musimy spotkać się w browarze, bo takich ciekawostek mają więcej. Jak wszystko dobrze pójdzie, to niebawem sami zobaczycie, co planuje ta zawierciańska załoga.
I jak się ponownie okazało – w zacnym towarzystwie czas szybko mija, co wpisuje jedynie na plus tego wieczoru. Fajnie było spotkać się z ekipami śląskich browarów; fajnie było pogadać i pośmiać się w takim towarzystwie; fajnie było spróbować kilku nowych mniej lub bardziej ciekawych piw; i w końcu fajnie, że takie eventy organizowane są co raz częściej. Brawo Śląsk, brawo Kontynuacja!