Browar Rebelia – Frankenstein

Urlop to taki dziwny okres, gdzie niby człowiek ma więcej czasu, cztery tysiące różnych pomysłów i pełno planów na zagospodarowanie tych dwóch, może trzech spokojniejszych tygodni. Ta, mhm. Wszystko jak zwykle pięknie wygląda w teorii. Ja też sobie sporo obiecałem, a jedną z tych obietnic było częstsze wrzucanie wpisów na tenże blog. No cóż, lepiej późno niż wcale, prawda? Sam post pojawia się dzięki Browarowi Rebelia, który niebawem powinien pojawić się na naszych półkach sklepowych, a którego przedstawiciel odwiedził wczoraj nasz skromny przybytek. Pogadał, zostawił kilka „próbek” i zwinął żagle, gdyż pora była już dość późna. A że nie miałem jeszcze okazji konsumować trunków spod tego szyldu, tak też i pozwoliłem sobie na nieco bardziej szczegółowe przyjrzenie się zawartości jednej z butelek. Wybór padł na Frankensteiena; piwo w stylu… no właśnie, w tym miejscu pojawia się pewien szkopuł, ale o tym nieco później.

Tytułowy jegomość zapewne do najpiękniejszych person nie należy, natomiast samo piwo prezentuje się odwrotnie proporcjonalnie do wizerunku tego głównego bohatera powieści Marry Shelley. Jest ono klarowne, o głęboko bursztynowej barwie. Gęsta piana stosunkowo wolno opada i ładnie koronkuje na szkle. Zapach też nie został odziedziczony po Frankensteinie. No chyba że ten gość pachniał subtelnym karmelem oraz owocami egzotycznymi z mango na pierwszym planie. Wtedy wszystko będzie się zgadzać. Tak czy siak aromat tego piwa jest dla mnie bardzo udany i rewelacyjnie ułożony. Karmel nie przebija się na pierwszy plan i nie męczy, jak to się zdarza w pewnym znanym trunku, jaki rozpoczął piwną rewolucję w Polsce. Ze szkła wręcz buchają amerykańskie chmiele, co całości dodaje przyjemnego charakteru. Po kilku łykach już wiem, że mamy do czynienia z faktycznie potwornie dobrym piwem (vide hasło na etykiecie). Jest słodowo, z wyraźnymi nutami owocowymi oraz z solidną goryczką w kontrze. Ciało tego piwa jest dość wysokie, ale nieprzesadzone, co mocno sprzyja pijalności. Wracając na chwilę do goryczki – utrzymuje się ona dość długo w ustach, ale nie zalega i nie ściąga. Ja tego typu tematy szanuję nad wyraz, gdyż ciężko jest utrzymać dokładnie taki balans. Może jedynie informacja o IBU, wynoszącym 80 jest odrobinę przesadzona, ale to tylko drobny szczegół. Na koniec zostawiłem sobie łyżkę dziegciu w beczce miodu. Ekipa Browaru Rebelia postanowiła być „oryginalna” i nie zamieszczać na etykietach informacji o stylu, w jakim warzą swoje piwa. Dowiedziałem się, iż dzięki temu chcieli się wyróżnić na tle innych. Panowie, serio? Ale tak całkowicie serio? Naprawdę – oznaczenie Frankensteina jako piwa w stylu Ale to trochę za mało. Jak ja, jako konsument, wybierający wśród tysięcy różnych piw mam akurat skusić się na Waszą propozycję?. Na etykiecie, poza składem, nie ma nawet ćwierć informacji o tym, jakich smaków i aromatów mam w tym piwie szukać. A umówmy się – kto w obecnej sytuacji zdecyduje się kupienie kota w worku? Liczę na to, że szpece od marketingu Rebelii ogarną się i szybko naprawią to uchybienie. Acha, jak dla mnie Frankenstein to American IPA, niemniej jednak kto wie, co piwowar miał na myśli?

Na butelki Rebelii miałem okazję trafić już jakiś czas temu. Niestety nigdy nie zdecydowałem się na ich zakup z powodów opisanych na końcu powyższego akapitu. Tym bardziej cieszę się, że  końcu trafiłem na sposobność spróbowania Frenkensteina, bo sam zapewne do niego wrócę nie raz. Piwo też mogę polecać innym bez obawień i wstydu. Na koniec jeszcze raz pogrożę palcem za brak opisu stylów, odejmę za to pół punktu i wystawię solidne 7/10.

BeerLab – Rubio (Belgian Blonde Ale) + Désir (Coffee Brown Porter)

Już kiedyś pisałem o tym, że w Polsce wysyp nowych browarów i nowych piw jest tożsamy z pojawiającymi się aktualizacjami appek na smartfonach. Nie będę się tutaj rozwodził czy jest to dobre czy złe, bo swoje zdanie na ten temat mam, niemniej jednak taki jest fakt. Faktem jest również to, iż aby zaistnieć i zachęcić hopheadów do zakupów trzeba się mocno postarać. I tak mamy fikuśne etykiety, wymyślne nazwy czy inwestycje w szeroko pojętą reklamę. Od dłuższego czasu polska scena kraftowa przestała mnie zaskakiwać pod tym kątem. Aż do momentu, w którym na fejsie wyskoczył mi link sponsorowany nowych piw z nowego browaru, nazwanego BeerLab. Nie powiem, ale ta ekipa mocno mnie zaciekawiła. Po pierwsze butelkami, których kształt przywodzi na myśl bardziej ekskluzywne alkohole. Po drugie etykietami, utrzymanymi w tym samym stylu i wciąż wpadającymi w skojarzenia z towarami rodem z Harrodsa. Po trzecie całym anturażem, jaki wokół tej marki krąży (sprawdźcie chociażby ich stronę www -> KLIK!). Tylko czy jakość idzie tutaj w parze z tym, jak uwarzone są piwa spod szyldu BeerLab? Postanowiłem to sprawdzić i na warsztat wziąć ich Rubio oraz Désir.

Na pierwszy ogień wybrałem Belgian Blond Ale’a. Po przelaniu do szkła piwo prezentuje się, jak należy – jest złociste i lekko zmętnione, z drobną, acz szybko opadającą pianą. Nie to jednak w Rubio jest istotne. Aromat. Tak, to piwo wygrywa aromatem! Gdybym miał przyznawać Oscary za najlepszy, belgijskich piwny zapach, to Rubio zdecydowanie otrzymałoby najsilniejszą nominację. Jest tutaj wszystko, czego można oczekiwać od tego stylu – rewelacyjna, belgijska fenolowość, przyprawowy charakter, subtelne nuty brzoskiwniowe i cytrusowe akordy, pochodzące ze skórki pomarańczy Curaçao. Całość ułożona jest w doskonały bukiet, rodem z najlepszych szkół florystycznych. Brawo!

Smak na szczęście nie odstaje od zapachu. Rubio jest stosunkowo słodkie, owocowe, bardzo rześkie i niesamowicie pijalne. Co ciekawe, można tutaj wyczuć także subtelny smak bananów, charakterystyczny dla piw pszenicznych. Mnie pasuje i za to również duży plus. A co z goryczką? Ano jest wyczuwalna, ale nie wchodzi mocno w kontrę z resztą, co sprzyja pijalności. Powiem szczerze – jestem trochę w szoku, że to Polacy uwarzyli takie piwo. Jak widać poziom polskiego kraftu rośnie z dnia na dzień i chwała za to. 8.5/10

Z kolei Désir – Coffee Brown Porter jako drugi w kolejce powędrował na tapetę. Kawa. Kawa przykuwa uwagę od razu. Po przelaniu do Teku (to taki rodzaj kielicha, jak na zdjęciu – przyp. aut.) jej aromat unosi się wokół szkła nawet bez przysuwania nosa w jego pobliże. Samo piwo jest ciemno brunatne, nieprzejrzyste i zmętnione. I w tym miejscu pojawia się zonk pod postacią piany. O ile po przelaniu pojawia się piękna czapa, tak znika ona w tempie black-metalowych blastów. To chyba nie tak miało być, ale ok.

Kawa. Kawa znowu odwraca moją uwagę. Tym razem zdecydowałem się nieco bliżej zaprzyjaźnić z nutami zapachowymi Désira i jak jest? Kawa. Ponownie kawa i to mocno palona, intensywna i grająca zdecydowanie pierwsze skrzypce. Na szczęście wtórują jej aromaty czekolady, z odrobiną czerwonych owoców, podbite delikatną kwasowością. Jest bardzo przyjemnie, chociaż mam świadomość, iż tak intensywne akordy palonej kawy nie wszystkim podejdą. Ja to kupuję bez dwóch zdań. Désir to na szczęście nie tylko aromat, ale i smak – pełny, oczywiście mocno kawowy z czekoladą i czerwonymi owocami w tle. Lekka kwasowość pojawia się nie tylko w zapachu, ale także i w tym miejscu. Goryczka jest umiarkowana, nieprzesadzona i pasuje tutaj, jak ulał. Samo piwo jest delikatnie słodkawe, z subtelnymi nutami paloności dla kontry. Całość daje nam trunek mocno deserowy i bardzo przyjemny. 7.5/10

W tym miejscu powinienem napisać, iż BeerLab jakością wybronił się z tego, w jaki sposób marketingowo sprzedaje swoje piwa. I w zasadzie tak jest, bo dostajemy produkt w ekskluzywnym opakowaniu wraz z solidną zawartością. Niestety jak to bywa – w beczkach miodu czasem musi pojawić się i łyżka dziegciu. W tym wypadku za dziegć robi cena. Ok. 15 zł za 0.33 ml to w mojej ocenie nieco za dużo jak na ten poziom. Niemniej jednak nie patrząc na cenę wszystko się tutaj zgadza i jeśli tylko znajdziecie te urocze butelki w swojej okolicy, to łapcie za nie śmiało.

Browar Solipiwko – Barrel Nygus (Double Milk Stout WBA)

O leżakowanej wersji Double Nygusa nasłuchałem się wielu skrajnych opinii. Jedni mówili, że to piwo jest całkowicie pozbawione beczkowego charakteru; z kolei drudzy, że ta beczka jest tutaj przesadzona i w ogóle nie czuć w nim Milk Stouta; a jeszcze trzeci twierdzili, iż Barrel Nygus to świetne piwo, łączące rewelacyjnie oba światy. Bądź tu mądry i pisz wiersze. Komu wierzyć? Komu ufać? W tym miejscu nie pozostaje nic innego, jak samemu przekonać się o tym, co drzemie w tej małej buteleczce. Tak też uczyniłem i postanowiłem wydać całkowicie subiektywny werdykt.

Wizualnie wszystko się tutaj zgadza i jest jak należy – hebanowy trunek zdobi drobna, jasnobeżowa piana, która jednakowoż dość szybko zanika, pozostawiając jedynie delikatny pierścień wokół szkła. W tego typu piwach to nie problem. Szczególnie iż wysycenie też nie jest tutaj za wysokie (co wpisuję na listę plusów w tym stylu). A co dalej? Dalej to już wchodzimy w doskonały klimat połączenia zapachów, kojarzonych z piwami leżakowanymi. Czyli mamy czerwone owoce, dębowe taniny i delikatny aromat whisky połączony z baaaardzo przyjemną mleczną czekoladą. Jak dla mnie rewelacja i ja nie rozumiem, skąd te skrajne opinie. Może chodzi o smak? No też nie, bo znowu świat mlecznych stoutów łączy się przyjemnie z beczką po whisky. Jest lekka kwasowość, są ponownie czerwone owoce i mleczna czekolada, a do tego skrzętnie ukryty alkohol (zarówno w smaku, jak i w aromacie). Co szczególnie ujęło mnie w tym piwie, to stosunkowo umiarkowana słodycz. W standardowej wersji to piwo było trochę zbyt słodkie, a tutaj ładnie się uleżało. Gorycz też jest fajnie dopasowana i nieprzesadzona. Ot po prostu leży jak garnitur na Lewandowskim (to że niby Euro i w ogóle heheszki). Barrel Nygus urzeka także mocną pijalnością, co może nieco zaskakiwać, bo sam w sobie jest mocno likierowy i dość zalepiający.

Mówi się, iż jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie. Co by obaj nie mówili warto mieć w całym tym ambarasie swoje zdanie. Moje natomiast jest takie, że ok – być może to piwo dupy nie urywa, niemniej jednak jest to bardzo przyjemny trunek i już mocno zacieszam na jego leżakowanie. Czuję w kościach, że w przyszłym roku po tym zabiegu jego noty mogą mocno wzrosnąć. A tymczasem zachęcam każdego do wyrobienia sobie własnego zdania i spróbowania Barrel Nygusa. Ja polecam i daję 8/10

Browar Roch – Fryz (Black IPA)

Na Browar Rocha nigdy jakiejś specjalnej uwagi nie zwracałem. Najpewniej było to spowodowane brakiem ich asortymentu w mojej okolicy + docierało do mnie niewiele informacji na ich temat. Wszystko zmieniło się pewnego kwietniowego wieczoru, kiedy to rezydując w jednym z wrocławskich multitapów znajomi namówili mnie na Baliosa. Piwo skategoryzowane jako Forest Bomb Black IPA skomentowałem krótko: „o żesz kur**”. I musze przyznać, że była to kur*a mocno pozytywna! Dlatego z wielką radością powitałem na półkach mojego sklepu szerszy wybór piw spod szyldu Browaru Rocha. Z tej okazji na tapetę wziąłem ich bazową wersję czarnego „ajpieja” o niewiele mówiącej mi nazwie Fryz.

No właśnie – nazwy (przynajmniej niektóre), jak i etykiety z Rocha można podsumować jednym słowem – są. Niby nie rażą, niby jest estetycznie i schludnie, ale umówmy się – koncerny na tym polu nie ustępują Rochowi nawet na krok. Dodatkowo brak na kontrze szczegółów, dotyczących użytych słodów i chmieli to też nie do końca trafiony koncept. Ale ok, czepiam się okładki, a to zawartość książki jest najistotniejsza. No to jedziemy… tzn. lejemy! Rzut oka na szklankę i od razu gęba mi się uśmiecha – prawie hebanowy trunek z bursztynowymi refleksami, ozdobiony grubą czapą twardej piany prezentuje się wybornie. Parę pociągnięć nosem i już wiem, że preludium do smaku to arcydzieło na miarę Chopina! Delikatne nuty czekolady mieszają się z wytrawnością palonej kawy. Przyjemne akordy owoców egzotycznych fantastycznie podkręcają całość. I w tym miejscu moje obawy wobec tego piwa wzrosły. Bo jeśli tutaj jest tak dobrze, to czy ten poziom zostanie utrzymany w smaku? Kilka łyków i… uffffff, ten koncert w wykonaniu Browaru Rocha wyszedł popisowo! Jest tutaj wszystko, czego można oczekiwać od dobrego, klasycznego Black IPA. I tak mamy w tym piwie akcenty palone, czekoladę, nuty dobrej, czarnej kawy i świeżość owoców egzotycznych. Do tego Fryz jest niezwykle pełny, a przy tym rześki. Da się? Da się!

Nie ukrywam – po przygodzie z Baliosem miałem wobec Fryza dość spore oczekiwania i na szczęście nie zawiodłem się ani trochę. Browar Rocha uwarzył jedno z najlepszych (o ile nie najlepsze) Black IPA, jakie było mi dane do tej pory spróbować. Jeżeli reszta ich piw trzyma tak wysoki poziom, to rośnie nam na rynku czarny koń polskiego kraftu. Acha, Fryz to rasa koni właśnie, o czym dowiedziałem się z kontretykiety 😉 A samo piwo dostaje zasłużone 9/10