Zgodnie z obietnicą wracam do żywych! Po miesięcznej banicji alkoholowej postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy warto na dłużej odstawić tę używkę i co się wtedy z nami dzieje. Zapraszam do oglądania i komentowania:
Zgodnie z obietnicą wracam do żywych! Po miesięcznej banicji alkoholowej postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy warto na dłużej odstawić tę używkę i co się wtedy z nami dzieje. Zapraszam do oglądania i komentowania:
To nie będzie kolejna, zwykła i prosta recenzja piwa. W zasadzie piwo w tym tekście gra drugoplanową rolę, ale jak na dobry scenariusz przystało, jest ono dla fabuły niezwykle istotne. A rzecz tycz się tego, jak my, beergeekowie czy po prostu każdy, kto sięga po krafty, zgłębiamy meandry smaków, aromatów i innych wrażeń, dostarczanych nam przez piwowarów. Smaków i aromatów często mocno złożonych i skomplikowanych, mogących zaskoczyć nawet najbardziej wprawionych graczy. Smaków i aromatów, którymi chcemy zarażać naszych nieco mniej kraftowych znajomych. Samą inspiracją do napisania tego tekstu była krótka rozmową, jaką na Instagramie odbyłem z moim znajomym. Zaczęło się od wrzucenia zdjęcia butelki Elektry na tenże portal ze stosownym, krótkim, acz treściwym opisem:
Znajomymi jesteśmy od wielu lat i wiem, iż kumpel sięga po krafty od czasu do czasu, więc począłem zgłębiać temat, chcąc dowiedzieć się cóż takiego doprowadziło do sformułowania tak krytycznej noty:
Po tej wymianie zdań nie mogłem zrobić inaczej, jak sprawdzić formę Elektry i samemu przekonać się, czym uraczył nas tym razem Browar Olimp. Co z tego wyniknęło? Otóż okazało się, iż Elektra, czyli kwaśne pale ale, jest piwem w mojej ocenie nad wyraz smacznym. Zapach to przede wszystkim bardzo wyraźna pigwa, z przyjemną czarną porzeczką w tle. Słodowość została w tym miejscu fajnie zarysowana, co świetnie dopełnia całości. Owocowy smak trunku w połączeniu z umiarkowaną kwaśnością i delikatną goryczką czynią Elektrę piwem bardzo pijalnym oraz niezwykle orzeźwiającym. Jak do tego dołożymy nieco porzeczkowej cierpkości wraz z niezłą pełnią piwa, tak otrzymamy naprawdę rewelacyjnego kwasiora.
Więc jak to jest, że mój znajomy tak fatalnie ocenił piwo? Scenariusze są dwa. Pierwszy zakłada, iż faktycznie z jakąś partią butelek podziało się coś niedobrego i zakażenie rozłożyło Elektrę na łopatki. Drugi, bardziej prawdopodobny, zakłada że kumpel sięgając po kwasa nie wiedział, czego się spodziewać, a wcześniej nie miał okazji obcować z wieloma piwami w stylu sour. Drugą opcję dodatkowo uwiarygodniają nie najgorsze oceny Elektry na Untappd i Ratebeerze (odpowiednio 3.59/5 i 3.28/5). Oczywiście de gustibus non disputandum est, więc opinię szanuję, jednakowoż z piwem jest dokładnie tak, jak z innymi daniami czy trunkami. Zresztą niechaj w tym miejscu padnie przykład mojej osoby: za pierwszym razem nie wiedziałem, czy piwo kwaśne mi smakuje czy nie. Długo musiałem się skupiać na smaku i zwyczajnie odzwyczajać się do pewnego stereotypu, jaki miałem w swojej głowie na temat piwa.
I tutaj dochodzimy do sedna. Otóż jak byśmy się nie starali, tak większość z nas ulega stereotypom i przyzwyczajeniom. To tyczy się również smaku. W związku z tym skoro większość swojego dorosłego życia piwo kojarzymy z gorzkim napojem słodowym, tak kosztując po raz pierwszy piwa w stylu sour możemy się nieźle zaskoczyć. Zresztą po jaką cholerę trzymam się tych kwasów, jak rzep psiego ogona. Świetnym przykładem będą piwa torfowe. Ileż to razy widziałem niskie oceny Imperialnego Nafciarza Dukielskiego z komentarzami w stylu „śmierdzi spalonymi kablami i ropą naftową – najgorsze piwo, jakie piłem w życiu!”. Czy osoba komentująca miała rację? W zasadzie tak, bo całkiem trafnie opisała rzeczonego Nafciarza i, zgodnie z zacytowanym wcześniej łacińskim powiedzeniem, mogło to być jedno z fatalniejszych piw, konsumowanych przez daną personę. Ale czy oznacza to, że faktycznie Imperialny Nafciarz Dukielski jest piwem fatalnym? Nie do końca.
Wszystko zależy od tego, w jaki sposób przyzwyczajamy nasz organizm, w tym przypadku nasz zmysł węchu i smaku, do nowych doznań. I zaprawdę powiadam Wam – dla większości z nas rzucenie się na głęboka wodę będzie zderzeniem z betonową taflą nieakceptowalnych w danym momencie doznań. I nie ważne, czy to będzie piwo, wino, whisky, cognac czy wykwintne danie z restauracji z czterdziestoma gwiazdkami Michellin. Nowe smaki i zapachy powinniśmy poznawać stopniowo oraz z pełną świadomością tego, co nas czeka. W końcu żyjemy w czasach, gdzie wiedza leży na wyciągnięcie ręki. Kupujesz piwo w stylu, którego wcześniej nie znałeś/łaś? Nie ma problemu – weź smartfon w łapkę i poczytaj, czego możesz się spodziewać. Jesteś w multitapie i barman zwraca uwagę na nietypowe walory danego trunku? Dopytaj o szczegóły. A jak jesteś znawcą, to się nie wkurzaj, bo jak widać na przytoczonym wcześniej przykładzie Elektry, i o ile barman robi to z odpowiednią ogładą i podejściem, jest to sposób na ostrzeżenie przed czymś, czego po prostu możemy się nie spodziewać.
A Ty, drogi Beergeeku, nie przekonuj mniej obeznanych kraftowo znajomych do tego, że ten 100% peated rye imperial oyster triple barrel aged porter jest piwem wybitnym, a oni się nie znajo! Nie o to chodzi w tej całej zabawie. Tu chodzi o to, aby nam piwo smakowało, aby nas cieszyło i socjalizowało w przyjemny i miły sposób. W końcu i Rzym nie od razu zbudowano. Na wszystko przyjdzie czas, pora i miejsce. Byle powoli i byle z rozwagą. Wasze zdrowie!
PS
Po napisaniu tego tekstu zapytałem znajomka, jak to faktycznie jest z tymi kwasami u niego i rzeczywiście – jakieś delikatne kwasy pił, ale tutaj intensywność przerosła oczekiwania 😉