Browar Zakładowy – Starcie Tytanów

Lubię kiedy podpowiadacie mi, jakie piwo mam degustować i które mam zestawiać ze sobą w szranki, bo w końcu to Wy finalnie jesteście odbiorcami moich wypocin. A kiedy do tego dochodzi możliwość testowania produktów jednego z czołowych browarów rzemieślniczych w naszym pięknym kraju (IMHO), tak już w ogóle osiągam apogeum szczęścia. Dobra, starczy tej wazeliny, pora przejść do konkretów, czyli do dwóch Panów Kierowników. Niby ten sam styl, podobne parametry, ale jednak strasznie ciekawiło mnie, co się zmieniło i jak popracował pierwszy z dzisiejszych jegomościów przez te kilka(naście) miesięcy, i jak ma się świeża warka do poprzedniej.

Na początek kilka faktów. Po pierwsze piwa różnią się nieco parametrami. O ile w obu przypadkach zastosowano podobny zasyp, wykręcając na warzelni 24° BLG, tak w drugim przypadku piwo odfermentowało pozostawiając 9% alkoholu, a w pierwszej warce ten parametr zatrzymał się na poziomie 9,5% alkoholu. Co z tego wynika? Zapewne druga warka będzie nieco pełniejsza, być może ciut słodsza. Zobaczymy. Po drugie warto zaznaczyć, iż starszy z „panów” był już pięć miesięcy po terminie przydatności do spożycia, więc różnice mogły okazać się znaczne. No to jedziemy.

Pan Kierownik – pierwsza warka

Zaraz po przelaniu piw do szkieł można było zauważyć różnice w pianie. Pierwsza warka pozostawiła wyższą czapę o drobnych pęcherzykach, natomiast w drugim przypadku piana szybko zredukowała się do wąskiego krążka, który pozostał do końca degustacji. To wszystko przez nieco mocniejsze nagazowanie zawodnika numer jeden (czyli tego starszego). Na szczęście takie wysycenie nie przeszkadzało w degustacji i jedynie o jeden mały punkcik wypadło gorzej od zawodnika numer dwa. Z kolei zapach obu piw pozwolił odwrócić nieco role. OK, w obu przypadkach dało się wyczuć wyraźną mleczną czekoladę, nuty kawy oraz orzechów, a także czerwone owoce, jednakowoż Pan Kierownik z pierwszej warki dodatkowo bardzo przyjemnie utlenił się w stronę miodu, a aromat jeżyn i leśnych owoców był o wiele bardziej wyczuwalny. Jak dołożymy do tego szczyptę wanilii, tak pierwsza warka w tym starciu wysunie się na prowadzenie. W smaku oba piwa wypadły podobnie. Czekoladowo-kawowe akcenty pojawiały się w obu wypadkach, a gorycz i fajna paloność przyjemnie kontrowały dość wysoką słodycz obu „Panów”. Dodatkowo w pierwszej warce swoją obecność o wiele wyraźniej zaznaczyły akordy czerwonych owoców. Jednakowoż druga warka okazała się nieco pełniejsza i gładsza od pierwszej, czego mogłem się spodziewać po opisanych we wstępie parametrach. Alkohol w jednym i drugim przypadku został świetnie ukryty i jedynie delikatne ogrzewanie przełyku zdradzało, iż mamy do czynienia z tęgimi zawodnikami.

Pan Kierownik – druga warka

Finalnie, o włos, lepiej wypadła w moich oczach pierwsza warka, co nie zmienia faktu iż oba piwa to po prostu świetnie RISy na światowym poziomie. Ba, taki wynik powyższego starcia pokazuje klasę browaru i piwowarów, którzy zdecydowali się na naprawdę niewielkie korekty. Oba piwa są do siebie bardzo zbliżone i jedynie czas zagrał na korzyść zawodnika numer jeden. Ja osobiście każdemu browarowi życzę takiego RISa i liczę na to, że Zakładowy załadował kierownika w jakieś przyjemne beczki i oddelegował na dłuższy urlop. Bo po takim urlopie, to proszę Państwa chyba będzie szykował się awans na Pana Dyrektora.

Browar Zakładowy – Towar Luksusowy (Tripel IPA)

Kiedy człowiek pije i degustuje, i próbuje, i smakuje różnych piw, tak w pewnym momencie może dojść do szklanego sufitu. Sufit ten dla mnie osobiście symbolicznie wskazuje moment, w którym ciężko mnie czymś zaskoczyć. Oczywiście nadal są tematy, które mogą ten sufit rozbić czy unieść na wyższy poziom (Buba Extreme Jack Daniel’s BA) albo zadziałać w drugą stronę (po FHPie prawie każdy „rzemieślnik” smakuje, jak czyste złoto), niemniej jednak nie dzieje się to często. Dodatkowo czasami człowiek może zaskoczyć się przez własną głupotę. Dokładnie ten ostatni przypadek spotkał mnie w trakcie degustacji Towaru Luksusowego z Browaru Zakładowego. Oj ależ zacierałem rączki na kolejne spotkanie z Potrójnym IPA! I jakże mnie to piwo zaskoczyło zaraz po otwarciu, bo tego typu tematów w Triple IPA się nie spodziewałem. No właśnie… jakie, kur**, TRIPLE?!? Dopiero po czasie, dokładnie i „wyraźnie” odczytałem napis na etykiecie, mówiący o tym, iż jest to TRIPEL IPA, a nie Triple IPA. Debil. Skoro temat mamy już wyprostowany, to zerknijmy, co drzemie w tym mariażu stylów belgijskich i amerykańskich.

Na wstępie Towar Luksusowy nęci nas bursztynową, lekko opalizującą barwą, a sam trunek zdobi średnio i drobnopęcherzykowa, bielutka niczym puch piana. Lekkie zakręcenie pokalem, kilka pociągnięć nosem i… szok. Szklany sufit właśnie rozsypał się w drobny mak, bo z czymś takim jeszcze nie miałem okazji obcować. Aromat tego piwa tak mocno kojarzy mi się z gumą Turbo, jakbym znowu miał 6 lat i właśnie z wypiekami na policzkach rozpakowywał kolejny listek w oczekiwaniu na zdjęcie z nowiutkim, sportowym samochodem. Do tego całość skąpana jest w owocach egzotycznych, z ananasem kandyzowanym na pierwszym planie. Tłem dla tego prześlicznego obrazka jest przyjemna ziołowość chmielu i lekka naftowość z użytego Mosaica. Smak to już wisienka, zdobiąca ten balonowo-egzotyczny tort. Towar Luksusowy jest bardzo pełny w odbiorze, słodki, z idealnie wysoką goryczą w kontrze. Do wspomnianego wcześniej ananasa dochodzi jeszcze dość wyraźne mango. Ogromny plus za całkowicie ukryty alkohol, jakiego nie uświadczycie ani w smaku, ani w aromacie. Łeb urwany.

Mam pełną świadomość tego, że powyższe zaskoczenie zgotowałem sobie w zasadzie sam, bo nie spodziewałem się akcentów belgijskich w tym piwie. To wszystko i tak nie zmienia faktu, iż Towar Luskusowy jest piwem całkowicie mnie zaskakującym. Po prostu – jeszcze nigdy nie piłem IPA w tym wydaniu. A umówmy się – trochę piw, łączących solidną pracę drożdży belgijskich z charakterem amerykańskiego chmielu, wypiłem. Chylę czoła przed całą załogą i znów biję brawo, bo po raz kolejny pokazali swój kunszt. Ja natomiast zamierzam pić to piwo, gdziekolwiek i kiedykolwiek na nie trafię. Omnomnomnomnom. 9/10

Katowicki Komitet Zakładowy, czyli o dwóch pieczeniach na jednym ogniu słów kilka.

Dobrze mieć w swoim miejscu zamieszkania kilka multitapów, rozlokowanych parę minut spacerem od siebie. Dzięki temu w sytuacji, kiedy są zorganizowane w tym samym czasie różne eventy można wziąć we wszystkich udział. Tak też było w miniony weekend – w Kontynuacji wszystkie krany przejął Browar Zakładowy, a w Białej Małpie pojawiła się ekipa Browaru Komitet ze swoim premierowym RISem „Mroczne Widmo”.

Pani Kapitan zdecydowała, iż na pierwszy ogień pójdą propozycje piwowarów z Poniatowej, w związku z czym chwilę po 20:00 zameldowaliśmy się w Kontynuacji. W oczekiwaniu na pełne kranoprzejęcie oraz na dalsze wydarzenia postanowiliśmy przetestować Tropikalne Ryżowe IPA, czyli „Wniosek Urlopowy”.

Browar Zakładowy – Wniosek Urlopowy (Tropical Rice IPA)

Po recenzji Tropicala z Browaru Wrężel, jaką „popełnił” Tomasz Kopyra, można zaobserwować dość spory hype na ten styl (no może niekoniecznie z ryżem w tle.) I ja się w sumie nie dziwię, bo faktycznie stopień „soczystej owocowości” w tych piwach może zachwycić. I tak też było w przypadku Wniosku Urlopowego, którego aromat tropikalnych owoców, w połączeniu z wyraźnymi akordami chmielu po prostu rozkładał na łopatki. Smak to już doskonałe połączenie mocnej i przyjemnej goryczy ze słodyczą i tropikalną soczystością ananasa i mango. Dodanie płatków ryżowych spowodowało dodanie rewelacyjnej gładkości fakturze piwa, dzięki czemu całość okazała się niezwykle pijalnym i bardzo smacznym trunkiem. Panie i Panowie, takie Wnioski Urlopowe to ja mógłbym wypisywać codziennie! 8.5/10

W między czasie „kontynuacyjna” ekipa uwijała się ze zmianami na tablicy, czego efektem była całkowita dominacja Zakładowego w knajpie. I tutaj chylę czoła przed ekipą tego browaru – biorąc pod uwagę ich staż i obecność na rynku można im pozazdrościć liczby wypuszczonych piw. A umówmy się; szesnaście proponowanych tego wieczoru trunków to nie wszystko! Robi wrażenie, co? Dodatkowo ja osobiście nigdy nie piłem słabego piwa od tej załogi, więc ochoczo przystąpiłem do dalszej weryfikacji tego stwierdzenia, co zaowocowało pojawieniem się przede mną Kolektywu.

Browar Zakładowy – Kolektyw (Imperial Smoked Robust Porter)

Nie wiem, co takiego mają w sobie ciemne piwa, że mocno przykuwają moją uwagę swoją aparycją, ale tak już mam. I nie inaczej było w tym wypadku – ciemnobrązowy, nieomal czarny trunek ozdobiła piękna, drobna korona ciemnobeżowej piany. No palce lizać! Samo piwo już na starcie przywołało u mnie skojarzenia z dobrym espresso. Czy to przez przewijające się tematy gorzkiej czekolady, delikatnych nut opiekanych, lekkiej kwasowości czy szczyptę akordów palonych… w każdym razie wyszło smacznie. Jak do tego dołożymy pojawiający się aromat czerwonych owoców i subtelną karmelowość, tak otrzymamy niezwykle przyjemne piwo. Co prawda mogłoby być nieco pełniejsze i płyciej odfermentowane, ale nie marudzę, bo Kolektyw zniknął ze szkła w mgnieniu oka. 8/10

Siedząc przy barze zastanawialiśmy się, kiedy i czy w ogóle ekipa browaru zawita w knajpie. W tym miejscu przywołam wspomnienia z trzecich urodzin Browaru Birbant, na jakich gościliśmy w tym samym miejscu tydzień wcześniej. Załoga Birbantów od początku była w klubie, mocno angażując się w całe „zamieszanie”, co zdecydowanie poprawiało humory i nastrój zgromadzonych. Tymczasem oczekując na dalsze wydarzenia postanowiłem przetestować Bumelanta.

Browar Zakładowy – Bumelant (Dark Polish Ale)

Po dwóch mocniejszych tematach zdecydowałem się nieco wyluzować, serwując sobie lekkie, ciemne Ale, którego naczelny temat stanowiły w całości polskie chmiele, z cascadem wyhodowanym w naszych granicach na czele. Zapach Bumelanta to przede wszystkim czerwone owoce, kojarzące mi się z fajną, kwaśną, czerwoną porzeczką. To wszystko świetnie miksuje się z nutami czekolady oraz wyraźnej, palonej kawy. Jak dla mnie – fajnie! W odbiorze ten Ale jest zdecydowanie lekki, ze sporą, acz nieprzesadzoną goryczką i ponownie pojawiającymi się czerwonymi owocami i kawą. Co prawda fanem tego typu piw nie jestem i wolę zdecydowanie mocniejsze klimaty, ale Bumelant wypadł nad wyraz udanie i niezwykle smacznie. 7/10

W międzyczasie okazało się, iż ekipa z Poniatowej już dawno w knajpie siedzi, zajmując jeden ze stolików i niezbyt wyróżniając się na tle pozostałych gości. Niby po półtorej godziny od startu imprezy załoga Kontynuacji krótko zaanonsowała wydarzenie i wspomniała o możliwości pogawędzenia z piwowarami, ale mimo wszystko zabrakło mi większego zaangażowania załogi Zakładowego. Trochę szkoda, bo patrząc na inne tego typu imprezy miałem wrażenie, jakbym po prostu wpadł do multitapu na piwo bez większej okazji.

Czas powoli zaczął nas gonić, bo w planach mieliśmy przecież jeszcze wizytę w Białej Małpie, więc przyszła pora na ostatnie piwo tego wieczoru w miejscówce na Staromiejskiej. Co prawda wybrałem temat, jaki już był mi znany z wersji butelkowanej, ale po prostu nie mogłem go sobie odmówić.

Browar Zakładowy – Pan Kierownik (Russian Imperial Stout)

Biorąc pod uwagę krótki staż rynkowy Browaru Zakładowego można było spodziewać się po nich co najwyżej poprawnego RISa. Oj, jakże takie podejście może być złudne. Bo Pan Kierownik to konkretny gość, który w tańcu się na cacka, tylko od razu wskakuje na najwyższe obroty. I tak w aromacie daje nam popis pod postacią fantastycznego, gniecionego i słodkiego ciasta drożdżowego, cudownych pralin i czerwonych owoców. W tym miejscu miałem bardzo mocne skojarzenia z kooperacyjnym piwem DeMolena i Piwoteki, jednak pozbawionego na szczęście wyraźnego alkoholu. Po tym świetnym wstępie Pan Kierownik raczy nas smakiem gorzkiej, wiśniowej czekolady, w której słodycz pięknie gra z akordami palonymi. Całość jest pełna, gładka i po prostu przepyszna. A jak to piwo poleży, to już w ogóle pewnie zerwie papę z dachu. Dla mnie jeden z mocniejszych RISów na polskim rynku. 9/10

Kilka minut później znaleźliśmy się już w Białej Małpie, gdzie przy barze przywitała nas zgrana ekipa Browaru Komitet. Zamieniliśmy kilka zdań, po czym Gosia z Marcinem (czyli Komitet właśnie) szybko udali się na piętro, aby przeprowadzić nie pierwszy tego dnia konkurs, w którym do wygrania były koszulki z logo browaru. Chwilę później pojawili się na dole z podobnym zamiarem, dzięki czemu stałem się szczęśliwym posiadaczem wyżej wymienionego fantu.

Gosię i Marcina mieliśmy okazję poznać podczas Poznańskich Targów Piwnych, więc wiemy, iż ta ekipa to doskonali kompanie do rozmów. Dowodem tego była konieczność zamówienia przeze mnie drugiej kolejki Mrocznego Widma, bo tak nas  pochłonęły rozmowy, że nie zdążyłem nic sobie zanotować na temat tego premierowego RISa. Na szczęście z drugim pokalem tego błędu nie popełniłem.

Browar Komitet – Mroczne Widmo (Russian Imperial Stout)

Ten pierwszy mocarz autorstwa Komitetu, to 24° BLG i 10,5% alkoholu. Parametry się zgadzają, więc czy reszta dotrzyma im kroku? Duży plus za brak alkoholu w aromacie, bo to nie zawsze bywa oczywiste. Dzięki temu zapach słodkich, czerwonych owoców oraz delikatnej czekolady fajnie nęci nasz nos i zostawia miejsce na szczyptę paloności. Faktura Mrocznego Widma co prawda mogłaby być nieco pełniejsza i bardziej gładka, ale „gańby niy ma”. Moją uwagę przykuła bardzo wysoka gorycz, która przy dość umiarkowanej słodyczy może niektórym przeszkadzać, ale ja takie tematy szanuję. W smaku ponownie pojawiają się czerwone owoce, czekolada, delikatna paloność i kawowa, subtelna kwasowość. I wielka szkoda, że to piwo trafiło jedynie w beczki, bo czuć tutaj ogromny potencjał  na leżakowanie. Więc jeśli traficie na tego RISa, to koniecznie go spróbujcie, bo zwyczajnie warto. 7/10

W międzyczasie dołączyła do nas Ania (szefowa Białej Małpy), racząc Panią Kapitan rewelacyjnym kwasem z Mikkekllera – Spontanorange. Reszta wieczoru upłynęła nam w nad wyraz rewelacyjnej atmosferze – no bo umówmy się; jak ekipa jest fajna, to i czas upływa niepostrzeżenie. Oby więcej takich okazji i takich eventów.

Szybki Strzał – Poznańskie Targi Piwne 2016 Edition

Cechą dużych festiwali piwnych, do jakich z pewnością zaliczają się Poznańskie Targi Piwa, jest wręcz monstrualny wybór piw. No zwyczajnie nie ma szans, aby wszystko ogarnąć. Dlatego przed wyjazdem przygotowałem sobie listę 30 pozycji, jakich będę chciał spróbować. Jak się okazało zmierzenie się z tak dużym wyborem było również nie do końca możliwe. Na szczęście prawie się udało, a mój szeroki uśmiech okazał się przepustką do pojemności poniżej 300 mililitrów per sztuka, co okazało się niezwykle pomocne, żeby nie powiedzieć zbawienne. I nie mam tutaj na myśli jedynie mojego portfela, if you know what I mean 😉 W skrócie – skosztowałem blisko 30 piw, z których wybrałem dla Was dziesiątkę, nad jaką chciałbym się skupić nieco bardziej.

  1. Golem – Lilith (RIS)

Lilith okazała się moim wstępniakiem do tej wielkiej, poznańsko-piwnej przygody. I wiecie co? Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego startu. Tak oto w moje ręce wpadł pokal wypełniony smoliście czarnym trunkiem, ozdobionym ciemnobeżową pianą. Pianą co prawda szybko redukującą, ale umówmy się – w przypadku RISów jest to drobiazg. Mocno palony zapach, z wtórującą mu kawą i przyjemną czekoladą okazał się przemiłym preludium, do tego co w tym piwie drzemie. I nawet na delikatny alkohol można było przymknąć oko wiedząc, iż ten imperialny stout ma dopiero 3 miesiące. Smak Lilith to już prawdziwa symfonia nut palonych i kawowo-czekoladowych. Piwo jest gęste, likierowe i słodkie. Niech Was jednak ta słodycz nie zmyli, bo ekipa Golemów tak wykręciła goryczkę, aby była ona doskonałą przeciwwagą. OK, niektórzy powiedzą, że powinno być jej mniej, ale dla mnie jest idealnie. Sama gorycz długo się utrzymuje, ale nie męczy, przywołując jednocześnie skojarzenia z wybitnym espresso. W mojej opinii Lilith jest jednym z najlepszych polskich RISów i basta. 8/10

  1. Brokreacja – Wheat Wine

W sumie to nie bardzo wiedziałem, czego powinienem spodziewać się po tym piwie. Co prawda Mateusz słabych trunków nie wypuszcza, ale czy aby na pewno akurat ten będzie mi pasował? Duży plus należy się za aromat, jaki dostałem w trakcie degustacji. Piwo jest wyraźnie owocowo-słodkie i estrowe. W tle pojawia się też odrobina lukrecji i subtelna ziołowość. Całość muska lekki, likierowy alkohol. A im bardziej Wheat Wine nabierał temperatury, tym robiło się ciekawiej. Faktura tego trunku to dla mnie kolejny plus – jest gładko, z delikatnym nagazowaniem i sporym ciałem. Estry ponownie pojawiają się w smaku, a ich słodycz dobrze ripostuje stosunkowo średnia gorycz. Jest przyjemnie, fajnie się pije, nie ma wyraźnych wad, niemniej jednak brakuje mi tutaj jakiegoś konkretnego charakteru i punktu zaczepienia. 6.5/10

  1. Browar Zakładowy – Przerwa Kawowa (Coffe Extra Stout)

Z tego browaru nie miałem jeszcze okazji pić słabego piwa i ja to szanuję. Dlatego z dużą dozą spokoju sięgnąłem po Przerwę Kawową. Wizualnie dostajemy czarny, nieprzejrzysty i lekko zmętniony płyn, w którym niestety zawodzi piana. Redukuje ona w zastraszającym tempie, pozostawiając lichy krążek. No mogłoby być w tym miejscu nieco lepiej. Na szczęście reszta szybko nadgania stracone punkty. Przyjemny zapach kawy miksuje się z czekoladą oraz subtelną nutką paloności. To wszystko dostajemy również po kilku łykach Przerwy Kawowej. Szkoda jedynie, że zabrakło odrobiny ciała i słodyczy, jakiej ja oczekuję od Extra Stoutów. Szczególnie ta druga cecha mogłaby być bardziej uwydatniona, gdyż gorycz tego piwa byłaby idealną dla niej kontrą. Żeby nie było – piwo jest smaczne, dobrze się je pije, ale brakuje tej przysłowiowej kropki nad „i”. 6.5/10

  1. Brokreacja – The Blogger (Cherry Smoked Pepper Rye Wood Aged Strong Ale)

Nie ukrywam – na to piwo czekałem z niecierpliwością, gdyż sam dorzuciłem do niego swoje trzy grosze. A co dostałem w zamian? Hmmmm, na pewno piwo zbyt grzeczne, jak na gargantuicznie opisany styl i zbyt spokojne, jak na blogerski wkład. Ale hej, czy nie może być ono smaczne? Okazuje się, że może. Dla mnie wygrywa tutaj użyty słód wędzony wiśnią. Nie wiem, czy to zasługa tego, że obżarłem się tym słodem podczas warzenia czy tak jest, ale zarówno w smaku, jak i w aromacie ja te nuty dość wyraźnie czuję. Poza tym The Blogger kojarzy mi się nieco z Belgią. Dlaczego? Z pewnością za sprawą wyraźnych fenoli, brzoskwiń i lekkiej pieprzności. Samo piwo jest dość wytrawne, z odrobiną wędzonki, goździków i ze zbyt małą jak dla mnie goryczką. OK, być może The Blogger dupy nie urywa, ale mnie piło się je nad wyraz przyjemnie. 7/10

  1. Golem – Grin Sove (Black IPA z rozmarynem)

Grin Sove’a miałem okazję skosztować tuż po golemowym RISie, ale przeskok z wysoko ekstraktywnego piwa na 14,1° BLG raczej nie pomagał w jego ocenie. Jednakowoż rozmaryn w tym trunku utkwił w mej pamięci, więc dzień później ochoczo pognałem do chłopaków po dolewkę. I w tym miejscu ostrzegam – nie lubisz rozmarynu, to absolutnie nie sięgaj po to piwo, bo jest on wszędzie. W zapachu dodaje lekkich nut świerkowych, a w smaku czyni Grin Sove’a mocno rześkim i pijalnym. Fajnie też wyszło połączenie charakteru tego zioła z palonością Black IPA. No i nie zapominajmy o cytrusach pod postacią grejpfruta i pomarańczy. Nawet delikatny brak ciała mi tutaj nie przeszkadza, a wręcz podbija chęć sięgnięcia po kolejny łyk. Dla mnie bomba. 7.5/10

  1. Piwne Podziemie – Cascade-Chinook Wet Hop (Wet Hop Pale Ale)

Piwne Podziemie nie robi słabych piw. Kropka. Przynajmniej ja nie trafiłem na słabeusza od tej załogi. Stąd też bez obawień sięgnąłem po ich propozycję podania Cascade i Chinooka. Mowa tutaj o tzw. „mokrych” chmielach, jakich piwowar zdecydował się użyć. Pierwsze, co przykuwa uwagę, to wygląd – prawie klarowny, subtelnie opalizujący, złoty trunek pięknie zdobi drobniutka piana. Aż chce się je pić. To piwo wręcz atakuje nasz nos chmielowością. Jest niezwykle przyjemnie, z owocami egzotycznymi i mango na czele. Sznytu całości dodaje subtelna nuta nafty. Dla mnie rewela. Egzotyka pojawia się również w smaku, ale nie podbija ona słodyczy. Piwo jest wytrawne z umiarkowaną goryczą i lekko zaznaczoną słodowością. To wszystko czyni ten Pale Ale trunkiem niezwykle pijalnym i przyjemnym. I ponownie ekipa Piwnego Podziemia potwierdziła swoją klasę. 7.5/10

  1. Raduga – RIS 28 BLG

O tym RISie w zasadzie miałem nie pisać. No bo jak tu recenzować piwo, które ekipa Radugi zabrała ze sobą jedynie na skosztowanie, a jakie nie ma nawet nazwy, gdyż jeszcze 2 miesiące będzie leżakować w tanku? Po kilku łykach zmieniłem zdanie, bo to piwo już teraz urywa cztery litery. Po pierwsze prezentuje się jak rasowy likier kawowy. Patrząc na szkło widać jak jest ono gęste i likierowe. Bukiet tego RISa to prawdziwa 5 Symfonia Beethovena – czekolada i lekka, kawowa paloność pięknie przygrywają nutom śliwki, moczonej w likierze i szlachetnym akordom alkoholu. Już sam aromat pokazuje, jak ten trunek jest złożony. Smak tylko te wrażenia podkręca. Jest gładko, słodko i likierowo. Czekolada, kawa i czerwone owoce ze śliwką w tle tańczą tak, jak nie śniło się nawet jurorom Tańca z Gwiazdami. Zerowe wysycenie temu tańcowi nie przeszkadza. Zresztą kiedy dzień później ponownie próbowałem tego RISa, a samo piwo poleżało podpięte pod CO2, nabrało już odpowiedniego nagazowania. RIS 28 BLG już teraz jest piwem rewelacyjnym, a co będzie za te dwa miesiące? Oj bójcie się kraftowcy, bójcie się, bo nadchodzi solidny kontratak. 8.5/10

  1. Pracownia Piwa – Devil Pact (Imperial Saison)

Saison z reguły powinien być piwem lekkim, rześkim i pijalnym. Więc czy jest sens robić z tego stylu wariant  imperialny? A kto bogatemu zabroni? Poza tym ja takie pomysły szanuję, ot co! Więc wyobraźcie sobie klasyczny, fenolowy, przyprawowy i słodki Saison wykręcony do likierowego poziomu piw imperialnych. Pasuje? No mnie jak najbardziej. Co prawda alkohol mógłby być nieco bardziej ukryty zarówno w zapachu, jak i smaku, ale czy jakoś bardzo mi on przeszkadza? Mimo lekkiego szczypania w język – nie. Devil Pact jest piwem przyjemnym i degustacyjnym. Jak ktoś lubi Saisony, to niech koniecznie go spróbuje. 7/10

  1. Browar Okrętowy – Langskip (Gotlandsdricka)

Tego piwa nie miałem na swojej liście. Ba, było to moje pierwsze spotkanie z tym browarem. Jak wypadła ta randka? Najpierw zerknijcie na styl. Gotla-co? O co tutaj chodzi? O Gotlandsdricka, czyli piwo fermentowane Kveikami z użyciem słodów Sahti i wędzonych… brzozą. Nie powiem – użycie brzozy w naszym kraju, to dość odważne posunięcie (wink, wink 😉 ). Połączenie tego wszystkiego dało piwo o melanoidynowym charakterze, z lekką rześkością iglaków i subtelną słodyczą miodu. Tylko czy aby ten miód nie wynika z utlenienia? Hmmm, ciężko mi ocenić, bo pierwszy raz spotykam się z Gotlandsdricka, ale mi ta miodowość akurat pasuje. W ustach Langskip jest pełny, delikatnie słodki, z wyczuwalnymi nutami rodzynek, chleba i czerwonych owoców. Lekka kwaskowość miesza się fajnie ze średnią i krótką goryczką. Całkowicie subiektywnie – dla mnie jest smacznie, fajnie i przyjemnie. 7/10

  1. Westbrook – Mexican Cake (Imperial Stout)

Na finał wybrałem pewniaka, który miał mi dostarczyć wiele radości i przyjemności z degustacji. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Mexican Cake to piwo, jakie najlepiej wypić siedząc przy kominku w wygodnym fotelu i z dobrą książką w rękach. Aromaty ciasteczek czekoladowych, pralin, wanilii oraz lekko podbitej pikantności powodują, że nie chcemy, aby zbyt szybko to piwo wyparowało nam ze szkła. Zresztą to samo dzieje się po kilku łykach. Mexican Cake jest niesamowicie pełne, wyklejające, słodkie, z idealną goryczą w kontrze. I do tego ta bardzo przyjemna pikantność. Wszystko się tutaj zgadza. Wszystko. 9.5/10

W tym miejscu kilka słów należy się także innym piwom, jakie zrobiły na mnie wrażenie. I niestety nie zawsze były to wrażenia pozytywne. Zacznijmy jednak od tych przyjemniejszych doznań.

  • brawa dla Browaru Recraft za Cherry Ridera; połączenie brettów, stylu sour i wiśni zrobiło robotę.
  • Brokreacja dorzuciła oliwy do ognia Imperialnym Nafciarzem Dukielskim. I pomyśleć, że to nie koniec, bo Nafciarz jeszcze będzie sobie chwilę leżakował.
  • na Kwas Eta z Pinty ludzie marudzili, a wyszło niezwykle lekkie i przyjemne piwo. Dla mnie bomba.
  • Widawa ze swoim Imperial Black Kiss Cherry BA rozdała tak, że zerwało mi papę z dachu
  • podobnie zresztą było w przypadku Korda Quintuple’a z browaru Jan Olbracht
  • nagroda za Kawko i Mlekosza dla PiwoWarowni należała się po stokroć – wspaniałe piwo
  • a co powiedzie o Whiskerze B z Wąsosza, czyli dymionym, słonym stoucie? Dla mnie było przesmacznie, aczkolwiek mam nadzieję, że ekipa następnym razem trochę przykręci chłodziarkę. Przywierająca skóra do szkła to nie była rzecz przyjemna 😉
  • Chmielokrata z Piwnego Podziemia ponownie podkreślił klasę i niezwykle równy, wysoki poziom piw z tego browaru.
  • na koniec jeszcze raz największe brawa dla Browaru Szałpiw za Bubę Extreme, leżakowaną w beczce po Jacku Daniel’sie – dla mnie to było najlepsze piwo festiwalu.

Na koniec jedynie przestrzegę przed piwami z Osowej Góry – RIS i Imperialna IPA to zło wcielone i nic nie ratuje tych piw. Mam nadzieję, że piwowarzy mają tego świadomość i popracują nad recepturami oraz samym procesem warzenia, bo szczególnie w tym drugim dopatruję się ich porażki.

V Warszawski Festiwal Piwa na „Kontynuacyjnych” salonach

Kiedy kilkanaście tygodni temu pojawiła się informacja dot. terminu organizacji V Warszawskiego Festiwalu Piwa od razu wiedziałem, że moje uczestnictwo w tym wiekopomnym wydarzeniu będzie raczej niemożliwe. No bo jak to festiwal z piwem, który startuje w czwartek? Pracując w korpo o urlop nie jest łatwo, szczególnie w moim wypadku. Pozostało obejść się smakiem i czekać spokojnie na Poznańskie Targi Piwne. Na szczęście katowicki multitap Kontynuacja postanowił nieco osłodzić tę gorycz, organizując zamiejscowy oddział WFP w stolicy Śląska właśnie. Ok, być może premierowych sztosów, dostępnych tylko na stadionie Legii nie było, ale nie ma tego złego! Na kranach pojawiło się parę tematów, jakich z pewnością skosztowałbym w stolicy, więc plan na sobotni wieczór był prosty. A cóż takiego udało się wykoncypować w trakcie degustacji? Zapraszam na krótką relację i kilka moich skromnych przemyśleń.

  1. Nepomucen – Smoked Pear (Single Smoked Pale Ale)

Na start wybrałem lekkie piwo, które mocno przykuło moją uwagę za sprawą słodu wędzonego  gruszą. Bo ja gruszki to bardzo, ale to bardzo lubię, a więc i grusza w moich oczach znajduje uznanie. W aromacie niestety trochę tej gruszy zabrakło. Tzn. nie samej gruszy, a wędzonki z tego drzewa pochodzącej. Na szczęście nie samą gruszą żyje człowiek. Czy jakoś tak. Poza tym mój nos wyczuł delikatne zioła, subtelną słodowość i lekkie nuty chlebowe. Liczyłem, iż wędzonka pojawi się przynajmniej w smaku. Niestety, tutaj też była ona na granicy wyczuwalności. Samo piwo okazało się dość pełne, wytrawne i wyraźnie nachmielone, co objawiało się również w stosunkowo wysokiej goryczce. Smoked pear to piwo bardzo przyjemnie, ale szału nie odnotowano. 6.5/10

  1. Browar Stu Mostów – Art. +10 (Coffee Milk Amber Ale)

Co prawda Amber Ale nie jest moim ulubionym stylem, ale za to kawa z mlekiem już robi mi robotę. I chociaż wybitnym smakoszem tego pochodzącego z Etiopii trunku nie jestem, tak aromat przyzwoitej małej czarnej mój nos dość dobrze wyczuwa. Szczególnie wrażliwy jestem na ten zapach w piwie. Niestety – Art. +10 zamiast porządnego espresso serwuje naszym kubkom zapachowym solidną porcję aromatów, kojarzących się z tanim ekspresem przelewowym. Wrażenie to spotęgowało porównanie do Maczjato z Browaru Artezan (Pani Kapitan tym razem wybrała o wiele lepiej), gdzie kawa prezentowała się jak należy. I trochę smutno, że seria Art. swoim dziesiątym piwem tak obniżyła loty. Na szczęście całkowitej tragedii nie ma, bo da się też tutaj wyczuć trochę czerwonych owoców i lekki karmel. W smaku ponownie pojawia się ta nieszczęsna, przelewowa kawa, odrobina laktozy i delikatna owocowość. Goryczka mogłaby być nieco wyższa, a ciało pełniejsze. Nie jest źle, ale Browar Stu Mostów przyzwyczaił mnie do wyższego poziomu swoich piw z tej serii. 5.5/10

  1. Warsztat Piwowarski – Mokra Marynka (Single Wet Hop Pale Ale)

Czy wpakowanie do kotła świeżutkiego, mokrego, polskiego chmielu to dobry pomysł? Niestety, Warsztat Piwowarski pokazuje, że chyba nie do końca. Owszem – początkowo piwo uwodzi swoim wyglądem, niczym Ursula Andress, wyłaniająca się z morskiej piany w bondowskim „Dr No”, aby następnie całe to wrażenie zatopić śladem pewnego brytyjskiego transatlantyku. A czy wspominałem, iż transatlantyk ten po brzegi wypakowany był kartonami? Ich przemoczony charakter mocno psuje wrażenia zapachowe tego piwa, przykrywając wszystko, co dobre. Na szczęście Mokra Marynka próbuje nieco nadgonić swoje wady w smaku, serwując nam wyraźny charakter tego chmielu oraz średnią i przyjemną goryczkę. Piłoby się fajnie i lekko, gdyby nie wszędobylskie utlenienie. Szkoda. 4.5/10

  1. Browar Zakładowy – 100% Normy (Belgian IPA)

Wybory, jakich do tej pory dokonywałem objawiały się niepokojącą tendencją do pogarszania się z piwa na piwo. Miałem naprawdę szczerą nadzieję, iż Browar Zakładowy uratuje dzień i sprawi, że los się w końcu odmieni. Dokonać tego miało 100% Normy, czyli Belgijska IPA. Zapach tego piwa wskazywał na mądry wybór – mocno cytrusowe nuty mieszały się fantastycznie z lekkimi goździkami i subtelną naftą z użytego Mosaica. No skoro w nosie to piwo mi robi, to chyba można je pić bez obawień, prawda? Prawda! Cytrusy zagrały tutaj jak Marlon Brando u Coppoli. Doskonale wtórowała im wyraźna gorycz, będąca świetną kontrą do lekkiej słodyczy tej Belgijskiej IPY. 100% Normy to piwo bardzo rześkie i niesamowicie pijalne. Do tego poprawiło mi humor po poprzednich, piwnych wtopach. 7.5/10

  1. Browar Zakładowy – Kolektyw (Imperialny Wędzony Robust Porter)

Skoro w końcu strzeliłem gola, tak też postanowiłem pozostać w barwach tej samej drużyny i wybór padł na ich Kolektyw. Ten Imperialny Wędzony Robust Porter mocno przykuł moją uwagę już samym wyglądem – czarne piwo, z piękną, jasnobeżową i drobną pianą po prostu zachwyca i nakręca kubki smakowe. Kolektyw jest wyraźnie palony, z gorzką czekoladą, kawą, karmelem i akordami chlebowymi w tle. Dla mnie rewelacja. Średnie ciało pasuje tutaj w 100%, tak samo jak subtelna kwaskowość i wyraźna, palona goryczka. To piwo po prostu się zgadza i chociaż nie urywa czterech liter, tak pozostaje bardzo solidną pozycją w katalogu Browaru Zakładowego. 7/10

  1. Bazyliszek – Truskaczka (Strawberry Belgian Ale)

Na sam koniec postawiłem na sprawdzonego gracza, który prawie nigdy mnie nie zawiódł (chociaż do dzisiaj sosnowa kostka do WC ze Świdermajera nieco mnie prześladuje 😛 ). W ten sposób do szkła powędrowała Truskaczka.  Bazyliszek nie szczypie się z tym, co wrzuca do kotła, co widać i czuć. Zmętnione, bursztynowo-czerwone piwo raczy nas bardzo przyjemnym, lekko kwaskowym aromatem truskawek, mieszającym się z fenolami, typowymi dla stylów belgijskich. Wrażenia smakowe podkręcają całość swoją pełnią i owocowością. Ależ te truskawki tutaj robią robotę. Ich skuteczność jest na poziomie Milika grającego w Napoli (bo wiadomo, gdzie Arek widzi bramkę podczas występów w barwach narodowych). To był perfekcyjny wybór na zakończenie wieczoru. 8/10

Pomysł na organizację takiego eventu, jak ten z minionego weekendu to dla mnie strzał w dziesiątkę. Nie dość, że dla beer geeków jest to nie lada gratka i możliwość „liźnięcia” tego, co debiutuje na odbywającym się równolegle festiwalu, tak dodatkowo cassualowi bywalcy tego miejsca mogą jeszcze bardziej wkręcić się w to, co dzieje się w naszym rodzimym, kraftowym świecie. Co prawda można było to zrobić z nieco większą pompą, poopowiadać szczegółowo o tym, co będzie na kranach z WFP i ściągnąć większe sztosy, ale i tak wyszło śpiewająco! Liczę, iż ta tradycja będzie kontynuowana, a jej forma mocno się rozrośnie. Za to trzymam kciuki!

A czy Ty jesteś Hop Headem?
Jak widać t-shirty mogą przydać się nie tylko przy wyborze garderoby.
Pani Kapitan i Chmielobrody we własnej osobie!

Ekipa Kontynuacji na posterunku.
I świeża krew na nalewaku.
Conrad Kissling czuwa.