Być w Rzeszowie i nie odwiedzić browaru w Łańcucie, to jak być w Paryżu i nie zwiedzić Luwru. A skoro już wbiłem na szybkie zwiedzanie tegoż podkarpackiego przybytku, to nie mogłem nie skorzystać z sytuacji i nie zadać kilku pytań Jackowi Michnie, czyli współwłaścicielowi i głównemu piwowarowi Łancucha… zanczy się Łańcuta. No, to miłej „lekturki” Państwu życzę 😉
Tag: Browar Łańcut
Starcie tytanów, czyli Zawisza Czarny kontra Samiec Alfa
Kiedy pierwszy raz w moje ręce wpadł Zawisza Czarny z Browaru Łańcut, czyli Russian Imperial Stout, leżakowany w beczce po Tennesse Whiskey, od razu w mojej głowie pojawiły się skojarzenia z artezanowym Samcem Alfa. W końcu styl ten sam, beczka powiedzmy ta sama i… ten sam, bardzo wysoki poziom trunku. Tylko jakoś nigdy nie potrafiłem ocenić, który z nich wypada lepiej. Który z nich jest smaczniejszy. Który intensywniejszy, lepiej zbalansowany i bardziej wysublimowany. W końcu ciężko porównywać piwa, próbowane w tak dużych odstępach czasu. Na szczęście całkiem niedawno udało mi się zdobyć butelkę Samca, a od pewnego czasu w mojej lodówce chomikowałem pana Zawiszę. Dzięki temu (oraz dzięki głosowaniu na fejsie) mogłem stoczyć swój prywatny pojedynek „szklanka w szklankę” obu (nie bójmy się użyć tego słowa) tytanów polskich, beczkowych RISów.
Na pierwszy ogień poszedł Zawisza, racząc mój nos intensywnym aromatem czekolady, czerwonych owoców, kokosu i wanilii. Całość elegancko oplótł wyraźny aromat dębowych tanin oraz subtelna paloność. To, co przykuwa uwagę w Zawiszy, to praktyczny brak wyczuwalnego alkoholu i zdecydowanie przodujący i niesamowicie przyjemny aromat beczki.
Nieco inaczej sprawa wyglądała u konkurenta. Tutaj czekolada nabrała nieco mlecznego charakteru, z wyraźną i intensywną wanilią na froncie. Oczywiście to wszystko w towarzystwie wiśni w likierze, „małej czarnej” i świeżo zagniecionego ciasta drożdżowego. Beczka była wyczuwalna, ale nie aż tak przyjemnie i intensywnie, jak w Zawiszy. Dość wyraźny, likierowy alkohol Samca finalnie spowodował, iż to Zawisza odrobinę lepiej zaprezentował się w tej rundzie.
Po takim wyniku pojedynku na aromat totalnie nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać w konfrontacji smaków. Ponownie postanowiłem rozpocząć od zawodnika, wystawionego przez Browar Łańcut. Kilka łyków i już uśmiech malował się na mojej twarzy. Wszystko za sprawą fantastycznych wiśni w likierze, czekolady i orzechów. Trunek okazał się dość słodki, ale z odpowiednim poziomem goryczy w kontrze. Na tej płaszczyźnie Zawisza pokazał także pazur i delikatnie rozgrzewał przełyk. Alkohol na szczęście nie był inwazyjny i tylko muśnięciem zaznaczał swoją obecność. Tylko jakby nieco ciała brakowało. Nie zrozumcie mnie źle – Zawisza to piwo niezwykle gładkie, ale mogłoby być nieco gęstsze.
Na tym polu zdecydowanie przoduje Samiec Alfa. Faktura tego RISa może służyć za wzór. Jest gęsto i fantastycznie gładko. Dodatkowo to właśnie w smaku artezanowy fighter ukazuje beczkę w pełnej krasie i punktuje konkurenta. Wszystko w akompaniamencie czekolady, kawy i czerwonych owoców. Słodycz stoi w Samcu na nieco wyższym poziomie, niż w Zawiszy. Goryczkowa kontra jest tutaj także zdecydowanie mocniejsza. Szkoda tylko, że ma na to wpływ nieco za wysoka alkoholowość trunku. Ostatecznie ta runda przypada na rzecz Artezana, jednak ponownie różnice są na tyle niewielkie, że o nokaucie nie może być mowy.
Jak to często w pojedynku tytanów bywa o werdykcie zadecydowała punktacja sędziów. Tzn. jednego sędziego. I to nie punktacja, a po prostu zwykła, subiektywna ocena przyjemności z degustacji. Decyzja nie była łatwa. Co chwile sięgałem raz po jedną, raz po drugą szklankę i w pełnym skupieniu kontemplowałem ich zawartość. Z jednej strony fantastyczny aromat Zawiszy górował, aby po chwili oddać prym cudownej głębi Samca Alfa. Ostatecznie nieco lepiej tego wieczora wypadł Samiec, ale, wierzcie mi lub nie, różnice były minimalne. Fakt jest jeden – oba piwa prezentują naprawdę wysoki poziom i spokojnie mogą stawać w szranki z tuzami tego stylu zza wielkiej wody. Brawo Łańcut, brawo Artezan – chylę czoła przed oboma pretendentami i życzę sobie, aby zarówno Zawisza, jak i Samiec częściej gościły na sklepowych półkach.
Hop Empire (Deer Bear) vs. Shwagger (Browar Łańcut)
Kiedy na sklepowych półkach niemal w tym samym czasie pojawiły się dwie świeżutkie Imperial IPA, odpowiednio z browaru Deer Bear oraz Łańcut, bez najmniejszego wahania od razu zgarnąłem po dwie butelki każdej. Zarówno Łańcut, jak i Deer Bear stoją w moim prywatnym rankingu browarów bardzo wysoko, więc spodziewałem się piw najwyższych lotów. I w tym miejscu w mojej głowie pojawił się koncept, aby skonfrontować tych dwóch „jegomościów” w bezpośrednim pojedynku. Oczami wyobraźni oczekiwałem walki na poziomie tej Anakina i Obi-Wana z III Epizodu Gwiezdnych Wojen, do której to sagi nota bene nawiązuje genialna etykieta Imperial IPA – Hop Eempire od Deer Bearów właśnie. Sprawdźmy zatem, czy moje oczekiwania się potwierdzą.
W lewym narożniku mamy odzianego w niebiesko-pomarańczowe barwy zawodnika, reprezentującego podkarpacki Browar Łańcut. Ten „mierzący” 19,2° BLG oraz „ważący” 8,6% alk. obj. sprawia wrażenie dość niepozorne, jak na wcześniej wspomniany pomiar. – Panie i Panowie, przed Wami Shwagger.
Z kolei prawy narożnik zajął przyodziany w czarno-czerwony strój i wystawiony przez Browar Deer Bear – Hop Empire. Swoimi parametrami niewiele odbiega od swojego przeciwnika, bo zarówno 19° BLG, jak i 8,5% alk. obj. również robi wrażenie. Patrząc jednak na „okładkę”, to w przedbiegach tę walkę wygrywa zawodnik toruńskiego Deer Beara. Niby Shwaggrowi niczego nie brakuje i wizualnie prezentuje się, jak należy, ale to jednak Hop Empire zgarnia tytuł najlepiej (d)opakowanego. Na szczęście walki nie wygrywa się samym szcześciopakiem i kaloryferem na froncie.
RUNDA 1 – AROMAT
Pierwszy do ataku rzucił się Hop Empire. W jego ruchach na ringu widać potencjał. Pojawiają się pierwsze, nieśmiałe ciosy pod postacią dość wyraźnej kwiatowości i lekko przejrzałych owoców tropikalnych. Niestety uderzenia te ledwo muskają Shwaggra, nie mogąc się przebić przez bardzo wyraźną barierę karmelową. W wyniku tego tak pożądane uderzenia, jak mango czy ananas nie potrafią dojść szczęki zawodnika Browaru Łańcut. Kilka zamachów i Hop Empire zaczyna delikatnie chwiać się na nogach, czego powodem jest zapewne subtelne otępienie alkoholem. Na szczęście nie jest ono na tyle mocne, aby położyć zawodnika na deski już w pierwszej rundzie.
Tymczasem do kontrataku rusza Shwagger i bez zastanowienia wyprowadza celne ciosy z mango, białych owoców (głównie winogrono) i konkretnej dawki chmielu. Dzięki świetnie ukrytemu alkoholowi Shwagger mocno stoi na nogach, sprawnie unikając uderzeń przeciwnika i efektywnie kontrując próby dojścia do głosu Hop Empire. Ta runda, mimo dużego potencjału ekipy Dear Beara należy jednak zdecydowanie do zawodnika Browaru Łańcut.
RUNDA 2 – SMAK
Shwagger bez zastanowienia ruszył w stronę prawego narożnika. Spod wyraźnej i solidnej, goryczkowej gardy zaczynają padać pierwsze ciosy. Ich zdecydowany, owocowy smak wyraźnie drażni Hop Empire, który odpowiada uderzeniami mango i ananasa. Słodycz u obu zawodników jest wyraźna, ale o ile chmielowa garda Shwaggra trzyma się solidnie i jest w stanie świetnie się tej słodyczy przeciwstawić, tak goryczkowa obrona Hop Empire dość szybko zaczyna męczyć. Do tego ciągle pojawiająca się karmelowość u zawodnika Deer Bearów determinuje dość szybkie jego zmęczenie. I dokładnie to na swoją korzyść wykorzystuje Shwagger, pozostając ciągle w najwyższej i świetnie zbalansowanej formie. Jeszcze kilka ciosów, kilka uników i walka kończy się przed czasem.
Powiem szczerze – jestem bardzo zaskoczony wynikiem tej potyczki. I nie chodzi mi tutaj o to, że akurat Browar Łańcut okazał się zwycięzcą. Dziwi mnie to, w jak słabej formie swojego zawodnika wystawił Deer Bear. Mamy tutaj do czynienia z Imperial IPA na miarę 2015 roku, kiedy karmel i nieułożona goryczka była przywarą większości piw, warzonych w tym stylu. Zastanawia mnie tylko, w jakiej formie jest Hop Empire w kegach. Czy znowu pasteryzacja, a w zasadzie przepasteryzowanie dało o sobie znać? Szkoda, bo miałem nadzieję na kolejne dwa wyborne Imperial IPA. Na szczęście Shwagger obronił honor i w mojej ocenie wskakuje do grona najlepszych, polskich piw w tej kategorii wagowej.
Deer Bear – Hop Empire – 5,5/10
Browar Łańcut – Shwagger – 9/10
Chmielobrody poleca – odc. 3
Mamy środę, więc pora na kolejny odcinek vloga, w którym mądrzę się na temat tego, co powinniście pić 😉 Dzisiaj na tapet wjechały:
Browar Stara Komenda
Browar Łańcut
Browar Kormoran
„Szczyt tej góry jest już blisko, a potem z pewnością będzie łatwiej”, czyli o minionym roku w Browarze Łańcut w rozmowie z Jackiem Michną.
Kiedy wybierałem się na pierwsze urodziny Browaru Łańcut nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, że to dopiero ich pierwszy jubileusz. No bo jak to możliwe, że tak młody browar wypuścił tak wiele udanych piw? Ta sztuka udała się niewielu, w tym między innymi Łańcucianom. O tym, jak minął im pierwszy rok i o ich najbliższych planach rozmawiam z głównym piwowarem i współwłaścicielem browaru – Jackiem Michną.
Chmielobody: Jesteśmy dzisiaj w krakowskim multitapie Weźżekrafta, gdzie świętujemy pierwsze urodziny Browaru Łańcut. Jak oceniasz te 365 minionych dni?
Jacek Michna: Nie były one dla nas łatwe. Spodziewaliśmy się większej sprzedaży naszych produktów, a okazało się, że rynek zaczyna się powoli zapełniać, przez co mieliśmy trochę pod górkę. Na szczęście szczyt tej góry jest już bardzo blisko, a potem z pewnością będzie nam łatwiej. Warto zaznaczyć, że problemy pojawiły się w miejscu, w jakim totalnie się ich nie spodziewaliśmy. Mam tutaj na myśli marketing i sprzedaż, bo po stronie produkcji wszystko poszło lepiej, niż zakładaliśmy. Od pierwszych warek jakość piwa była wysoka i trzymała poziom, natomiast wiele osób zwracało nam uwagę, że od strony wizualnej można temat poprawić. I nad tą rozpoznawalnością będziemy pracować. Mamy w planach zmianę nazw naszych produktów i całkowicie nowe etykiety.
CHB: Czyli na półkach już nie spotkamy Kurnej Chaty i Zaciągu Towarzyskiego? Jak to teraz będzie wyglądało?
JM: Zmiany będziemy wprowadzać stopniowo we współpracy z agencją FLOV. My znamy się dobrze na warzeniu piwa, więc chcieliśmy, aby stroną graficzną i nazwami zajęli się profesjonaliści. Na razie czekamy na finalny projekt wspólnej, rozpoznawalnej tylko dla nas linii etykiet. Kiedy będzie on zatwierdzony, zaczniemy wprowadzać nową szatę graficzną na rynek. Nowe etykiety będą zatem pojawiać się w miarę warzenia i wypuszczania ich kolejnych warek.
CHB: Czy zakładacie jakiś horyzont czasu, kiedy ta zmiana zatoczy pełne koło?
JM: Nie chcemy robić całkowitej rewolucji i nagle zmieniać wygląd tych piw i etykiet, które są rozpoznawalne. Klient mógłby w tej sytuacji stracić orientację. Na pewno najnowsze piwo, jakie pojawi się pod koniec roku będzie miało już zmieniony design. Natomiast o każdych kolejnych zmianach będziemy informowali na naszych stronach internetowych. Cały ten proces powinien zająć nam od pół roku do roku.
CHB: Porozmawialiśmy o okładkach, ale jak wiemy książki należy oceniać jednak po zawartości. I tutaj ja osobiście nie odnajduję żadnego, słabego punktu. Praktycznie od pierwszego piwa trzymacie poziom, o jakim startujący browar niejednokrotnie może pomarzyć.
JM: Faktycznie, Czarna Polewka, nasze pierwsze piwo, było świetne. To była chyba najlepsza Czarna Polewka z wszystkich dotąd uwarzonych. Tutaj zagrało doświadczenie piwowarskie Piotra Wypycha (współwłaściciel browaru – przyp. aut.) i moje oraz całkiem niezły sprzęt. Zresztą kiedy spotkaliśmy się z Piotrem i rozmawialiśmy o otwarciu browaru, to od razu postawiliśmy sobie jedną, podstawową zasadę: jeśli warka nie wyjdzie, to wylewamy ją w kanał. Okej, jedno piwo, które poszło do sprzedaży nam nie wyszło, ale jak dostaliśmy sygnały, że coś jest nie tak, to od razu wycofaliśmy je z rynku. Co ciekawe – zaraz po rozlewie wszystko było w porządku. A wracając do tego, co warzymy. Trzymamy się raczej klasycznych stylów; nie eksperymentowaliśmy do tej pory z jakimiś modnymi i dziwnymi dodatkami, co pewnie też pozwoliło utrzymać dobrą formę naszych produktów.
CHB: Być może nowofalowych dodatków nie używacie, ale za to nie boicie się dymić.
JM: No zdarza się nam czasem podymić, ale też zrobiliśmy totalnie niemodne w polskim krafcie piwo miodowe.
CHB: Znam i muszę przyznać, że jest to jedno z nielicznych piw z dodatkiem tego surowca, które mi faktycznie smakowało. Nie znajdziemy w nim typowej dla miodowych piw, znanych z polskich sklepów słodyczy. Jest bardziej wytrawnie, czuć grykę.
JM: Bo to piwo zostało wyprodukowane tak, jak Pan Bóg przykazał, czyli całe 250 kilogramów miodu gryczanego poszło na fermentację. Dodatkowo był w nim spory zasyp kaszy gryczanej, dzięki czemu ten charakter jest tutaj bardzo wyraźny, na czym zresztą nam zależało. Owszem, słodycz była w nim zaznaczona, ale nie był to ulepek, a skoro premiera była późną jesienią, to wszystko się nam tutaj zgodziło.
CHB: Wspomniałeś też wcześniej, że jedno z piw wycofaliście z rynku. Kto ponosi koszty takiego przedsięwzięcia?
JM: Wszystko spoczęło na naszych barkach, ale takie jest ryzyko. Jeśli nie podjęlibyśmy tego kroku, to oberwalibyśmy PR’owo, a na to nie możemy i nie chcemy sobie pozwolić.
CHB: Jeśli cała odpowiedzialność spoczywa na Was, to czy jednak nie kusiło Was, aby zamiast wydawać okrągły milion na własny browar, skorzystać jednak z możliwości innych i stać się kontraktem?
JM: W ogóle nie braliśmy tego pod uwagę. Kiedy dyskutowaliśmy z Piotrem o możliwości otwarcia własnego biznesu, to w grę wchodził jedynie fizyczny browar.
CHB: Skoro macie własny sprzęt, to może sami chcecie otworzyć się na kontrakty?
JM: Na razie tego nie planujemy. Po pierwsze mamy za mało tanków, a po drugie to jest w mojej opinii trochę strzelanie sobie w stopę, skoro w pełni wykorzystujemy swoje moce produkcyjne.
CHB: A co z modą na piwa leżakowane w beczkach? Doszły mnie słuchy, że i Wy temu trendowi ulegliście.
JM: Zgadza się. Uwarzyliśmy RISa, którego wlaliśmy w beczki po Tennessee Whisky. Pierwsza partia, jaką już częstowaliśmy na festiwalach i kranoprzejęciach, została rozlana do czterech beczek, a kolejna warka powędrowała do dziewięciu. Mowa tutaj o Zawiszy Czarnym. Druga warka jest co prawda nieco mniej słodka, ale tak ładnie odfermentowała, że już po leżakowaniu w tanku alkohol jest w niej praktycznie niewyczuwalny. To w połączeniu z beczką powinno dać rewelacyjny efekt.
CHB: Czy tym razem możemy spodziewać się również butelek?
JM: Tak, będziemy butelkować to piwo. Co istotne – wizerunek naszego Zawiszy został zaprojektowany przez wybitnego, polskiego artystę, Józefa Wilkonia, a sama grafika trafiła na metalowe, tłoczone etykiety. Piwo trafi w wyjątkowe butelki z lakowanym kapslem, a do zestawu dołączymy dedykowany kieliszek. Premierę Zawiszy planujemy na wrzesień.
CHB: Jak dużo tego piwo pojawi się na rynku?
JM: Samych butelek będzie około tysiąc, czyli tak naprawdę niewiele.
CHB: Czy poza Zawiszą Czarnym planujecie w najbliższym czasie jakieś nowości?
JM: Myślimy o Flandersie, a wcześniej wypuścimy nasze Kwaśne Berlińskie w dwóch wersjach – z wiśnią i maliną. Co dalej – czas pokaże.
CHB: Mam nadzieję, że te plany szybko się ziszczą, czego Wam życzę, a dzisiaj dziękuję za rozmowę.
JM: Dzięki.
Rok pod znakiem Łańcuta
Kiedy Jacek Michna, współwłaściciel i główny piwowar Browaru Łańcut, zapraszał mnie na urodziny tegoż przybytku do krakowskiego Weźże Krafta zastanawiałem się, który to już z rzędu jubileusz? Drugi, trzeci? No bo czwarty to chyba nie. Upewniłem się, sprawdziłem w internetach, co by faux-pas nie było i co? Pierwszy. Rozumiecie to – PIERWSZY?!? Zdziwienie moje co prawda już nieco ostygło, ale początkowo naprawdę doznałem szoku. Miałem wrażenie, że Browar Łańcut na arenie piw kraftowych jest o wiele dłużej. I nie jest to jakieś moje przeoczenie. A przynajmniej nie do końca. Po prostu zazwyczaj potrzeba o wiele dłuższego czasu, aby uwarzyć tak dużo równych i dobrych piw. Z tym większą przyjemnością udałem się wraz z Panią Kapitan do Krakowa, aby wspólnie z załogą Łańcuta poświętować.
W Weżźe zameldowaliśmy się przed wszystkimi, aby na zapleczu ukryć niespodziankę, jaką z okazji urodzin przygotowaliśmy dla Jubilatów. Szybkie ogarnięcie sprawy, odstawienie wozu pod hotel, spacer w stronę Dolnych Młynów i chwilę przed dwudziestą zameldowaliśmy się przy nalewakach. Na miejscu pojwili się także Kuba Niemiec (The Beervault) oraz Jerry Brewery z towarzyszkami, a za chwil kilka miał dołączyć do nas Miłosz (z blogu Miłosz) z Martą – poziom srogości imprezy nabierał rumieńców. W międzyczasie zbiliśmy misiaczka z Mateuszem Górskim (Brokreacja – przyp. aut.), przywitaliśmy się z ekipą Łańcuta i impreza mogła zacząć się na całego. To był idealny moment, aby na stół wjechała przygotowana przez nas niespodzianka – bezowo-śmietankowy tort urodzinowy. W sumie zastanawiałem się, jakiż to prezent można podarować z takiej okazji. Piwo nie należało do najmądrzejszych pomysłów, a brak danych o liczbie osób obecnych też nieco sprawę utrudniał. Jak się finalnie okazało: trafiliśmy w dziesiątkę. Co prawda Łańcucianie mieli w planach urodzinowe ciacho, ale coś nie zagrało, dzięki czemu nasz tort zwyczajnie zrobił dobrą robotę.
Nim jednak odśpiewaliśmy tradycyjne „Sto lat” porwałem Jacka Michnę i Piotra Wypycha na krótką rozmowę. Wypytałem obu Panów o miniony rok, o formę ich piw oraz o nadchodzące plany na najbliższych kilka, kilkanaście miesięcy. Efekt tej pogawędki zobaczycie już w przyszłym tygodniu na blogu, więc wpadajcie tutaj regularnie.
Wieczór tymczasem nabierał rozpędu. A to Miłosz (z blogu Miłosz) poczęstował nas swoim wymrażanym Porterem z Argusa, leżakowanym z cynamonem i wanilią (drugie podejście, ponoć słabsze od pierwszego, ale moim zdaniem całkiem udane), a to do szkła powędrował jeden z najlepszych, polskich, leżakowanych w beczce po Tennesee Whiskey RISów, czyli Zawisza Czarny (autorstwa Jubilatów), a to znowu Mateusz Górski pojawił się na horyzoncie ku uciesze zgromadzonych. Wszystko to pozwoliło zebrać wszystkich gości przy stoliku, aby w końcu móc odpalić urodzinową świeczkę na torcie i zaśpiewać „Sto lat”.
I już myślałem, że nic tego wieczoru mnie nie zaskoczy, kiedy nagle Jacek Michna począł rozdawać gościom po buteleczce wspomnianego wcześniej Zawiszy Czarnego, z przepiękną, stalową etykietą i zalakowanym kapslem. OK, może z tym moim zaskoczeniem to trochę ściema, bo dowiedziałem się tego w trakcie wcześniejszej rozmowy z Jackiem, ale cała reszta nie kryła pozytywnego zdziwienia. I jest to o tyle świetna sprawa, iż na rynek to piwo, w takiej formie trafi dopiero we wrześniu (wraz z dedykowanym szkłem). No tyle wygrać, co nie?
Impreza dla nas skończyła się chwilę przed pierwszą w nocy, kiedy to postanowiliśmy opuścić fantastyczną miejscówkę, jaką niewątpliwie jest Weźże Krafta i udać się spacerkiem do hotelu. Czy to był koniec imprezy? Nie dla wszystkich. Otóż Jerry wraz z Kubą postanowili odwiedzić jeszcze Craftownię, co też uczynili. Jak wyszedł im ten wypad – tego dowiecie się z ich relacji, do których linki znajdziecie na samym końcu tego tekstu.
Tymczasem raz jeszcze życzę Browarowi Łańcut wszystkiego, co najlepsze, samych pomyślnych warek i ekspansji godnej tego browaru. A jeśli ktoś z Was jeszcze nie sięgnął po piwa Łańcuta – czas nadrobić zaległości, bo wśród tak młodych ekip (acz z ogromnym doświadczeniem) mało jest takich, jakie prezentują podobny poziom. To mówiłem ja, Chmielobrody, bloger trzeciej klasy.
Relacja Jerry Brewery: http://jerrybrewery.pl/pierwsze-urodziny-browaru-lancut/
Relacja The Beervault: http://thebeervault.blogspot.com/2017/07/jeden-rok-na-x-stoleti-urodziny-ancuta.html
Łańcuckie kranoprzejęcia
Browar Łańcut to jeden z tych nielicznych browarów, z jakiego nie miałem okazji pić słabego piwa. OK, być może nie piłem ich wielu, ale jednak wrażenie zawsze pozostawiały po sobie bardzo dobre. Dlatego też z nieskrywaną radością wybrałem się w miniony weekend do Białej Małpy, gdzie na większości z kranów pojawiły się piwa tej podkarpackiej załogi. Pikanterii całemu przedsięwzięciu dodawał fakt obecności na miejscu ekipy Łańcuta, wraz z ich leżakowanym w beczce po Jacku Daniel’sie RISem. No zwyczajnie nie trzeba było mnie długo namawiać.
W tym miejscu pozwolę sobie na odrobinę dygresji. Z dwa lata temu na wizytę w Białej Małpie nie namówiłby mnie nawet otwarty bar z samymi Imperianymi Stoutami na kranach. Przypominała ona wówczas raczej klub nałogowego palacza, a wszechobecny dym wyciskał łzy z oczu lepiej, niż niejeden melodramat. Na szczęście w odpowiednim momencie Biała Małpa trafiła w odpowiednie ręce. Palarnia zniknęła, pojawił się ogródek, działający nawet zimą, a krany i lodówki nie jeden raz gościły sztosy, często niedostępne w innych miejscach. Wizyta Browaru Łańcut to również nie pierwszy i zapewne nie ostatni tego typu event, organizowany w tym multitapie.
Na miejscu przywitałem się z ekipą browaru, a następnie swoje kroki skierowałem w stronę baru. Szybki rzut oka na tablicę i już po chwili w szkle pojawiła się „Czternastka”. Ten lager to przede wszystkim nieco inne podejście do stylu. Owszem, sam profil tego piwa jest dość czysty, z fajnie zaznaczoną goryczką, ale użyty do produkcji chmiel Simcoe nadał całości delikatnie kwiatowej i cytrusowej aury. I takie podejście do tego stylu strasznie mi się podoba. Spodziewałem się solidnego przeciętniaka, a dostałem świetnie wyważony i niezwykle smaczny lager. Brawo i 8.5/10.
Okazało się, że nie tylko piwa browarowi rewelacyjnie wychodzą. Cała ekipa to naprawdę świetni ludzie, bardzo otwarci i niezwykle pozytywni. Nie było problemu, aby dosiąść się do stolika, porozmawiać i spędzić czas w rewelacyjnej atmosferze. Krótka wymiana zdań z Jackiem Michną (główny piwowar Browaru Łańcut) i już zostałem namówiony na Desitkę… chociaż nie miałem jej w planach. I nie żałuję. A jakie było pierwsze skojarzenie, kiedy podsunąłem szklankę pod nos? No od razu czuć, że to typowy „Czech”. Wyraźny aromat czeskich chmieli i słodu pilzeńskiego świetnie korespondował z delikatnie zaznaczoną, acz wyraźną goryczką i sesyjnym charakterem piwa. Co prawda szału tutaj nie było, ale i tak XIII Stoleti okazał się bardzo pijalnym i przyjemnym lagerem. 7/10
Desitka chyba również przypadła do gustu prezesowi śląskiego oddziału PSPD, Jankowi Krysiakowi, który także pojawił sie na miejscu. W międzyczasie rozmowa zeszła na tematy około torfowe. Powodem tego „zamieszania” była obecna na kranie Kurna Chata. Ten Żytni Wędzony Stout, mimo swojej lekkości (12,2° BLG, 4,6% alk) wyszedł ekipie z Łańcuta całkiem wybornie. Doskonały aromat podkładów kolejowych świetnie korespondował z czekoladowymi akordami i subtelną kwasowością piwa, a wytrawność i wyraźna gorycz dopełniły przyjemny smak tego piwa. OK, mogłoby mieć ono nieco więcej ciała, ale i tak wyszło pysznie. 7/10.
Na szczęście brak pełni nadrobił Żytomierz. No bo czego innego można było się spodziewać po Żytnim Foreign Extra Stoucie? Dodatkowo ta gładkość, jaka jest typowa dla piw z żytem w zasypie! Pojawiające się w smaku i zapachu nuty czekolady i subtelnie kwaskowej kawy zrobiły tutaj taką robotę, jakiej nie powstydziłby się tabun robotników fabryki Mercedesa. 8/10.
Swoją drogą wiecie, że na Ukrainie jest takie miasto – Żytomierz? Ekipa Łańcuta dobitnie przekonała się o tym na Warszawskim Festiwalu Piwa, kiedy to do ich stoiska podbił koleś i z wyraźnie wschodnim akcentem zaczął dopytywać, czy to piwo nie zostało nazwane właśnie na cześć wcześniej wspomnianego miasta. Gość wracał po piwo kilka razy, aby z nieskrywaną radością wychylać kolejne szklanki. Przy końcu ponoć miłość do swojego rodzinnego miasta mocno go wymęczyła. If you know what I mean 😉
Finał wieczoru należał oczywiście do RISa, leżakowanego w beczce po Jacku Daniels’ie. Zawisza Czarny, bo tak właśnie ten specjał się nazywa, to bardzo kompleksowy Imperialny Stout, w którym beczka gra pierwsze skrzypce. Wyraźne czerwone owoce, wanilia, czekolada, subtelna paloność, niezwykła głębia i gładkość. To wszystko w tym piwie jest. Jedynie nieco zbyt wyraźny alkohol zdradzał, iż piwo powinno jeszcze trochę w beczce poleżeć. Mimo to, jeśli tylko będzie okazja, to z pewnością ponownie po to piwo sięgnę, bo takich RISów jest u nas jak na lekarstwo. 8,5/10
Przy takich trunkach i w takim towarzystwie czas pędził z prędkością zajmowania co raz to nowych stanowisk przez Pana Misiewicza. Tym samym Browar Łańcut potwierdził to, o czym pisałem we wstępie – obok Browaru Zakładowego jest to w dalszym ciągu jeden z nielicznych przybytków, jaki w mojej ocenie nie ma na swoim koncie słabego piwa. A co do samego eventu – mimo iż ja jestem z niego całkowicie kontent, tak ciągle brakuje mi większego zaangażowania wszystkich obecnych gości. Skoro mamy na miejscu ekipę browaru, to niech się coś zadzieje; niech Ci, którzy pojawiają się w klubie też wezmą czynny udział w tym zamieszaniu. Trzymam kciuku, aby kolejne kranoprzejęcia, połączone z wizytą browarów w końcu poderwały wszystkich zgromadzonych. Tymczasem powoli będziemy razem z Panią Kapitan szykować się do skorzystania z zaproszenia do Browaru Łańcut i trzymamy za słowo w sprawie przewodnika 😉
Browar Łańcut – Chorągiew Rodowa (Ryżowe IPA)
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma lasami i pięcioma morzami powstał, wskrzeszony na popiołach poprzednika, Browar Łańcut. Szefowie tegoż przybytku postawili sobie za cel stworzenie dobrego piwa. I to nie jednego! Pomysł był zacny, koncept słuszny, a do tego mieszkańcy okolicznych wiosek, pamiętający czasy świetności starego browaru czekali z utęsknieniem na to, co piwowarzy z Łańcuta uwarzą. Mijały dni i tygodnie, podczas których praca w browarze wrzała, kotły buchały parą, a zapach gotowanej brzeczki wypełniał nie tylko teren tegoż przybytku, ale i całą okolicę. Kiedy nadszedł, czas główny piwowar rzekł „oto teraz należy piwo nasze rozlać w butle i beczki”. Jak powiedział, tak zrobili, a złocisty trunek rurkami, wężykami i zakolami powędrował w szkło. I tak jedna z tych butelek, okraszona niewiele mówiącą nazwą „Chorągiew Rodowa” trafiła w moje ręce, abym mógł i Wam przybliżyć to, czym po dziś dzień chce się szczycić bohater tej opowieści. Tylko czy jest czym się szczycić?
Niestety Browar Łańcut za bardzo nie umie w grafiki. I nie powiem, ale po dziś dzień dziwi mnie to, że w krafcie trafiają się etykiety, jakie kompletnie nie przyciągają wzroku i skupienia. No przyjrzyjcie się tej butelce. Bliżej jej do koncernowych konceptów, niż do pomysłów Radugi, Kraftwerków czy chociażby nawet Doctor Brew. I co ma wspólnego chorągiew rodowa z ryżem albo IPA? OK, rozumiem że chodzi o odwołanie do tradycji regionu, szlacheckości i staropolszczyzny. Ja tego jednak nie kupuję. I gdyby nie to, iż piwo do degustacji wybrała mi Pani Kapitan, tak pewnie nigdy bym po „Chorągiew” nie sięgnął. I jeszcze brak dokładnego składu na kontrze. Ej, ja na serio chce wiedzieć, jakiego chmielu piwowar dorzucał do kotła, bez konieczności wchodzenia w internety! No ale dobra, czepiam się detali, a nie to jest tutaj daniem głównym.
Chorągiew Rodowa po przelaniu do szkła wygląda tak, jak wyglądać powinno ryżowe IPA – słomkowo żółty, minimalnie zmętniony trunek przykrywa piękna czapa drobnej piany. Piany, która strasznie długo się utrzymuje i rewelacyjnie koronkuje. Samo piwo mocno zaskakuje. Pamiętając Oto Mata IPA z Pinty spodziewałem się raczej sesyjnego piwa, o dość czystym profilu. A tu jak mnie z zaskoczenia nie uderzą w nos intensywne owoce cytrusowe i egzotyczne. Tym drugim wtórują lekkie aromaty białych owoców, kojarzących mi się z winogronami. Kontrą do tych dość słodkich zapachów jest rewelacyjnie wytrawny trunek, w którym owocowość nadal gra pierwsze skrzypce. Chorągiew Rodowa jest piwem pełnym, pijalnym i wyraźnie goryczkowym. I tutaj pojawia się jedyny minus, bo gorycz ta jest trochę zbyt intensywna, łodygowa i mocno ściągająca. Oczywiście absolutnie nie jest to wadą, a dla niektórych hop headów będzie to nawet zaletą. Dla mnie jednakowoż można było tę gorycz lekko stonować. Reszta najzwyczajniej w świecie się zgadza.
Chorągiew Rodowa przywołuje we mnie mocne skojarzenia z bajką o brzydkim kaczątku (ten bajkowy wstęp to tak nie bez powodu w końcu, c’nie? 😉 ). Bo tak najpierw dostałem średniej urody butelkę, z której po przelaniu wyszło rewelacyjne piwo. Naprawdę, nie spodziewałem się tak wiele po tym stylu i po takiej grafice na froncie. Browar Łańcut potwierdza po raz kolejny, że nie ma co oceniać piwa po okładce… znaczy się po etykiecie. Ja co prawda dalej będę sobie pod nosem marudził, że brzydkie i oni nie umio w grafiki, ale będę przy tym popijał sobie to piwko z uśmiechem i zadowoleniem na twarzy. 7/10