Chmielobrody poleca – odc. 16

Nie wiem, jak Wy, ale ja czasem lubię wracać do piw sprawdzonych. Jednym zdaniem – nie należę do tej grupy beer geeków, którzy nigdy nie powtarzają tego samego piwa. Dlatego też w dzisiejszym odcinku rzut oka na to, co dobrego dzieje się u moich starych znajomych. Na mój stół powędrowały piwa z browarów:

Raduga
Brokreacja
Kingpin

Szybki Strzał – Odc. 10

Oj dawno w tym miejscu nie pojawił się żaden tekst. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, kajam się i biczuję w pokucie. Jednakowoż nie ma tego złego i tak dalej, i tak dalej, więc nie ma co zwlekać. Przed Wam kolejny odcinek „Szybkiego Strzału”:

  1. Browar Kingpin – Amadeo (Raspberry Milkshake IPA)

Chyba już oficjalnie można powiedzieć, że piwne Milkshake’i to nie jednorazowe strzały, a regularna moda. Dla przysłowiowego Kowalskiego połączenie jogurtowych klimatów z piwem może wydać się dość kuriozalne, ale ja ten temat kupuję w całości. Oczywiście poziom jeszcze nie jest najrówniejszy, stale rośnie, więc gańby niy ma. Tendencję tę potwierdza Kingpin ze swoim Amadeo. Ten jegomość urzeka swoją chmielowością, doskonale komponującą się z zapachem jogurtu malinowego. OK, maliny mogłyby być nieco wyraźniejsze, ale i tak jest nieźle. Do tego wszystkiego lekkie muśnięcie naftą z Mosaica i już robi się bardzo miło. Niewątpliwym plusem Amadeo jest jego idealne zbalansowanie – są maliny, czuć laktozę i dobrze ustawioną w kontrze gorycz. I jeszcze ta przyjemna gładkość. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych, polskich Milkshake’ów. Brawo. 8,5/10

  1. Browar Kazimierz – Kazik (Light Australian Ale)

Browar Kazimierz to bardzo młody zawodnik, który pojawił się na scenie dopiero w tym roku. Niby nowicjusz, a już wyrobił sobie renomę, jakiej część starszych „kolegów” może tylko pozazdrościć. Ich najnowsze piwo – Kazik – jest jedynie potwierdzeniem wyżej opisanego stanu rzeczy. OK, trochę trąci myszką to kibicowskie podejście, prezentowane na etykiecie, z hasłem „Duma kibica!” na czele, ale co tu się dzieje w tym piwie, to ja nawet nie! Na pierwszy plan wychodzi genialny aromat chmielu Galaxy (cytrusyyyyyyy), aby za chwilę do głosu dopuścić przyjemne akcenty żywicy oraz użytego żytniego słodu. Zresztą żyto w ogóle robi tutaj niezłą robotę. No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że pijąc piwo 8,5° BLG mam wrażenie, jakbym pił „czternastkę”? Dodatkowo w smaku dostajemy przyjemną goryczkę, wyraźne owoce cytrusowe i konkretną, chmielową ziołowość. W moim prywatnym rankingu piw sesyjnych do 4% alkoholu Kazik jest po prostu numerem jeden. 9/10

  1. Browar Solipiwko – Chuck Never Dies (American IPA)

Z kolei Browar Solipiwko to już weterani piwnego kraftu, trzymający żelazną formę od wielu sezonów. I jak w tym wszystkim wypada ich najnowsze American IPA? W zapachu czuć wyraźnie dojrzałe, egzotyczne owoce. Na drugim planie pojawiają się akordy czerwonych pomarańczy. Kurczę, muszę przyznać, że ten aromat strasznie mi w tym piwie pasował i chyba jeszcze nigdzie nie miałem okazji poczuć tej odmiany tegoż owocu cytrusowego. To wszystko zostało ładnie splecione subtelnymi nutami żywicy i ziołowością chmielu. Smak to już zdecydowana cytrusowość, przyzwoita, stosunkowo krótka goryczka i lekka słodycz. Być może to piwo nie rozkłada na łopatki, ale z pewnością jest całkiem fajnym i dość zaskakującym wyborem spośród całej palety „amerykańców”, dostępnych obecnie na rynku. 7,5/10

Browar Kingpin – Headbanger (Imperial IPA)

Bardzo szanuję ludzi, którzy potrafią przyznać się do błędu. Szacunek ten wynika z faktu, iż przez naszą zwykłą, ludzką zatwardziałość cecha ta jest niezwykle rzadka i niezbyt często spotykana. Podobne zachowania można zaobserwować wśród niektórych browarów kontraktowych i rzemieślniczych. Na szczęście nie zdarza się to często, ale jednak się zdarza. I tak jakiś czas temu można było trafić na Stout z frapującą doklejką „sour edition” na butelce czy sprzedaż skwaśniałego IPA na jednym z festiwali. Wpadkę zaliczył również Browar Kingpin z pierwszą warką Headbangera, o czym szerzej miałem okazję już pisać (KLIK!). Od tego czasu sporo wody w Wiśle upłynęło, a ekipa Kingpina uderzyła się w pierś i wypuściła kolejne warki tej Imperialnej „IPY”. Ponoć wady zostały wyeliminowane, a samą recepturę poprawiono. Cóż – sprawdźmy zatem, czy faktycznie Headbanger nie ma się czego wstydzić.

Przelanie piwa do szklanki ukazuje nam piękny, bursztynowy i lekko zmętniony trunek, z solidną czapą białej, drobnopęcherzykowej piany. Taki wygląd mocno szanuję, bo kusi on i zaprasza do bliższych kontaktów, niczym Sharon Stone w Nagim Instynkcie. Skojarzenia z tym filmem nie są w tym miejscu przypadkowe, gdyż pierwsza warka Headbangera również kusiła aparycją, finalnie okazując się niezwykle… „morderczą”. Na szczęście tutaj wszystko się zgadza. Aromat to rewelacyjne połączenie nut owoców egzotycznych, z mango i jego jałowcowym charakterem na czele wraz z akordami żywicy i karmelu. To piwo po prostu pięknie pachnie i zachęca do wzięcia kolejnych łyków. W ustach na pierwszy plan wychodzi przyjemna i wysoka gorycz, która w połączeniu z dość wyraźną słodyczą tworzy idealny balans tych dwóch cech. Ekipa Kingpina postawiła tutaj na stosunkowo głębokie odfermentowanie, dzięki czemu piwo jest niezwykle pijalne oraz nieulepkowate. Przy tak wysokim ekstrakcie (19,1 °BLG) nie jest to rzecz oczywista. Sznytu całości dodaje użycie słodu żytniego, nadającego piwu dość gładkiej faktury. W trakcie degustacji cały czas fajnie w smaku grały nuty owoców egzotycznych, wprowadzając niezwykłą radość i szeroki uśmiech na twarzy.

Po mojej pierwszej, nieudanej „randce” z Headbangerem całkowicie przeszła mi ochota na sięganie po to piwo. Na szczęście kilka życzliwych dusz szepnęło dobre słowo o kolejnych jego warkach, dzięki czemu mogę teraz z czystym sumieniem polecić je innym. I wielki szacun dla Kingpinów za niezamiatanie problemu pod dywan i za wyprowadzenie „Głowo-łomota” na prostą. Ja z pewnością nie jeden raz będę trzepał dynią w rytm smaku tej Imperialnej „IPY”. 7.5/10

Kingpin – Aficionado (Peated Coffee & Tea Ale)

ionad.jpeg

Z angielskim mam tak, że zawsze jakoś się w tym języku dogadam, słówek trochę znam i co prawda mogłoby być lepiej, ale źle też ni ma. Niemniej jednak przymiotnik „peated” był dla mnie raczej obcy i kojarzył mi się z groszkiem lub z czymś pochodnym. Ale że groszek w piwie? Był już śledź, to może i ktoś z groszkiem poszalał?! Otóż nie – peated oznacza torfowy, dzięki czemu Aficionado z browaru Kingpin od razu zwróciło moją baczną uwagę. Jeśli do tego dołożymy kawę i herbatę, to moja uwaga zostaje skupiona w 100%.

Etykieta wyżej wspomnianego „Miłośnika” (hiszp. aficionado – miłośnik) głosi, iż jest to Peated Coffee & Tea Ale. I faktycznie sporo w tym prawdy, bo nuty dymno-torfowe buchają ze szkła niezwykle intensywnie. Od razu wiadomo, że nie będzie to wyrób dla przeciętnego Kowalskiego. Jednakowoż ten, kto czytał moje wcześniejsze wypociny wie, jaką miłością darzę tego typu aromaty. I muszę przyznać – ekipa Kingpina tym zapachem na wstępie mocno mnie otumaniła. Ale zaraz, zaraz, gdzie tutaj kawa i herbata? OK, jakieś lekkie nuty ziołowe da się wyczuć i podciągnąć je pod temat zielonej herbaty, ale kawa chyba po prostu gryzie glebę. Bardzo podobnie jest po pociągnięciu kilku łyków. Ponownie torf gra główną rolę, co mnie osobiście pasuje, ale znowuż kawa została chyba w całości przykryta przez tego „ziemnego” bohatera. Herbata stara się nieśmiale przebić i majaczy sobie gdzieś w tle, nie utrzymując się jednak zbyt długo. Duży plus z kolei należy się za dość umiarkowaną goryczkę – w zbyt większym stężeniu mogłaby ona negatywnie wpłynąć na pijalność Aficionado. A tak dostajemy trunek dość pełny i pijalny. Oczywiście pod warunkiem lubowania się w klimatach dym-gleba-torf.

Osobiście mam z tym piwem lekki problem. Z jednej strony pasuje mi ono bardzo właśnie dzięki pierwszym skrzypcom, granym przez sekcję dymno-torfową, a z drugiej strony brak wyraźnej roli kawy i herbaty gryzie się z tym, co mówi etykieta. Będę chyba jednak dość krytyczny i właśnie przez brak harmonii między nutami torfowymi, a akordami kawowo-herbacianymi dam 5.5/10 za styl, a 7/10 za subiektywne wrażenia smakowe. I coś czuję, że jeszcze się kiedyś z Aficionado spotkamy.

Kingpin – Headbanger (Imperial IPA) – pierwsza warka

12804811_1034191176624066_4711659250634432742_n

Bardzo cieszy mnie fakt, że co raz więcej kapel wchodzi w kooperację z polskimi browarami, wypuszczając na rynek piwa, podlane rockową nutą. Razem z moim J. D. Overdrive wypuściliśmy AIPA The Kindest Of Deaths, Behemoth zaatakował kilkoma strzałami we współpracy z Perunem, a niejaki Big Cyc także upatrzył w tym biznesie swoją szansę na promocję. Dla mnie to sytuacja idealna i bardzo fajny pomysł na współ-promocję. Niedawno Tester Gier także wpadł na podobną ideę i razem z browarem Kingpin zdecydowali się uwarzyć Double IPA o mocno brzmiącej nazwie Headbanger. Bazując na dobrych doświadczeniach tego typu kooperacji z ogromną chęcią sięgnąłem po tę butelkę.

I bardzo bym chciał móc w tym miejscu rozpisać się o fantastycznych walorach zapachowych, jak i smakowych tego piwa; o tym jak to kolejny zespół i kolejny browar wspierają zacną ideę wzajemnego wspierania się; o tym, jak fantastycznie mieć kolejne piwo w stylu Double IPA z tęgimi nutami thrash metalu w tle. Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Po prostu najzwyczajniej w świecie ktoś dał dupy warząc to piwo (albo trafiłem na zakażoną butelkę?) i strzelił chłopakom z Testera Gier w kolano. W aromacie atakuje nas kwas masłowy. Zapytacie cóż to? Piwowarzy opisują ten zapach jako „chore dziecko”. Mnie niestety kojarzy się on z unoszącym się zapachem wymiocin po solidnej imprezie. Ok, w tle pojawiają się tropiki czy akcenty słodowe. Niestety wszystko rujnuje aromat bełtów i chorych dzieci. W smaku wcale nie jest lepiej. Piwo jest płaskie, z intensywną i kiepską goryczką. Headbanger swojego żywota dokonał w zlewie.

Najwidoczniej z piwem jest jak z muzyką – nie każda płyta nadaje się do słuchania, jak i nie każdy browar jest zdatny do wypicia. Zamiast solidnego, thrashowego łomotu dostałem kiepskie, pijackie serenady po imprezie u cioci na imieninach. Smutno. 2/10

PS

Muza natomiast to już inna sprawa – sprawdźcie chłopaków,  bo warto!

PPS

Druga warka tego piwa, to już inny temat – sprawdźcie sami TUTAJ!