Tego piwa trochę się bałem. No bo umówmy się – jak ktoś nazywa piwo Chojrak, to nie robi tego bez powodu. Być może producentowi chodziło o zawartość alkoholu, która powali na łopatki każdego, kto rzeczonym Chojrakiem nie jest? Otóż nie, bo 7% na wprawnym piwoszu raczej wrażenia nie zrobi. Tym bardziej na Tadziu z osiedlowej ławki, c’nie? A jeśli nie o alkohol biega, to znaczy, że o co? W tym miejscu przychodziły mi do głowy najgorsze wady, jakimi możemy zebrać w ryj od pełnego, jasnego. Kanaliza, wymiociny, rozpuszczalnik, roztopione masło czy mokry karton. To tylko niektóre z „przyjemności”, jakich oczekiwałem od tego piwka. I to wszystko za circa about 1,79 PLN per pół litra. Chojrak grzecznie czekał w lodówce na swój czas, a że czas przydatności do spożycia gonił ku końcowi, niczym terminy w Universalu, tak też postanowiłem zmierzyć się z wyzwaniem i całkiem niedawno wyciągnąłem tę puszkę z „chłodniczej dekontaminacji” celem jej ogrzania oraz przygotowania do spożycia.
Szybkie psssst i dosłownie chwilę później w pokoju uniosła się delikatna woń podmiejskiej kanalizacji. O matko, czyżby faktycznie na to piwo potrzebny był tęgi chojrak? Po przelaniu do szklanki na szczęście temat zelżał. Obfita piana nie była tego powodem, gdyż znikła tak szybko, jak się pojawiła. Więc może jednak nie będzie tak źle? No nie do końca. Jak na piwo poniżej 2 PLN przystało Chojrak na starcie raczy nas aromatem zielonych jabłek. Umówmy się – aldehyd octowy to już standard w tej lidze i jego obecność wywołuje we mnie jedynie wzruszenie ramion i przysłowiowe „meh” na twarzy. Nuda Panie, jak w polskim filmie. Dalej też poleciał standard w postaci zajebiście wysokiej estrowości. Chociaż zamiast czerwonych jabłek objawiła się ona pod postacią wiśniowych landrynek. No dobra, tego jeszcze w FHP nie grali, więc jest ciekawiej. I ostatnia ciekawostka – utlenienie w stronę miodu. Tutaj już pełne zaskoczenie, bo spodziewałem się raczej mokrego kartonu, a dostałem mały słoiczek nektaru wielokwiatowego. Całość spowił zapach przetrawionego alkoholu, przywołując w mej pamięci okres młodości, kiedy z kumplami w krzakach waliliśmy tanie winiacze. Zresztą po kilku łykach to wspomnienie pozostało już do końca degustacji (ale nie całego piwa, bo to poszło finalnie w kanał), bo Chojrakowi bliżej do owocowego jabola, niż do mocnego piwa. Ale chwila, chwila, jednej rzeczy tutaj brakuje. Gdzie diacetyl?!? Przecież w każdym FHPie, jaki piłem dotychczas był diacetyl. Tu go nie ma? No kurde nie ma! Normalnie szok i niedowierzanie! Gdzie tu rozum i godność browaru? Czyżby Van Pur się tak postarał? Raczej nie – przy tak ogromnej ilości wad brak tej jednej to pewnie wypadek przy pracy.
Moje nadzieje na odnalezienie złotego Grala, Championa i Tytana Festivalu Huyowego Piva w tym piwie spełzły na niczym. Liczyłem na ostry wpierdol merkaptanu, solidny łopot kanalizy i mocny, prawy sierpowy z octanu etylu, a dostałem piwo nudne i bez wyrazu, niczym kolejne odcinki M jak Miłość. Ok, wiadomo że znalazła się tu cała gama wad i wtop browaru, ale każda z nich niczym mnie nie zaskoczyła, co stawia Chojraka jako przykład nudnego, pospolitego i taniego piwa. I do tego ten brak diacetylu. Smutek, żal i marazm, Panie. 5/10