O VIKING MALT BREWMASTER CHALLANGE 2018 W SŁOWACH KILKU.
Kiedy kilka miesięcy temu zadzwonił do mnie Paweł Leszczyński, zapraszając moją skromną (a jakże!) osobę na Viking Malt Brewmaster Challange 2018 (w skrócie – VMBC), to trochę kopara mi opadła. Po pierwsze nie jestem piwowarem domowym; nigdy nie uwarzyłem fizycznie żadnej warki, a na swoim koncie mam jedynie dwie koncepcje na piwa mojego zespołu, które opracowali oraz zrealizowali odpowiednio Łukasz Łazinka z ReCraftu i Mateusz Górski z Brokreacji. Po drugie w konkursie tym zarówno w pierwszej, jaki i w tej edycji pojawiła się śmietanka polskiego kraftu i… miałem pojawić się ja. Sami rozumiecie, że mogłem być nieco zaskoczony? Niemniej rękawica została rzucona, a ja nie należę do tych, którzy łatwo się poddają, więc decyzja była prosta – jadę! Zmagania odbywały się w przepięknym pałacu w Piotrawinie podczas Chmielobrania – imprezy zorganizowanej przez Polish Hops z okazji zbiorów chmielu. I to chmielu nie byle jakiego, bo polskiego, wprowadzonego w końcu na wyżyny (o czym przekonałem się testując trzy domowe piwa, oparte o trzy różne chmiele od Pawła Piłata i ekipy – do poczytania tutaj –>KLIK<–). Po tym konkursie nic już nie miało być takie, jak wcześniej. Ale po kolei.

Na miejscu zameldowałem się w piątkowe popołudnie, aby ledwo zdążyć na autokar, który przewoził uczestników całego zamieszania na przejażdżkę wąskotorówką. Niby nic takiego, ale biorąc pod uwagę towarzystwo i okoliczności, to jednak zapowiadało się ciekawie. Jeszcze dobrze nie ruszyliśmy z miejsca, a już Filip Paprocki z Fermentum Mobile począł przygrywać na gitarze. Cały autokar poleciał ze śpiewem. Do dzisiaj refren z „Przechyły, przechyły” rozbrzmiewa mi w głowie, a gardło nie zdołało dojść do pełnej sprawności. Po wpakowaniu się do kolejki śpiewy nie ustawały. W moje ręce w międzyczasie wpadła rewelacyjna warka Wielkiej Szychy z ReCraftu i zacząłem na spokojnie witać się ze znajomkami. Na tę okoliczność zabrałem z domu dobrze wyleżakowanego Wostoka z chorzowskiego Redenu. Oj jak ładnie się wszystkim oczy zaświeciły, kiedy zacząłem polewać. Niestety piwo nie wytrzymało próby czasu. Okazało się dość przeciętne, z utlenieniem w stronę mało przyjemną oraz z nikłym aromatem beczki. Świeże było o wiele lepsze.

Ale nic to, bo po dojechaniu na miejsce, gdzie zostało odpalone ognisko, a każdy mógł na żywym ogniu upiec sobie kiełbaskę, pojawiło się kilka piw domowych, coś z Alebrowaru, więc ogólnie klimat zaczął się rozpędzać. Przyjemna godzina, spędzona w przyjemnych okolicznościach przyrody i trzeba było wracać. Impreza rozkręcała się z minuty na minutę i nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się w miejscu noclegu. Jako uczestnicy VMBC niestety nocowaliśmy kawałek od Piotrawina, ale czy poszliśmy od razu spać? No nie bardzo. Przemiły Pan z ośrodka na miejscu zorganizował nam kącik do posiadówy i w ten sposób wesoło kończyliśmy dzień.

Pobudka o 7:30, szybkie śniadanie i już przed 9:00 byliśmy na miejscu. Szybki rekonesans, sprawdzenie stanowisk i można było przejść do losowania drużyn. Organizatorzy, czyli ekipa Viking Malt, sprawę całkiem fajnie przemyśleli. Wybrali czwórkę kapitanów startowych, czyli piwowarów z największym stażem, a resztę podzielili na koszyki pod kątem doświadczenia pozostałych uczestników. Swój skład wybierali Krzysztof Juszczak (Harpagan, Jan Olbracht), Jakub Piesio (Maryensztadt), Darek Piecuch (Piwne Podziemie) oraz Tomasz Michalski (Brovca). Ja, wraz z Łukaszem Szynkiewiczem (Absztyfikant) i Arturem Kaletą (piwowar domowy) wpadliśmy do drużyny Tomka, jednocześnie przyodziewając czarne barwy.
Składy naszych rywali prezentowały się z kolei następująco:
CZERWONI:
Darek Piecuch
Mateusz Waszczuk
Michał Janiak
Dominik Połeć
BIALI:
Krzysztof Juszczak
Małgorzata Węgierska
Przemek Iwanek
Marcin Lichtarski
SZARZY:
Jakub Piesio
Magda Bergmann
Hubert Krech
Piotr Pszczółkowski
Nim jednak mogliśmy przystąpić do warzenia musieliśmy zaliczyć piwną maturę. Odpowiedzi na zadane pytania udzielała drużyna, która jako pierwsza zagwizdała w gwizdek. Za każde z przygotowanych 30 pytań można było zdobyć od 1 do 3 punktów. Sprawa była dość istotna, bo przygotowany przez Browamatora sprzęt podstawowy, jaki otrzymała każda z drużyn, nie zawierała chociażby termometru, kosztującego 1 punkt. I teraz wyobraźcie sobie zacieranie bez kontroli temperatury. Zabawne, prawda? Moja ekipa niestety… zajęła zaszczytne, ostatnie miejsce, aaaaaaaaale na szczęście zdobyliśmy 6 punktów, więc nie wyszło najgorzej. Dodatkowo mieliśmy jedną przewagę nad pozostałymi; jako pierwsi dokonywaliśmy zakupu dodatkowego sprzętu. Zapytacie – i co z tego? Otóż wykoncypowaliśmy sobie, że jeśli wykupimy 4 analogowe termometry po 1 punkt każdy, to w sklepiku zostaną jedynie dwa termometry cyfrowe. W konsekwencji jedna z drużyn zostanie bez termometru. CHE CHE CHE CHE. Jak pomyśleli, tak zrobili, zaopatrując się dodatkowo w refraktometr. Nasz niecny plan wydawał się być doskonały, niemniej jednak w ostatecznym rozrachunku każda z ekip była zaopatrzona w narzędzie do pomiaru temperatury. Wszystko przez Białych. Zakupili automatyczny gar warzelny, który miał wbudowany termometr, przez co nasze knowania spaliły na panewce. No trudno, tym razem nie wyszło. Po tych zmaganiach mogliśmy w końcu przystąpić do właściwego warzenia.

Szybko skonfrontowaliśmy nasze pomysły na wariację grodzisza (która była tematem tegorocznego VMBC) i postawiliśmy na klasyczne podejście, z podkręceniem piwa przez maliny, jaśmin oraz zakwaszając brzeczkę bakteriami kwasu mlekowego. Początkowe problemy ze zbyt twardą wodą, pachnącą basenem szybko wyeliminowaliśmy, więc mogliśmy przystąpić do zacierania. Finalnie wyszło nam nieco powyżej założeń stylu, ale nasze 9 BLG to i tak nic w porównaniu do 21 BLG Szarych. Dodanie papryczek w tej sytuacji nie zrobiło już na mnie wrażenia. Oczywiście każda z drużyn miała inny pomysł na swoje piwo, jak chociażby niebieski grodzisz Czerwonych, zabarwiony kwiatem klitorii ternateńskiej. W związku z tym na finalnej degustacji piwa, zaplanowanej 24 listopada w warszawskim The Taps, może być całkiem ciekawie.

Potem było już z górki. Po filtracji przyszło gotowanie, przelanie na burzliwą, dodanie drożdży od Fermentum Mobile oraz bakterii kwasu mlekowego i w ten oto sposób piwo zostało uwarzone. Całość będzie pięknie fermentować u Tomka w Browarze Brovca, więc o warunki jestem spokojny. Zobaczymy też, co wydarzy się po przelaniu na cichą. Może jeszcze dorzucimy jaśminu? Może jakiś przecier z malin? Wszystko przed nami!

I w zasadzie w tym miejscu mógłbym skończyć ten tekst, ale niegodziwe byłoby, gdybym nie wspomniał o jednej, chyba najistotniejszej rzeczy. To ludzie wygrywają na takich eventach. To, jak chcą dzielić się ze sobą doświadczeniem, czasem, a nawet własnym piwem. Warto tutaj rzec, iż sporo uczestników przytachało własne wyroby, do których dostęp miał każdy. I tak skosztowałem jednej z ostatnich beczek Korda, leżakowanego w beczce po rumie (palce lizać, wariant o wiele lepszy od tego po Jacku Daniel’sie), Mysterious IPA z Maryensztadtu (także wyborne), grodzisza z Trzech Kumpli i wielu innych, fajnych piw. Wszystko to w doborowym towarzystwie i w świetnej atmosferze. I jedynie tej sobotniej wycieczki do chmielników Polish Hops żałuję, ale ktoś piwa musiał nawarzyć, aby pod koniec listopada piwo mógł pić ktoś! W tym miejscu lecą ogromne podziękowania dla wszystkich uczestników VBMC i Chmielobrania; dla Viking Malt, Browamatora, Fermentum Mobile i PSPD oraz dla wszystkich, z którymi przybiłem piątkę i zwyczajnie świetnie się bawiłem. Panie i Panowie – to była czysta przyjemność! A jeśli Wy jeszcze na Chmielobraniu nie byliście, to koniecznie musicie tę imprezę zaliczyć.
