W życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, kiedy trzeba odpocząć. Wiecie, obowiązkowy, dwutygodniowy urlop (ale tylko dla tych, co na etacie, wink wink 😉 ), relaks po siłowni czy wygodne łóżko po wypadzie w góry. Ot taki standard po wysiłku i ciężkiej pracy. Im człowiek starszy, tym także częściej zastanawia się nad sobą. Weźmy na ten przykład naszą wątrobę. Biedna w znoju i w „pocie czoła” codziennie haruje, żeby oczyścić nasz organizm z toksyn i innego badziewia. Alkohol w tym wszystkim nie pomaga. Wręcz przeciwnie. W związku z tym po urlopowych harcach, gdzie zazwyczaj można pozwolić sobie na więcej, postanowiłem dać mej wątrobie parę tygodni odpocząć. Niech też i ona ma coś z życia, a co! Tylko co w sytuacji, kiedy najdzie nas ochota na zimne piwerko? Ano w sukurs pędzi ku nam masa produktów non-alko, z której większość jednak trochę tego alko ma. Całe szczęście są też dostępne „piwa” o zawartości alkoholu na poziomie 0,0%. I właśnie taki napój ostatnio miałem okazję próbować. Panie i Panowie, meine Damen und Herren, przed Państwem holenderski browar Bavaria i jego WIT 0,0%!
Pierwsze, co przykuwa uwagę, to skład. Jedyną pozycją, odróżniającą bavarskiego WITa od zwykłego piwa jest brak drożdży. W sumie jasna sprawa, bo to one są odpowiedzialne za przerabianie maltozy w alkohol (i nie tylko). Dodatkowo pojawia się ekstrakt z akacji, ale umówmy się – tego typu dodatki w piwowarstwie już nie zaskakują. Wizualnie także wszystko się zgadza – ta imitująca witbiera Bavarka ma jasnożółtą barwę, jest zmętniona, nieprzejrzysta, z ładną, stosunkowo wysoką drobną pianą na szczycie. Owszem, być może i piana dość szybko redukuje się do drobnego krążka, ale hej – nie dość, iż delikatnie koronkuje na szkle, to w dodatku warto mieć świadomość, z jakim produktem mamy do czynienia. Aromat to też dość spore zaskoczenie, bo jak przypomnę sobie konkurencję z tego przedziału, to zazwyczaj było słodowo i praktycznie bez chmielu. A tutaj chmiel czuć i to dość wyraźnie. Dodatkowo pojawiają się nuty goździków, bananów oraz trochę kolendry. Nie wiem, czy sobie tej kolendry trochę nie wkręciłem podświadomie, ale co tam; niech będzie, skoro musze pić tego typu wynalazki. Po kilku łykach natomiast pojawia się rzecz, która nie do końca mi tutaj pasuje. Nie przeszkadza jakoś bardzo, ale jest. Mam tu na myśli dość wyraźną landrynkowość, która dodatkowo podkręca słodycz WITa. Szkoda, że nie udało się tego jakoś skontrować, ale może taki był zamysł? Niemniej jak już napisałem – jest to tylko drobiazg, który absolutnie nie dyskwalifikuje tego piwa. A sam trunek jest rześki, pełny w smaku i mocno kojarzy się z typowym witbierem. Goryczki w tym piwie nie wyczułem, ale hej, ponownie przypominam: 0,0% alkoholu.
Bavaria WIT 0,0% to napój udany. Z całej maści tego typu trunków, zawierających do 0,5% alkoholu jest chyba najlepszym, jakiego miałem okazję spróbować. Nie będę go z pewnością porównywał do tradycyjnych witbierów, bo nie taka jego rola. Natomiast jeśli na przykład wybraliście się na imprezę w roli kierowcy i traficie na taką buteleczkę, to śmiało – możecie cieszyć się fajnym smakiem bez konieczności ślinienia się na pełne kufle znajomych. Oceny nie wystawiam, bo nie mam jej za bardzo do czego odnieść, a budowanie kolejnej skali dla piw bez- czy niskoalkoholowych mija się moim zdaniem z celem. Ja w każdym razie polecam.