O Baltic Abyss i innych sztosach okiem Wojtka Solipiwko

Tej rozmowy miało nie być. Po prostu wyszła przypadkiem, przez szczęśliwy zbieg okoliczności, a także dzięki wybitnemu kunsztowi, jaki ma swoich rękach Wojtek Solipiwko (ale o tym za chwilę). Tej rozmowy nie byłoby także, gdyby nie ogólnokrajowy hajp na kraftowe sztosy i przekraczające granice absurdu akcje windowania cen czy marketingowe pomysły w stylu „kup Pan/Pani karton piwa i uzyskaj możliwość zakupu jednej sztuki sztosu”. Na szczęście pojawiłem się na premierze Baltic Abyss – Porteru Bałtyckiego, leżakowanego w beczkach po whisky, którego autorem jest Browar Solipiwko właśnie. I z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa stwierdzam, że to piwo jest sztosem! Oj jakże mi ono urwało! Co więcej – wartość butelki 0,33 ml, zapakowanej w gustowny kartonik nie przekracza 20 zł w detalu, a sklepy i klienci nie muszą się o nią zabijać, jak w przypadku Samca Alfa czy pewnego sławnego Porteru ze Szwestką. Mając to wszystko na uwadze postanowiłem poruszyć ten i kilka innych tematów z Wojtkiem – głównym piwowarem i właścicielem Browaru Solipiwko.

Chmielobrody i Wojtek Solipiwko

Chmielobrody: Dlaczego uwarzyłeś akurat Porter Bałtycki? To była potrzeba biznesowa, bo panuje hajp na wszelkiej maści ciemne i mocarne piwa czy nie patrzysz na to, jakie mamy mody w piwowarstwie?

Wojtek Solipiwko: Po pierwsze nie miałem Porteru w swojej ofercie. Po drugie chciałem zrobić piwo, które będzie ludziom smakować i fajnie wyjdzie w moim wydaniu. Dobrze czuje się w ciemnych piwach i one nieźle mi wychodzą. Począwszy od Sweet Nygusa, po mocarnie chmieloną Czarną Pitch czy Waligórę. W związku z tym postanowiłem zmierzyć się tym razem z Porterem Bałtyckim. Jak każdy klasyczny styl jest on trudny do uwarzenia, a ja wychodzę z zasady, że jak już robić piwa, to takie, które nie są tzw. „bezstylowcami” i mają wiele uznanych wzorców na świecie. Wiesz, nie sztuką jest zrobić „bezstylowe” piwo i dodać do niego takich składników, które sprawią, że będzie ono jedyne w swoim rodzaju, przez co ciężko będzie je porównywać do innych przedstawicieli gatunku. Porter Bałtycki do takich piw nie należy, co czyni jego uwarzenie dość sporym wyzwaniem.

CHB: I dodatkowo postanowiłeś wlać Baltic Abyss w beczki po whisky.

WS: Dokładnie taki był plan.

CHB: Jak dużo tego piwa powstało?

WS: Około 30 hektolitrów, czyli 8500 butelek.

CHB: Samca Alfa zrobiono 2000 butelek, Deep Dark Sea z Brokreacji – ok. 1500-2000 butelek, Imperium Prunum wyparowało w dziwnych okolicznościach. I nagle Browar Solipiwko wypuszcza na rynek rewelacyjne piwo, poniżej 20 zł za butelkę, którego nie trzeba sobie wyrywać nawzajem z gardeł. Jak to zrobiłeś? Dopłacałeś do tego biznesu?

WS: Absolutnie nie. Owszem całą kasę, jaką zarobiłem wcześniej na Barrel Nygusie przeznaczyłem na beczki, aby móc zrobić więcej Porteru Bałtyckiego leżakowanego w drewnie. Fakt, w mojej kieszeni nie zostało nic ze sprzedaży wcześniej wspomnianego Nygusa, ale dzięki temu mogłem zrobić więcej Baltic Abyssa. To była świadoma  inwestycja, ale nie spowodowała ona znaczącego wzrostu ceny finalnego produktu.

CHB: Mimo takiej ilości piwa ja już wiem, że Baltic Abyss rozejdzie się na pniu. Co dalej?

WS: Druga warka już leży w beczkach i będzie gotowa na święta. Próbując piwa bazowego ja już wiedziałem, że to piwo będzie zajebiste, więc opróżniając beczki z pierwszej warki miałem już gotową kolejną, aby móc ponownie tych beczek użyć.

CHB: Tobie wyszło, więc z jakich powodów inne browary nie potrafią zaplanować tego w podobny sposób?

WS: Na to składa się wiele czynników. Po pierwsze pojawia się kwestia leżakowania. Po drugie nie zawsze będzie można interesujące nas beczki zdobyć. Po trzecie musisz zabezpieczyć odpowiednie środki finansowe na czas leżakowania. Zresztą moim zdaniem cena takiego Samca Alfa czy Imperium Prunum, za jaką sprzedawał je browar hurtownikom, nie była znacząco wyższa od ceny Baltic Abyss. To rynek i szał na te piwa stworzył tak zaporowe ceny.

CHB: To czy teraz, jeśli jakiś znany bloger zacznie wykrzykiwać na forum „Wojtek, tak nie może być.  Ty musisz to piwo sprzedać drożej. Za 100, 150 zł minimum. Bo sztosy muszą być drogie!”, to Baltic Abyss w święta powtórzy los Samca i Imperium?

WS: Ja nie chcę wpływać na cenę. Moim celem jest to, aby każdy zarobił na tym piwie uczciwe pieniądze. A być może obecna cena Baltic Abyssa jest efektem właśnie tego, że wspomniany Samiec czy Imperium były tak mocno wywindowane?

Baltic Abyss w pełnej okazałości

CHB: Co dalej, poza drugą warką Porteru Bałtyckiego?

WS: Przy tych mocach produkcyjnych, które mam w Zarzeczu nie planuję w najbliższym czasie szaleć z nowymi piwami…

CHB: W związku z tym, idąc śladem Kingpinów może warto pomyśleć o współpracy z dodatkowym browarem?

WS: Dla mnie od zwiększenia podaży ważniejsze jest zaufanie do browaru i do ludzi tam pracujących. Poza tym gdybym wybrał nowe miejsce, to musiałbym się go na nowo uczyć; musiałbym zdobyć zaufanie pracowników, sprawdzić jak dba się tam o higienę i czystość, itd. Bez tej stu procentowej pewności spędzałbym w browarze 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu, co obecnie jest poza moim zasięgiem.

CHB: Czym w takim razie zaskoczysz nas w najbliższym czasie?

WS: Pojawi się owsiana IPA oraz tropikalna Vermont IPA, do której planuję dodać mango i ananasa. W kwietniu powinniśmy wypuścić kolejną warkę Waligóry, pod warunkiem że wszystko z nią będzie ok.

CHB: A co z serią Nomono? Zamierzasz powtarzać któreś tych piw?

WS: Plan na Nomono był taki, że to będą jednorazowe strzały. Niemniej jednak mam wiele zapytań o te piwa, przez co stoję przed dylematem – czy utrzymać swoją linie piw i uwarzyć kolejną wariację Nomono czy na przykład wrócić do pierwszego. Jest szansa, że pod koniec roku zwiększą się moje moce produkcyjne, więc wówczas będę mógł się nad tym głębiej zastanowić.

CHB: Co masz na myśli mówiąc o zwiększeniu swoich mocy?

WS: Nic więcej Ci nie powiem (śmiech). Coś się dzieje, ale o konkretach będę mówił, jak już wszystko wypali.

CHB: W takim razie ja trzymam kciuki i czekam na kolejne wieści. Dzięki za rozmowę!

Browar Cameleon – Chabrowy (New Zealand Wheat)

Kiedy dotarł do mnie nius, że Cameleon będzie warzył kolejnego Wheata nawet mi powieka nie drgnęła. Ba, kiedy okazało się, że pierwsza warka poszła w kanał, bo browar, w jakim była ona warzona coś poknocił, tak stwierdziłem, iż ekipa weźmie to za zły omen i zrezygnuje z tego pomysłu. Próżne moje nadzieje. Załoga przeniosła się na inną warzelnię i konsekwentnie zrealizowała zaplanowaną ideę. Tak oto w moje ręce trafiła butelka Chabrowego. Czy ja już kiedyś wspominałem, że nie przepadam za lekkimi piwami spod znaku „Wheat”, w jakich nie używa się drożdży weizenowych? A właśnie takie piwo przyszło mi spróbować. Na szczęście mając w pamięci rewelacyjnego Zielonego (Wheat IPA -> KLIK) postanowiłem przemóc się i dać szansę tej nowozelandzkiej pszenicy.

Po pierwsze, primo – Cameleony umieją w etykiety. No zerknijcie na ten front i powiedzcie, że ta grafika jest słaba. Ja jestem po prostu zachwycony i z każdym kolejnym pomysłem chylę czoła co raz niżej. Samo piwo także prezentuje się nienagannie, racząc nasze oczy jasno-bursztynową barwą i średniopęcherzykową, białą czapą piany.

Po drugie, primo – Cameleony potrafią także w aromaty. Dzięki umiejętnemu chmieleniu Chabrowy serwuje naszym nozdrzom wyraźne nuty mango, ananasa i herbatników. Fajnie, że użyto tutaj Mosaica, gdyż nafta świetnie podbija całość i dodaje jej charakteru. Ziołowy profil chmielu jest mocno wyczuwalny w zapachu Chabrowego, dzięki czemu piwo pachnie bardzo rześko i soczyście.

W tym miejscu byłem już nieco uspokojony, chociaż jedna kwestia ciągle wzmagała moją czujność. Parametry na poziomie 11° BLG oraz 4.6 % alk. są po prostu dla mnie poniżej oczekiwań. OK, użyta pszenica co prawda dodała fajnej gładkości, no ale mimo wszystko życzyłbym sobie, aby Chabrowy był nieco słodszy i pełniejszy. Całość jest stosunkowo wytrawna, z owocami egzotycznymi i chmielem w smaku na czele, dzięki czemu piłem to piwo z dość dużym zadowoleniem. I jedynie informacja na etykiecie, przyznająca 1 pkt na 5 możliwych goryczce nie jest chyba do końca zgodna z prawdą. Ja osobiście przyznałbym 2.5 pkt za ten element, co w tym wypadku podnosi finalną notę tego piwa.

Po trzecie, primo-ultimo – Cameleony potrafią w piwa. I mówię to z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa. Jako fan trunków spod szyldu wysokiego Ballinga zawsze „średnio chętnie” podchodzę do degustacji piw sesyjnych i lekkich, a takim piwem jest Chabrowy właśnie. Mimo mojej sporej niechęci i dość dużej dozy ostrożności cieszę się, że mogłem przetestować tego „Nowozelandczyka”, bo jest to po prostu dobre piwo. Może nie najlepsze spod szyldu tej ekipy, ale na pewno trzymające poziom i nie przynoszące Cameleonowi wstydu. Mam tylko nadzieję, iż kolejne piwo to będzie już skok na głęboką wodę… czy też na wysoki Balling. 7/10

Browar Ciechan – Ciechan Pszeniczne Wędzone

Nie od zawsze piwa dymione znajdowały się w kręgu moich zainteresowań. Baaaaaa, swego czasu wyczuwając wodę spod szynki w jakimś Ale’u co najmniej wykrzywiało mi pysk na wszystkie strony. Smaki jednak z czasem się zmieniają czy tam dojrzewają, a że dodatkowo „w Polsce się dymi”, tak też od pewnego czasu bardzo szanuję kunszt i umiejętność odpowiedniego dopasowania aromatów wędzonych do konkretnego piwa. Moimi ulubionymi trunkami spod znaku „smoked” są te mocno torfowe, z konkretną dawką tematów asfaltowych, ale i innymi odmianami „dymiarzy” nie gardzę. W związku z tym z dość sporą ciekawością przywitałem nowe piwo z Browaru Ciechan – Pszeniczne Wędzone. Poziom ciekawości szedł jednocześnie w parze z ostrożnością, bo mimo wszystko temu browarowi z grupy BRJ (Browary Regionalne Jakubiak) bliżej do koncernu, niźli do kraftu, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Czy tam wędzonego Weizena/Hefeweizena. No to lecimy.

Zarówno etykieta, jak i sama aparycja nalanego Ciechana są niezbyt zachęcające. Grafika na froncie butelki wieje koncernową nudą, a piwo w szkle sprawia wrażenie trochę błotnistego. Oczywiście wiadomo, iż Weizen musi być mętny, ale tutaj brakuje mi po prostu fajnego, złocistego koloru. Nie wiem, jaka w tym zasługa użytego słodu wędzonego bukiem, a jaka drożdży i samego procesu, ale można by trochę nad tym elementem popracować. Z kolei bukiet tego piwa mocno mnie zaskoczył. W pierwszej chwili miałem skojarzenia z apteką, które bardzo szybko ustąpiło miejsca wyraźnej, ogniskowej wędzonce. No i  masz babo placek. Jakże mi to ognisko, połączone z wyraźnym aromatem bananów i goździków, zrobiło dobrze. Powiem szczerze, że pierwszy raz spotykam się z tak wyraźnie zaznaczonym zapachem rozpalonych, drzewnych węgielków i taki temat bardzo mi pasuje. Co prawda wcześniej wspomniana apteka co jakiś czas wracała i nieśmiało kołatała w tle, ale nie wiem, na ile to kwestia ewentualnego zakażenia, a ile luźnych skojarzeń sensorycznych. Stawiam raczej na tę drugą teorię, bo po kilku łykach niczego podobnego w smaku nie zaobserwowałem. Plus dla tego „pszeniczniaka” za fajną, gładką fakturę i dość wysoką pełnię. Niestety piwo zostało trochę za mocno nagazowane, przez co delikatnie szczypie w język i nieco przeszkadza w radości z degustacji. Oczywiście wystarczy na chwilę je odstawić i wszystko będzie się zgadzać, ale chyba nie taki był zamysł piwowara. Temat ogniska, bananów i goździków pojawia się również przy każdym łyku i fajne komponuje się z umiarkowaną słodyczą oraz ze znikomą goryczą tego trunku. Całkiem przyzwoite zbalansowanie smaków oraz aromatów powoduje, iż tego Ciechana pije się z przyjemnością.

Temat wędzonej pszenicy w piwie nie jest odkryciem na miarę Kolumba. Prym w tej dziedzinie w polskim krafcie w mojej ocenie nadal wiedzie ReCraft ze swoimi Bananami na Rauszu, niemniej jednak Ciechan zaserwował nam trunek o nieco odmiennym profilu wędzonki, dzięki czemu na rynku mamy dwie ciekawe opcje do wypróbowania. I być może Ciechan Pszeniczne Wędzone nie jest piwem wybitnym, ale też wbrew moim oczekiwaniom nie jest piwem złym. Ja na pewno do niego wrócę, chociażby dla tej niesamowitej, ogniskowej aury, jaka oplata ten trunek z każdej strony. A może kolejne warki zostaną pozbawione mankamentów obecnej? Życzę tego sobie i browarowi, bo chętnie postawił bym to piwo obok innych, stałych pozycji w moim piwnym menu. 6.5/10

Katowicki Komitet Zakładowy, czyli o dwóch pieczeniach na jednym ogniu słów kilka.

Dobrze mieć w swoim miejscu zamieszkania kilka multitapów, rozlokowanych parę minut spacerem od siebie. Dzięki temu w sytuacji, kiedy są zorganizowane w tym samym czasie różne eventy można wziąć we wszystkich udział. Tak też było w miniony weekend – w Kontynuacji wszystkie krany przejął Browar Zakładowy, a w Białej Małpie pojawiła się ekipa Browaru Komitet ze swoim premierowym RISem „Mroczne Widmo”.

Pani Kapitan zdecydowała, iż na pierwszy ogień pójdą propozycje piwowarów z Poniatowej, w związku z czym chwilę po 20:00 zameldowaliśmy się w Kontynuacji. W oczekiwaniu na pełne kranoprzejęcie oraz na dalsze wydarzenia postanowiliśmy przetestować Tropikalne Ryżowe IPA, czyli „Wniosek Urlopowy”.

Browar Zakładowy – Wniosek Urlopowy (Tropical Rice IPA)

Po recenzji Tropicala z Browaru Wrężel, jaką „popełnił” Tomasz Kopyra, można zaobserwować dość spory hype na ten styl (no może niekoniecznie z ryżem w tle.) I ja się w sumie nie dziwię, bo faktycznie stopień „soczystej owocowości” w tych piwach może zachwycić. I tak też było w przypadku Wniosku Urlopowego, którego aromat tropikalnych owoców, w połączeniu z wyraźnymi akordami chmielu po prostu rozkładał na łopatki. Smak to już doskonałe połączenie mocnej i przyjemnej goryczy ze słodyczą i tropikalną soczystością ananasa i mango. Dodanie płatków ryżowych spowodowało dodanie rewelacyjnej gładkości fakturze piwa, dzięki czemu całość okazała się niezwykle pijalnym i bardzo smacznym trunkiem. Panie i Panowie, takie Wnioski Urlopowe to ja mógłbym wypisywać codziennie! 8.5/10

W między czasie „kontynuacyjna” ekipa uwijała się ze zmianami na tablicy, czego efektem była całkowita dominacja Zakładowego w knajpie. I tutaj chylę czoła przed ekipą tego browaru – biorąc pod uwagę ich staż i obecność na rynku można im pozazdrościć liczby wypuszczonych piw. A umówmy się; szesnaście proponowanych tego wieczoru trunków to nie wszystko! Robi wrażenie, co? Dodatkowo ja osobiście nigdy nie piłem słabego piwa od tej załogi, więc ochoczo przystąpiłem do dalszej weryfikacji tego stwierdzenia, co zaowocowało pojawieniem się przede mną Kolektywu.

Browar Zakładowy – Kolektyw (Imperial Smoked Robust Porter)

Nie wiem, co takiego mają w sobie ciemne piwa, że mocno przykuwają moją uwagę swoją aparycją, ale tak już mam. I nie inaczej było w tym wypadku – ciemnobrązowy, nieomal czarny trunek ozdobiła piękna, drobna korona ciemnobeżowej piany. No palce lizać! Samo piwo już na starcie przywołało u mnie skojarzenia z dobrym espresso. Czy to przez przewijające się tematy gorzkiej czekolady, delikatnych nut opiekanych, lekkiej kwasowości czy szczyptę akordów palonych… w każdym razie wyszło smacznie. Jak do tego dołożymy pojawiający się aromat czerwonych owoców i subtelną karmelowość, tak otrzymamy niezwykle przyjemne piwo. Co prawda mogłoby być nieco pełniejsze i płyciej odfermentowane, ale nie marudzę, bo Kolektyw zniknął ze szkła w mgnieniu oka. 8/10

Siedząc przy barze zastanawialiśmy się, kiedy i czy w ogóle ekipa browaru zawita w knajpie. W tym miejscu przywołam wspomnienia z trzecich urodzin Browaru Birbant, na jakich gościliśmy w tym samym miejscu tydzień wcześniej. Załoga Birbantów od początku była w klubie, mocno angażując się w całe „zamieszanie”, co zdecydowanie poprawiało humory i nastrój zgromadzonych. Tymczasem oczekując na dalsze wydarzenia postanowiłem przetestować Bumelanta.

Browar Zakładowy – Bumelant (Dark Polish Ale)

Po dwóch mocniejszych tematach zdecydowałem się nieco wyluzować, serwując sobie lekkie, ciemne Ale, którego naczelny temat stanowiły w całości polskie chmiele, z cascadem wyhodowanym w naszych granicach na czele. Zapach Bumelanta to przede wszystkim czerwone owoce, kojarzące mi się z fajną, kwaśną, czerwoną porzeczką. To wszystko świetnie miksuje się z nutami czekolady oraz wyraźnej, palonej kawy. Jak dla mnie – fajnie! W odbiorze ten Ale jest zdecydowanie lekki, ze sporą, acz nieprzesadzoną goryczką i ponownie pojawiającymi się czerwonymi owocami i kawą. Co prawda fanem tego typu piw nie jestem i wolę zdecydowanie mocniejsze klimaty, ale Bumelant wypadł nad wyraz udanie i niezwykle smacznie. 7/10

W międzyczasie okazało się, iż ekipa z Poniatowej już dawno w knajpie siedzi, zajmując jeden ze stolików i niezbyt wyróżniając się na tle pozostałych gości. Niby po półtorej godziny od startu imprezy załoga Kontynuacji krótko zaanonsowała wydarzenie i wspomniała o możliwości pogawędzenia z piwowarami, ale mimo wszystko zabrakło mi większego zaangażowania załogi Zakładowego. Trochę szkoda, bo patrząc na inne tego typu imprezy miałem wrażenie, jakbym po prostu wpadł do multitapu na piwo bez większej okazji.

Czas powoli zaczął nas gonić, bo w planach mieliśmy przecież jeszcze wizytę w Białej Małpie, więc przyszła pora na ostatnie piwo tego wieczoru w miejscówce na Staromiejskiej. Co prawda wybrałem temat, jaki już był mi znany z wersji butelkowanej, ale po prostu nie mogłem go sobie odmówić.

Browar Zakładowy – Pan Kierownik (Russian Imperial Stout)

Biorąc pod uwagę krótki staż rynkowy Browaru Zakładowego można było spodziewać się po nich co najwyżej poprawnego RISa. Oj, jakże takie podejście może być złudne. Bo Pan Kierownik to konkretny gość, który w tańcu się na cacka, tylko od razu wskakuje na najwyższe obroty. I tak w aromacie daje nam popis pod postacią fantastycznego, gniecionego i słodkiego ciasta drożdżowego, cudownych pralin i czerwonych owoców. W tym miejscu miałem bardzo mocne skojarzenia z kooperacyjnym piwem DeMolena i Piwoteki, jednak pozbawionego na szczęście wyraźnego alkoholu. Po tym świetnym wstępie Pan Kierownik raczy nas smakiem gorzkiej, wiśniowej czekolady, w której słodycz pięknie gra z akordami palonymi. Całość jest pełna, gładka i po prostu przepyszna. A jak to piwo poleży, to już w ogóle pewnie zerwie papę z dachu. Dla mnie jeden z mocniejszych RISów na polskim rynku. 9/10

Kilka minut później znaleźliśmy się już w Białej Małpie, gdzie przy barze przywitała nas zgrana ekipa Browaru Komitet. Zamieniliśmy kilka zdań, po czym Gosia z Marcinem (czyli Komitet właśnie) szybko udali się na piętro, aby przeprowadzić nie pierwszy tego dnia konkurs, w którym do wygrania były koszulki z logo browaru. Chwilę później pojawili się na dole z podobnym zamiarem, dzięki czemu stałem się szczęśliwym posiadaczem wyżej wymienionego fantu.

Gosię i Marcina mieliśmy okazję poznać podczas Poznańskich Targów Piwnych, więc wiemy, iż ta ekipa to doskonali kompanie do rozmów. Dowodem tego była konieczność zamówienia przeze mnie drugiej kolejki Mrocznego Widma, bo tak nas  pochłonęły rozmowy, że nie zdążyłem nic sobie zanotować na temat tego premierowego RISa. Na szczęście z drugim pokalem tego błędu nie popełniłem.

Browar Komitet – Mroczne Widmo (Russian Imperial Stout)

Ten pierwszy mocarz autorstwa Komitetu, to 24° BLG i 10,5% alkoholu. Parametry się zgadzają, więc czy reszta dotrzyma im kroku? Duży plus za brak alkoholu w aromacie, bo to nie zawsze bywa oczywiste. Dzięki temu zapach słodkich, czerwonych owoców oraz delikatnej czekolady fajnie nęci nasz nos i zostawia miejsce na szczyptę paloności. Faktura Mrocznego Widma co prawda mogłaby być nieco pełniejsza i bardziej gładka, ale „gańby niy ma”. Moją uwagę przykuła bardzo wysoka gorycz, która przy dość umiarkowanej słodyczy może niektórym przeszkadzać, ale ja takie tematy szanuję. W smaku ponownie pojawiają się czerwone owoce, czekolada, delikatna paloność i kawowa, subtelna kwasowość. I wielka szkoda, że to piwo trafiło jedynie w beczki, bo czuć tutaj ogromny potencjał  na leżakowanie. Więc jeśli traficie na tego RISa, to koniecznie go spróbujcie, bo zwyczajnie warto. 7/10

W międzyczasie dołączyła do nas Ania (szefowa Białej Małpy), racząc Panią Kapitan rewelacyjnym kwasem z Mikkekllera – Spontanorange. Reszta wieczoru upłynęła nam w nad wyraz rewelacyjnej atmosferze – no bo umówmy się; jak ekipa jest fajna, to i czas upływa niepostrzeżenie. Oby więcej takich okazji i takich eventów.

Szybki Strzał – Odc. 8

Nie wiem, jak Wy, ale jeśli chodzi o piwne degustacje, to najlepsze wrażenia i najintensywniejszy odbiór mam najzwyczajniej w świecie w domowym zaciszu. Wiecie – cisza, spokój, wygodny fotel, dobry film albo książka i szkło wypełnione jakimś sztosem… i to niejednym. A że ostatnio trochę się nam tych sztosów nazbierało, tak postanowiliśmy z Panią Kapitan zorganizować sobie dwuosobowy mini panel degustacyjny. Jak wyszło? Lecimy po kolei.

  1. Browar Kormoran – Imperium Prunum 2017 (Porter Bałtycki)

Nie będę rozpisywał się w szczegółach o kolejnej aferze porterowej, której bohaterem został tym razem Browar Kormoran. Co prawda nie było to strzał centralnie w krocze, jak to uczynił Browar Zamkowy, ale kolano po ich pomysłach z dystrybucją Imperium Prunum raczej zbyt szybko sprawności nie odzyska. Na szczęście samo piwo ponownie pokazało klasę najwyższych lotów. Wyraźnie śliwkowy i lekko wędzony aromat doskonale uzupełniają akcenty czekolady i szlachetnego alkoholu. Leżakowanie doprawiło zapach tego Porteru wyraźnymi nutami ciemnych, czerwonych owoców. To wszystko pojawia się również w smaku, kojarząc się jednoznacznie pysznymi pralinami z likierem. Sporą słodycz kontruje fajna goryczka, a niezbyt wysokie wysycenie tylko pomaga w zatraceniu się w tym piwie. I jedynie szkoda, że tak mało osób będzie miało okazję spróbować tego czarnego złota polskiego piwowarstwa. 9.5/10

  1. Brasserie dOrval – Orval (Belgian Ale)

Orval do najtańszych piw nie należy. A kiedy dodatkowo podczas otwierania 1/3 zawartości butelki wyskakuje z niej niczym Kamil Stoch z progu skoczni, lądując na blacie stołu, tak i można się trochę na to piwo zezłościć. Na szczęście złość ta szybko mija, kiedy tylko przysuniemy szkło z Orvalem pod nos. Ten Belgian Ale raczy nas doskonałym zapachem końskiej derki, agrestu i czerwonej porzeczki, świetnie połączonej z ziołowymi akordami szałwii. No po prostu rewelacja. Bretty doskonale spisują się także w smaku, podbijając przyjemne nuty owocowe i szampańskie. Szałwia ponownie świetnie dopełnia całość. Orval na pewno nie jest piwem słodkim – to zdecydowanie wytrawny i głęboko odfermentowany trunek, a przy tym niezwykle złożony i kompleksowy. Z pewnością do niego wrócimy i tym razem zapamiętamy, aby otwierać go delikatniej. 8.5/10

  1. Fear No Beer (browar domowy) – HiperEnigmatic Stuff of Porter Baltic (Porter Bałtycki)

Ten uwarzony w październiku 2015 roku Porter trafił w moje łapy dzięki Marcinowi Martinezowi Przybylskiemu (piwowar domowy Fear No Beer). Poleżał sobie troszkę w piwniczce i czekał na stosowną okazję. A do takiej z pewnością należał nasz dwuosobowy mini panel degustacyjny! Znając inne piwa spod szyldu tego browaru byłem raczej spokojny o jego formę. Tylko czy aby na pewno wszystko tutaj zagrało? Sam trunek nalewa się czarny, nieprzejrzysty, z grubą czapą jasnobeżowej piany. I ja taki wygląd Porteru szanuję! Po lekkim zakręceniu pokalem nasze nozdrza zostają uraczone nutami czerwonych, ciemnych owoców, lekkiej czekolady, zmieszanej z subtelnym sosem sojowym. W tle pojawiają się akordy, kojarzące się z cukierkami karmelkowymi. Oj świetnie to piwo popracowało i utleniło się dokładnie tak, jak powinno. Smak to już poezja nut porterowych, z czerwonymi owocami i czekoladą na czele. Piwo jest pełne, likierowe, słodkie, acz niewyklejające nadmiernie, z idealnie dopasowaną goryczką. Alkoholu w zbyt dużych ilościach nie odnotowano. I jeszcze gdyby przenieść tę recepturę na jakiś kontraktowy browar… byłoby pięknie! 8.5/10

  1. Deer Bear + Whisker Beer – Cracker (Imperial Coffee Milk Stout)

Nie powiem, ale tego piwa trochę się bałem. Po niezbyt udanej przygodzie z aromatami naturalnymi w Nut Crackerze (drugie piwo z tej serii i w tej kooperacji – przyp. aut.) do Crackera podchodziłem z dość dużą dozą sceptycyzmu. Na szczęście obawy te okazały się niepotrzebne. Ten Imperialny, Kawowo-Mleczny Stout raczy nas aromatami bardzo intensywnej, palonej kawy oraz mlecznej czekolady. W tle pojawia się lekka kwasowość, kojarząca się z mocnym espresso. Kawa gra także pierwsze skrzypce w smaku, idealnie komponując się czekoladą i delikatną orzechowością tego trunku. Jedyny minus w mojej opinii, to zbyt wysoka słodycz Crackera, skontrowana za małą goryczką. Być może właśnie taki zamysł mieli piwowarzy, ale ja jednak życzyłbym sobie nieco głębszego odfermentowania. Na szczęście ten drobiazg nie popsuł ogólnych wrażeń z degustacji, a świetnie użyta kawa, niczym Bruce Willis w Szklanej Pułapce, uratowała dzień! 7.5/10