Kiedy w czerwcu w moje ręce wpadła do recenzji książka autorstwa Miki Rissanena i Juhy Tahvanainena, zatytułowana „Spieniona historia Europy. 24 pinty, które nawarzyły piwa”, niemal od ręki począłem zgłębiać jej treść z zapartym tchem. W końcu nie bez kozery na maturze ustnej z historii dostałem najwyższą ocenę, a na studiach był to jeden z moich ulubionych przedmiotów. Po prostu lubię tę gałąź nauki i zawsze ciekawiła mnie ona nieco bardziej, od pozostałych dyscyplin badawczych. Więc co się wydarzyło, że recenzja pojawia się dopiero teraz, ponad pół roku od momentu otrzymania przesyłki? Otóż nic nie zapowiadało tego, iż będę się z tą książką tak męczył.
Całość zaczyna się od krótkiego rysu historycznego, przybliżającego czytelnikowi skąd piwo w ogóle się wzięło. Jest lekko czerstwo, dość naokoło, ale wiadomo – wstęp nie jest istotą książki. Tylko trochę tabelka dot. piwnych stylów jakby nieco naciągana i uboga. No bo jak to Imperialny Stout o ekstrakcie 17%? Przecież BJCP klasyfikuje ten styl od 18% ekstraktu w zwyż?! Do tego słowniczek, zawierający cztery (słownie – CZTERY) pojęcia, związane z piwowarstwem. Niby spoko, ale jednak można było przerzucić go na koniec i okrasić nieco głębszą treścią. OK, przymknijmy na to oko; w końcu ma być o tym, jak to piwo wpływało na losy ludzkości i świata.
Z pierwszego rozdziału, zatytułowanego „Kościół a piwo” niestety zbyt wiele nie zapamiętałem. Ot wprowadzenie i opowiastka o tym, jak to piwo trafiło pod opiekę mnichów i Kościoła. Za to kolejny rozdział okazał się o wiele ciekawszy. Opisano w nim legendę brukselskiego pomnika Manneken Pis, przedstawiającego sikającego chłopczyka. Co prawda legendy na losy dziejów świata nie mają zbyt wielkiego wpływu, zwłaszcza takie, jak ta dotycząca Mannaken Pisa, ale muszę przyznać, że napisano ją całkiem zgrabnie. Zresztą potraktowałem ten rozdział jako solidną rozgrzewkę przed prawdziwymi petardami.
Niestety finalnie petardy te okazały się malutkimi kapiszonami, ledwo bzyczącymi nad uchem, po odpaleniu ich z plastikowego pistoleciku wprost z odpustu. W skrócie – zdecydowana większość zawartości tej książki to w mojej ocenie ładne historie, w których piwo na siłę podciąga się pod główny nurt danej opowieścii. Piwo, które miało szumnie wpływać na losy świata okazuje się zwykłym towarzyszem historii, jakim równie dobrze mogła być herbata, wino czy para kalesonów. Dodatkowo całość napisana jest nieciekawym językiem, absolutnie nie potrafiącym zaintrygować czytelnika. Sytuacji nie ratują propozycje piwne (oczywiście z browarów zagranicznych, głównie koncernowych), zamieszczone na koniec każdego rozdziału, a mające mieć związek z daną opowiastką. Mają one charakter bliższy reklamie, niż rzetelnemu podejściu do sprawy. Dobrze że polski wydawca zadbał w tym miejscu o komentarz polskiego eksperta, polecającego odpowiedniki z kraju, położonego nad Wisłą.
Mógłbym się czepiać dalej detali w stylu odmiany słowa „porter” czy np. braku zdjęć obrazów, do kórych odwołują się opisy w jednym z pierwszych rozdziałów, ale byłoby to już kopanie leżącego. Książki nie skończyłem. W międzyczasie przez moje ręce przewinęło się kilka innych tytułów, będących zwyczajnie ciekawszymi od opisywanej tutaj publikacji. Nie pomogło położenie jej nawet w miejscu, gdzie nawet król piechotą chadza. Candy Crush Saga zwyczajnie okazała się wyborniejszą rozrywką od lektury, zerkającej na mnie wprost z pralki.
„Spieniona historia Europy. 24 pinty, które nawarzyły piwa” być może znajdzie swoich amatorów, ale do mnie ta pozycja zwyczajnie nie trafiła. Zagłębiając się co raz bardziej w kolejne strony miałem wrażenie, że duet fińskich autorów przyszykował raczej skok na kasę, niż fajną, rzetelną i przede wszystkim ciekawą lekturę. Szkoda, bo temat wydaję się bardzo lotny i jeśli zajęliby się nim prawdziwi pasjonaci, to mogłaby z tego wyjść całkiem zgrabna książka. A tak – dostajemy tytuł nudny, przeciętny i w wielu miejscach po prostu naciągany i przereklamowany, niczym koncernowy lager. Przynajmniej w moim osobistym odczuciu.