Plan wczoraj był prosty. Wrócić po szybkiej próbie do domu, otworzyć lodówkę, wyciągnąć piwko, odczekać pół godziny, odkapslować, przelać do szkła, zrobić kilka zdjęć, poniuchać, wziąć kilka łyków i przygotować na dzisiaj recenzję. Niestety z planami bywa tak, że lubią się one czasem w ostatniej chwili zmienić. Tak też wczoraj, w związku z nieprzewidzianymi okolicznościami mój doskonały plan szlag trafił, a ja zostałem bez tekstu na dzisiaj. Jednakowoż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda?
Już jakiś czas temu nosiłem się z wylaniem z siebie swoich żalów i frustracji. I dzisiaj nastał ten dzień. Czego sprawa będzie dotyczyć? Planów właśnie. Planów, jakie skrzętnie przygotowują browary, warząc swoje specjały. A czego te plany dotyczą? Sezonowości, której niby każdy beergeek w tym kraju od dawna pożądał. I w tym miejscu pada pytanie – czy aby na pewno ta sezonowość jest aż tak wytęsknionym i upragnionym zjawiskiem?
Nim jednak odpowiem na to pytanie muszę uporządkować pewne fakty. Po pierwsze – mnogość stylów piwnych i ich wszelkich mariaży dogania powoli populację Chińskiej Republiki Ludowej. Po drugie – różnorodność. Na chwilę obecną BJCP definiuje ponad setkę różnych, piwnych wariacji. Skupmy się jednak na tych głównych, których jest blisko trzydzieści. Charakterystyka każdego z tych stylów jest mocno odmienna. I tak z jednej strony mamy lekkie i orzeźwiające kwasy, a z drugiej ciężkie i pełne imperialne stouty oraz całą masę różności pomiędzy. Każdy znajdzie coś dla siebie i to jest z pewnością wielki plus. Po trzecie – odbiór poszczególnych stylów to sprawa dość indywidualna. Dla jednych spełnieniem marzeń będzie wypicie schłodzonego Witbiera w upalny dzień, a dla drugich tym samym zostanie degustacja RISa lub Imperialnego IPA w sierpniowy, ciepły wieczór. To wszystko jest kwestią gustu, a z gustem wiadomo – każdy ma swój. Niemniej jednak faktem jest, iż chyba tych pierwszych jest zdecydowanie więcej. I w końcu po czwarte – kraft to nie koncern i podaż piwa na rynku nie jest na takim poziomie, aby zapełniać półki sklepowe danym piwem przez 365 dni w roku i przez 24 godziny na dobę. Co z tego wynika?
Sezonowość, jakiej próżno było szukać jeszcze w zeszłym roku. Nikt wówczas nie przejmował się tym, że oto właśnie termometr pokazuje trzydzieści stopni w cieniu, a po wyjściu z klimatyzowanych biurowców w ciągu pięciu sekund po plecach zaczynają spływać nam ogromne krople potu. Co tam – jedziemy z premierą Porteru Bałtyckiego albo Imperialnego Saisona. Minus dwadzieścia w lutym i nowy Session IPA? Proszę bardzo, kto nam zabroni? A jak sytuacja wygląda teraz? Lipiec, upał, ale ja mam ochotę napić się dobrego Double IPA. Patrzę na półki i co? White IPA, Wit IPA, Witbier, White IPA, American Wheat, Session IPA, White IPA, Berliner Weisse, White IPA po raz n-ty. I ze świecą szukać jakichś grubych kalibrów. Całe szczęście mamy już jesień i powoli kończy się sezon na piwa lekkie, a na sklepowe półki powoli wjeżdżają w większych ilościach FESy, RISy, Portery i wszelkiej maści odmiany wagi ciężkiej. Fajnie. Ale co, jeśli zimą najdzie mnie ochota na jakiś kwas? Znowu będę szukał tegoż z utęsknieniem? Wszystko na to wskazuje.
Zaraz powiecie – hurr, durr, przyczepił się typowy „polaczek” i marudzi. No właśnie nie w tym rzecz. Opisana przeze mnie sezonowość nie jest zjawiskiem złym. Wręcz przeciwnie, ja temu przyklaskuję. Problemem jest skrajność, w jaką delikatnie wpadł nasz rodzimy rynek. To jest trochę, jak z owocami czy warzywami. Truskawki są produktem sezonowym, ale czy tylko w sezonie mam na nie ochotę? No nie. Bób na straganach pojawia się przede wszystkim w czerwcu i lipcu. Czy to oznacza, że nie będę chciał spałaszować go w lutym? Też nie. Tylko z bobem czy truskawkami jest jeden problem. Najsmaczniejsze rosną w sezonie. Z piwem w większości wypadków tego problemu nie ma. Chmiel jest dostępny cały rok, słody czy też inne dodatki także, więc niemal każdy styl można uwarzyć w zasadzie w dowolnym momencie.
Dlatego też niechaj sezonowość się utrzyma, ale na rany Chrystusa, niech piwowarzy mają na uwadze takich osobników, jak ja. Nie oczekuję, że od teraz nagle latem będziemy mieli po jednym RISie z każdego browaru. Nie ma co popadać w skrajności. Bo czy faktycznie biznesowo jest sens robienia przez każdy browar premiery nowego White IPA w jednym miesiącu? Browarów kraftowych w Polsce mamy ok. 150. Jeśli połowa z nich wypuści piwo w tym samym stylu i w tym samym czasie, to na rynek wypłynie ok. 75 nowych White IPA. Jaka jest szansa, że przeciętny Kowalski spróbuje wszystkich? Moim zdaniem nikła. A siłą polskiego kraftu powinna być różnorodność. I to różnorodność przez cały rok. Czego sobie i Wam życzę.