Szybki Strzał – Odc. 17

Dwanaście miesięcy minęło jak z bicza strzelił. I tak oto znowu szykujemy się do świętowania nadejścia Nowego Roku; jedni robią postanowienia noworoczne, inni podsumowują te ostatnie 365 dni, a ja stwierdziłem że 2018-ty zakończę szybką recenzją trzech piw, jakie całkiem niedawno wpadły w moje ręce. Na prywatną i osobistą rewizję minionego roku jeszcze przyjdzie czas, bo teraz, proszę Państwa, pora szykować się na bal! A na balu może wychylicie toast jednym z poniżej opisanych piw?

Nook – Tea Time (Earl Grey IPA)

Browar Nook to świeżynka na polskiej scenie piwnego kraftu. Ci kontraktowcy, o ile mój reaserch nie kłamie, mają na swoim koncie 5 różnych piw, co w mojej ocenie jest wynikiem całkiem dobrym, jak na początkujący team. Pod swoją lupę postanowiłem wziąć ich interpretację IPA z herbatą Earl Grey. Jako fan Panakei po prostu lubię połączenie aromatu bergamotki z solidną goryczką i cytrusami. Zapach Tea Time’a od razu odsłania karty i bez najmniejszych wątpliwości możemy wyczuć w nim rzeczone tematy herbaciane. Do tego szczypta pomarańczy, lekka żywiczność oraz landrynkowa słodycz. Kompozycja aromatyczna jest tutaj całkiem zgrabna, ale zdradza to, czego ja staram się jednak w tego typu piwach unikać. Słodycz, bo o niej mowa, o ile pojawia się w „ajpiejach” powinna być skontrowana solidną goryczką. I właśnie tejże goryczki w tym trunku mi brakuje. OK, wrażenie konsumpcji lekko osłodzonego, mocnego Earl Grey’a z dodatkiem pomarańczy jest w porządku i pewnie znajdzie się wielu, którym takie podejście zasmakuje, jednakowoż ja do tej grupy się nie zaliczam. Zabrakło mi w Tea Time’ie balansu, bo ogólnie jest to piwo całkiem przyjemne, pozbawione ewidentnych wad, ale wypłukane również z odpowiednio dobranej goryczy. No cóż, może w kolejnej warce?

PS
Minus za brak informacji na kontr-etykiecie o miejscu warzenia 😉

 

Mikkeller – Hazeside IPA (DDH IPA)

Browaru Mikkeller większości beer geeków przedstawiać raczej nie trzeba, więc w tym przypadku skupmy się stricte na zawartości butelki. A jest nią świeżutkie DDH IPA Hazeside. Przyznam szczerze – do skrótu DDH mam lekko ambiwalentny stosunek. Z jednej strony mam świadomość, iż podwójne chmielenie na zimno „robi robotę”; z drugiej zaś wiem, że piwowarzy stosowali tę metodę już wcześniej, bez zbędnego epatowania tymże w nazwach i na etykietach. Marketing odstawmy jednak na bok i zerknijmy, czym nasz nos raczony jest przez opisywaną tutaj pozycję Duńczyków. Na pewno nie można odmówić jej soczystości, podbijanej cytrynowo-pomarańczowymi akordami. Jednakowoż całość nie jest aż tak intensywna, jakbym się mógł tego spodziewać. W smaku Hazeside dość wyraźnie odwzorowuje swój aromat, oplatając go dodatkowo umiarkowaną, niezbyt nachalną goryczką. Duży plus za przyjemnie pełne i gładkie ciało, co zdecydowanie podwyższa przyjemność degustacji. Tylko czy w dobie skomasowanego ataku „de-de-haczy” Mikkeller czymś się wyróżnia? Otóż nie, a dodatkowo na polskim rynku z palcem w nosie znajdę kilka pozycji co najmniej tak dobrych, jak opisywany trunek. Jest smacznie, solidnie i przyjemnie. Tylko tyle i aż tyle.

 

Hopick – Vankka (New England SH IPA)

Na koniec kolejny beniaminek w tym zestawieniu, czyli Browar Hopick. Muszę przyznać, iż ta śląska załoga nie miała szczęścia przy starcie. Pierwsze ich piwo poszło w kanał, nie spełniając wymagań piwowara. Kolejne, na jakie trafiłem okazało się zakażone dzikusami (wariant butelkowy) i uciekało z butelki z prędkością mknącego TGV. A jak wyszło z Vankką? Ten single hop, przygotowany w oparciu o jeszcze mało znany w Polsce chmiel Pekko w mojej ocenie spełnia pokrywane w nim nadzieje. Po pierwsze doskonale pachnie. Mamy tutaj wyraźne nuty mango, ananasa i cytryn, którym przygrywają akordy żywicy i ziołowość chmielu. Oj często wsadzałem swój wścibski nochal w szkło, aby delektować się tym aromatem. Z kolei w smaku prym wiodą tropiki, otulone subtelną goryczą. I byłoby idealnie, gdyby nie lekkie przegazowanie. OK, trochę drapie w przełyk, ale wystarczy kilka razy solidnie zakręcić szkłem, aby poczuć fajną i przyjemnie gładką fakturę trunku. Jak tylko browar dopracuje ten drobiazg, to otrzymamy piwo na światowym poziomie. Niemniej już teraz chylę czoła.

Chmielobrody kontra Frela

Frela to po śląsku dziewczyna. Od pewnego czasu taką nazwę nosi również szkło degustacyjne, zaprojektowane przez Bartka Lenarda i Wojtka Biegusa. W świecie polskich beer geeków znalazło już ono spory poklask, a popyt na te „ślicznotki” zdecydowanie przewyższa podaż. Zatem jakie plany ma ekipa Freli na przyszłość? Dlaczego nie chcą podbić wszechświata swoim pomysłem? I w końcu jakie piwo do degustacji wybiorą chłopaki? O tym wszystkim w dzisiejszym odcinku „Chmielobrodego kontra”.

Grodziskie w natarciu, czyli finał Viking Malt Brewmaster Challange 2018

Viking Malt Brewmaster Challange 2018 przeszedł do historii. Konkurs, który rozpoczął się w zasadzie kilka miesięcy temu w końcu znalazł swoje rozstrzygnięcie, kiedy to kapituła oraz zebrana publiczność oceniła cztery uwarzone we wrześniu piwa przez załogi, składające się z piwowarów zawodowych, domowych i blogerów. O tym, jak wyglądało samo warzenie mogliście poczytać TUTAJ, niemniej gwoli formalności warto przypomnieć sobie składy oraz poznać zwycięzców. Drużyny prezentowały się następująco:

CZERWONI:
Darek Piecuch
Mateusz Waszczuk
Michał Janiak
Dominik Połeć

BIALI:
Krzysztof Juszczak
Małgorzata Węgierska
Przemek Iwanek
Marcin Lichtarski

SZARZY:
Jakub Piesio
Magda Bergmann
Hubert Krech
Piotr Pszczółkowski

CZARNI:
Tomasz Michalski
Łukasz Szynkiewicz
Artur Kaleta
Moja skromna osoba

I teraz będzie bez ceregieli. Zacznę może od piwa, jakie wyszło spod rąk mojej drużyny, a wyszło fatalnie. Serio, nie ma się co szczypać, bo kto pił, ten wie. Nie dość, że wdało nam się zakażenie brettami, to jeszcze w piwie ściągająca i łodygowa gorycz przekraczała granice zdrowego rozsądku. A w trunku, które miało być wariacją na temat grodzisza takie rzeczy dziać się nie powinny. OK, gdybyśmy celowali w tę dzikość, to jeszcze można byłoby dyskutować, ale rzecz była niezamierzona. Planowaliśmy po prostu wędzone, kwaśne grodziskie z akcentami jaśminu i malin. Trudno, nie wyszło. Mimo wszystko z godnością i z uśmiechem na ustach zajęliśmy czwarte miejsce.

Drużyna czarnych

„Brązowy medal” wpadł w łapy drużyny szarych. W ich wypadku drożdże nie dały sobie rady z potężnym jak na ten styl ekstraktem, wynoszącym 24° BLG. Co prawda wędzonka była nieźle wyczuwalna, ale całość wyszła za słodka i nieco mdła. Mimo wszystko ekipa pod wodzą Jakuba Piesia i tak wypadła o wiele lepiej, niż moja załoga. Chylę czoła!

Drugie miejsce zajęli czerwoni ze swoim „klitoriańskim grodziskim”. Nie ma co gadać – barwa w tym piwie wyszła arcy-ciekawa – no bo serio, piliście kiedyś ciemnoniebieskiego grodzisza? Jedynie wędzonka została zdominowana przez dodatek klitorii ternateńskiej, odpowiedzialnej właśnie za kolor piwa. Najważniejsze, iż było ono całkiem przyjemne i niezwykle pijalne.

Złoto i główna nagroda przypadła drużynie, dowodzonej przez Krzysztofa Juszczaka. I tutaj bez włażenia w cztery litery i z ręką na sercu muszę przyznać, iż piwo białych było po prostu idealne (sam na nie głosowałem 😉 ). Lekkie, zwiewne, przyjemnie wędzone i lekko owocowe, co zawdzięcza dodatkowi… bodaj soku jabłkowego. Pierwsze miejsce zdecydowanie zasłużone, bo swoim piwem biali przebili pozostałych i to z niesamowitą przewagą. Chapeau bas i ukłony do samej ziemi.

Zwycięzcy Viking Malt Brewmaster Challange 2018

Tak głosowała kapituła konkursu, a głosowanie publiczności zdało się potwierdzać ten stan rzeczy. I teraz rzecz najważniejsza. Zwycięskie piwo zostanie uwarzone w Browarze Jan Olbracht i trafi na rynek. Cały dochód ze sprzedaży tegoż trunku zostanie przeznaczony na pomoc i rehabilitację jednego z członków załogi Olbrachta, który niedawno uległ wypadkowi drogowemu. Szacunek, proszę Państwa, za takie podejście do tematu!

Kilka słów należy się także samej imprezie finałowej, zorganizowanej w warszawskim The Taps. Klub, chociaż z zewnątrz niby niezbyt pokaźny okazał się idealnym miejscem na tego typu event. Duża sala główna, możliwość wyświetlenia filmu, podsumowującego warzenie i wreszcie świetny „VIP Room”, w którym Jarecki częstował gości swoimi smakołykami (czekoladowy pudding z Creazy Mike’iem palce lizać!), a co jakiś czas na stołach pojawiała się wyśmienita pizza, przygotowywana przez ekipę The Taps. Na szesnastu kranach wybór był dość ciekawy. Tego wieczoru w moją pamięć zapadła Bobrokracja z Rzeki Piwa (i w kooperacji z Chmielokracją), świetny porter angielski z Browaru Wbrew, Manolo z Dwóch Braci czy Barlow Sorbus z Kormorana (ta jarzębina robi tutaj robotę jak ta lala). Gwoździem do trum… znaczy się wisienką na torcie został zdecydowanie i bezapelacyjnie Kord leżakowany w beczce po rumie. Pamiętajcie – pół litra tego trunku, spożywane z masywnego shakera to zawsze pomysł godny i mądry! Szczególnie kiedy jest to ostatnia beczka tak szlachetnego trunku w kraju.

od lewej: Przemysław Czarnik, Ziemowit Fałat, dr Andrzej Sadownik

Najważniejsi jak zwykle okazali się ludzie. Naprawdę jest mi niezwykle miło, że mogłem brać udział w takim wydarzeniu. Atmosfera to był jakiś kosmos. Wszyscy uśmiechnięci, życzliwi i z odpowiednim nastawieniem. Nie było żadnej spiny, szyderczych komentarzy czy walki na pięści. To pokazuje, iż piwowarstwo w każdym jego aspekcie – czy zawodowym, czy domowym – to po prostu rzecz godna. Szczerze – to właśnie Viking Malt Brewmaster Challange postawił kropkę nad „i” w kwestii mojego osobistego piwowarzenia. I chociaż nie jest to jeszcze warzenie na skalę, o której marzę, tak dajcie mi tylko skończyć remont i przeprowadzkę, a ja Wam wszystkim jeszcze pokażę (wink, wink 😉 )! Dzięki Viking Malt! Dzięki PSPD! Dzięki Browamator i Fermentum Mobile! Dzięki Polish Hops! I w końcu dzięki wszystkim uczestnikom – to było jedno z najlepszych przeżyć i doświadczeń w moim życiu. Wasze zdrowie!

—> PEŁNA FOTORELACJA – KLIKNIJ TUTAJ!!! <—

Chmielobrody kontra Browar Brodacz

Browar Brodacz to marka mocno rozpoznawalna na rynku piw kraftowych. Jego założyciel – Tomasz Brzostowski – od początku istnienia Brodacza działał wszelkimi sposobami, aby ta nazwa zapadła w pamięć. I chociaż nie zawsze wychodziło to zgodnie z zamierzeniami, tak teraz Brodacz nabrał chyba wiatru w żagle. I właśnie o tych wiatrach, o największej liczbie polskich, piwnych premier w tym roku i o tym, dlaczego Tomek zgolił brodę porozmawiamy w kolejnym odcinku z cyklu „Chmielobrody kontra…”