Deer Bear – Blue Pill vs. Red Pill, czyli którą pigułkę wybierzesz?

Pojęcie hoprate’u coraz częściej gości na ustach beer geeków. Oczywiście im więcej gramów chmielu na litr piwa, tym lepiej. Czy jednak faktycznie kilka jednostek w tej skali zrobi różnicę? Browar Dee Bear postanowił to sprawdzić, wypuszczając piwa Blue Pill i Red Pill, chmielonych odpowiednio 14 g/l oraz 18 g/l. A ja z kolei postanowiłem sprawdzić, jak to wyszło w praktyce.

PS Tak, wiem że mówi się „gramów na litr” xD

Deer Bear poszedł w puchy!

Puszki zawsze będę propsował. W związku z czym jeśli kolejny browar dołącza do tego trendu, to ja jestem jak najbardziej za. Tylko czy jakość piwa idzie w parze z teoretyczną jakością opakowania? Sprawdzam na przykładzie trzech pierwszych puszek od browaru Deer Bear.

Chmielobrody poleca – odc. 13

Dzisiaj ostatni mecz Polaków na mundialu. Warto pod tę okazję sięgnąć po coś dobrego, czym albo zalejemy smutki albo wzniesiemy toast za jedyną wygraną naszych w Rosji. W związku z powyższym rekomenduję kolejne piwa w kolejnym odcinku „Chmielobrodego poleca…”:

PS
Dodatkowo prawilnie przypominam, że dzisiaj o 21:00 lecimy z live degu, także rezerwujcie czas i wbijajcie na YouTube

Hop Empire (Deer Bear) vs. Shwagger (Browar Łańcut)

Kiedy na sklepowych półkach niemal w tym samym czasie pojawiły się dwie świeżutkie Imperial IPA, odpowiednio z browaru Deer Bear oraz Łańcut, bez najmniejszego wahania od razu zgarnąłem po dwie butelki każdej. Zarówno Łańcut, jak i Deer Bear stoją w moim prywatnym rankingu browarów bardzo wysoko, więc spodziewałem się piw najwyższych lotów. I w tym miejscu w mojej głowie pojawił się koncept, aby skonfrontować tych dwóch „jegomościów” w bezpośrednim pojedynku. Oczami wyobraźni oczekiwałem walki na poziomie tej Anakina i Obi-Wana z III Epizodu Gwiezdnych Wojen, do której to sagi nota bene nawiązuje genialna etykieta Imperial IPA – Hop Eempire od Deer Bearów właśnie. Sprawdźmy zatem, czy moje oczekiwania się potwierdzą.

W lewym narożniku mamy odzianego w niebiesko-pomarańczowe barwy zawodnika, reprezentującego podkarpacki Browar Łańcut. Ten „mierzący” 19,2° BLG oraz „ważący” 8,6% alk. obj. sprawia wrażenie dość niepozorne, jak na wcześniej wspomniany pomiar. – Panie i Panowie, przed Wami Shwagger.

Z kolei prawy narożnik zajął przyodziany w czarno-czerwony strój i wystawiony przez Browar Deer Bear – Hop Empire. Swoimi parametrami niewiele odbiega od swojego przeciwnika, bo zarówno 19° BLG, jak i 8,5% alk. obj. również robi wrażenie. Patrząc jednak na „okładkę”, to w przedbiegach tę walkę wygrywa zawodnik toruńskiego Deer Beara. Niby Shwaggrowi niczego nie brakuje i wizualnie prezentuje się, jak należy, ale to jednak Hop Empire zgarnia tytuł najlepiej (d)opakowanego. Na szczęście walki nie wygrywa się samym szcześciopakiem i kaloryferem na froncie.

RUNDA 1 – AROMAT

Pierwszy do ataku rzucił się Hop Empire. W jego ruchach na ringu widać potencjał. Pojawiają się pierwsze, nieśmiałe ciosy pod postacią dość wyraźnej kwiatowości i lekko przejrzałych owoców tropikalnych. Niestety uderzenia te ledwo muskają Shwaggra, nie mogąc się przebić przez bardzo wyraźną barierę karmelową. W wyniku tego tak pożądane uderzenia, jak mango czy ananas nie potrafią dojść szczęki zawodnika Browaru Łańcut. Kilka zamachów i Hop Empire zaczyna delikatnie chwiać się na nogach, czego powodem jest zapewne subtelne otępienie alkoholem. Na szczęście nie jest ono na tyle mocne, aby położyć zawodnika na deski już w pierwszej rundzie.

Tymczasem do kontrataku rusza Shwagger i bez zastanowienia wyprowadza celne ciosy z mango, białych owoców (głównie winogrono) i konkretnej dawki chmielu. Dzięki świetnie ukrytemu alkoholowi Shwagger mocno stoi na nogach, sprawnie unikając uderzeń przeciwnika i efektywnie kontrując próby dojścia do głosu Hop Empire. Ta runda, mimo dużego potencjału ekipy Dear Beara należy jednak zdecydowanie do zawodnika Browaru Łańcut.

RUNDA 2 – SMAK

Shwagger bez zastanowienia ruszył w stronę prawego narożnika. Spod wyraźnej i solidnej, goryczkowej gardy zaczynają padać pierwsze ciosy. Ich zdecydowany, owocowy smak wyraźnie drażni Hop Empire, który odpowiada uderzeniami mango i ananasa. Słodycz u obu zawodników jest wyraźna, ale o ile chmielowa garda Shwaggra trzyma się solidnie i jest w stanie świetnie się tej słodyczy przeciwstawić, tak goryczkowa obrona Hop Empire dość szybko zaczyna męczyć. Do tego ciągle pojawiająca się karmelowość u zawodnika Deer Bearów determinuje dość szybkie jego zmęczenie. I dokładnie to na swoją korzyść wykorzystuje Shwagger, pozostając ciągle w najwyższej i świetnie zbalansowanej formie. Jeszcze kilka ciosów, kilka uników i walka kończy się przed czasem.

Powiem szczerze – jestem bardzo zaskoczony wynikiem tej potyczki. I nie chodzi mi tutaj o to, że akurat Browar Łańcut okazał się zwycięzcą. Dziwi mnie to, w jak słabej formie swojego zawodnika wystawił Deer Bear. Mamy tutaj do czynienia z Imperial IPA na miarę 2015 roku, kiedy karmel i nieułożona goryczka była przywarą większości piw, warzonych w tym stylu. Zastanawia mnie tylko, w jakiej formie jest Hop Empire w kegach. Czy znowu pasteryzacja, a w zasadzie przepasteryzowanie dało o sobie znać? Szkoda, bo miałem nadzieję na kolejne dwa wyborne Imperial IPA. Na szczęście Shwagger obronił honor i w mojej ocenie wskakuje do grona najlepszych, polskich piw w tej kategorii wagowej.

Deer Bear – Hop Empire – 5,5/10

Browar Łańcut – Shwagger – 9/10

Siódmy Warszawski Festiwal Piwa – przegląd skrócony.

Warszawski Festiwal Piwa, jak żaden inny, jest ogromnym wyzwaniem dla każdego beer geeka. Zwyczajnie nie ma szans skosztować wszystkiego, na co mamy ochotę, bo po pierwsze brakuje czasu, po drugie szkoda wątroby, po trzecie brakuje czasu i po czwarte szkoda dnia kolejnego (if you know, what I mean 😉 ). I wiem, co mówię, bo kiedy osobiście wynotowywałem sobie pozycje „must-drink” na koniec podsumowując całość, to zwyczajnie złapałem się za głowę z myślą „to się, ku**a, nie może udać”. A umówmy się, że poza listą „must-drink” były inne pozycje, godne mojej uwagi. Cóż, nie było jednak wyjścia i musiałem stoczyć tę nierówną i skazaną na porażkę walkę. Poniżej kilka wybranych tematów, w trakcie degustacji których miałem chwilę na strzelenie zdjęcia i zanotowanie sobie czegokolwiek. A wierzcie mi, że wśród tylu znajomych nie było to łatwe. No to jedziemy. Kolejność przypadkowa

Birbant – Jules (Double Robust Porter)

Pierwsze co przykuwa tutaj uwagę, to przyjemna słodowość i fajne akcenty palone. W tle kołacze się delikatny zapach kawy. W smaku kawa też została przyjemnie zaznaczona, aczkolwiek finalnie miałem wrażenie delikatnej wodnistości całego trunku. Jules jest raczej wytrawny w odbiorze, z dobrze zaznaczoną, acz niewysoką goryczką. Szału może nie ma, ale nie powiem, żeby mi się to piwo źle degustowało. 6/10

 

Browar Alternatywa – 7#1 (Wędzony Koźlak Pszeniczny)

Alternatywa co prawda potrzebowała chwili czasu, aby wejść na dobre tory, ale to piwo finalnie potwierdza, że ta śląska ekipa na tych torach już dość solidnie się rozpędziła. 7#1 bowiem raczy nas fantastycznym aromatem bananów, goździków, rodzynek i subtelnym akcentem chlebowym. Po kilku łykach jest jeszcze lepiej. Fajna gładkość trunku, z zaznaczoną słodowością i typowymi akcentami weizenowymi świetnie komponuje się z niską goryczką i niewysokim wysyceniem. Tylko tematów wędzonych trochę brakuje. Pomimo tego jest to naprawdę udane piwo. 7.5/10

 

Browar Brovca – Geronimo (West Coast IPA)

WFP to także możliwość spróbowania piwa od ekip, z jakimi wcześniej nie miałem do czynienia. I takim piwem zostało Geronimo. Przewodnim tematem w tym trunku zdecydowanie był Mosaic. Mnie takie podejście pasuje, bo akurat jest to jeden z moich ulubionych chmieli. Tutaj pod postacią nafty mocno zdominował zapach, dając na szczęście dojść do głosu także cytrusom. Z kolei w smaku to już typowy West Coast – wytrawnym, gorzki, owocowy. Mały minus za pojawiającą się po kilku łykach cebulkę, ale to akurat drobiazg, zupełnie nie odbierający radości z degustacji. 7/10

 

Browar Rockmill + Browar Deer Bear – Hazy Dreamer (New England Style Sour IPA)

Co się stanie, kiedy weźmiesz załogę doskonale umiejącą w piwa kwaśnie i połączysz ją z ekipą, wykręcającą jedne z najlepszych IPA w tym kraju? Można się tego dowiedzieć sięgając właśnie po Hazy Dreamera. Ten mariaż stylów raczy nas niesamowicie owocowym aromatem, z mocno podkreślonymi akordami chmielowymi. Od razu też czuć, iż jest to piwo kwaśne. W smaku mega wyraźne cytrusy świetnie komponują się z przyjemną kwasowością trunku. I w tym miejscu także rewelacyjnie można wyczuć chmiel. Doskonale orzeźwiające piwo, ze świetnym balansem między kwasem, a tematami owocowymi. 8.5/10

 

Browar Golem – Sour Shower (Lite Sour Rye Milk Hoppy Ale)

Albo kiedy przychodzisz na drugi dzień festiwalu piwa, czując w głowie pozostałości po minionej nocy i sięgasz po Sour Shower. Tak, to jest właśnie ten moment i idealny starter dnia kolejnego. Uśmiech na ustach maluje zapach przyjemnych, białych i cytrusowych owoców, z zaznaczoną, subtelną mlecznością. Po kilku łykach robi się jeszcze bardziej błogo. Jest kwaśno, jest lekko, jest agrest, jest biała porzeczka. Żyć, nie umierać. 8.5/10

 

Beer Bros. – Zyrardomyces (Sour Wild Ale)

Jest taki człowiek, nazwany imieniem Henry, który zwariował na punkcie drożdży. I teraz jeździ tu i tam, starając się pozyskać najbardziej wykręcone szczepy tych jednokomórkowych grzybów, przy okazji ubogacając tym samym nasz lokalny kraft. Efektem współpracy Henrego i ekipy Beer Bros. jest właśnie piwo Zyrardomyces, fermentowane drożdżami, pobranymi ze ścian browaru. A jaki jest efekt finalny. Oj jest dziko. W aromacie końska derka wjeżdża na pełnej petardzie, świetnie wtórując czerwonym owocom. Dziko, owocowo i kwaśnie jest także w smaku. Zyrardomyces dodatkowo posiada w mojej opinii bardzo fajną szorstkość, rewelacyjnie komponującą się z przyjemną goryczką tego piwa. Świetny pomysł, jeszcze lepsze wykonanie. 8/10

 

Brokreacja – Battle Master (Wee Heavy)

Jakoś nigdy nie miałem okazji trafić na przedstawiciela stylu Wee Heavy, który ujął by mnie za serce. Dlatego do nowego pomysłu Brokreacji, będącego finalnym efektem Krakowskich Bitew Piwowarów Domowych, podchodziłem ze sporą dozą sceptycyzmu. I chyba niesłusznie, bo już w aromacie można się zauroczyć. O ile lubi się tematy toffi, melanoidyny i głęboką słodowość oczywiście. Smak też jest pełen powyższych akcentów, a uzupełniony o odczucie niesamowitej głębi i gładkości pozwala na kiwanie głową z aprobatą. Tylko ten alkohol jeszcze nie do końca ułożony nieco przeszkadza. Czas z pewnością będzie sprzymierzeńcem tego wojownika. A tymczasem i w tym stanie mocne 6.5/10

 

Brokreacja – Kamikaze Kiwi (Fruit Gose)

Są takie piwa, które nie muszą zrywać papy z dachu, a które po prostu fajnie się pije. I takim piwem jest właśnie Kamikaze Kiwi. Jeśli ktoś z Was kiedykolwiek miał okazję wąchać pulpę z kiwi, to z pewnością sięgając po ten trunek będzie miał dokładnie takie skojarzenie. Zarówno w smaku, jak i w aromacie. I jest to skojarzenie z gatunku tych zdecydowanie przyjemnych. Poza tym jest lekko słodkie, subtelnie kwaśne, z odpowiednim poziomem słoności. Czego chcieć więcej? No mnie pasuje. 7/10

 

Browar Szpunt – Spectrum BA (RIS Bourbon BA)

Tutaj będzie krótko. Jest cios, jest kokos z odrobiną wanilii, są czerwone owoce, jest lekka paloność i czekolada. Już po pierwszym łyku czuć niesamowitą głębie oraz gładkość tego piwa. Do tego wszechobecna beczka i unoszący się wokół duch Bourbonu. OK, ktoś może powiedzieć że czuć alkohol, ale jest to alkohol typowo z destylatu i fajnie się tutaj komponuje. Chłopaki dali radę i jeszcze bardziej podkręcili swój, skąd inąd rewelacyjny Russian Imperial Stout. 9/10

 

Browar Szpunt – Mangonel (Mango Wheat IPA)

Mango to jeden z tych owoców, które zwyczajnie mi się nie nudzą. Czy to w jogurcie, czy to świeże, czy to w piwie. Wszystko jedno. I o ile nie zawsze mango zagra w piwie jak trzeba, tak w tej propozycji Browaru Szpunt dało ono popisowy koncert. Zapach tego owocu po prostu zachwyca. Do tego czuć wyraźnie mosaicowa naftę oraz lekką gumę balonową. No miód malina! Smak to też popisówa na miarę Eddiego Van Halena. Jest owocowo, dość wytrawnie i niezwykle gładko. Osobiście mógłbym to piwo pić wiadrami. 8/10

 

Browar Raduga – 34° BLG Russian Imperial Stout

Kiedy w zeszłym roku Andrzej Kiryziuk zaskoczył wszystkich RIS’em 28° BLG nie myślałem, że minie niecały rok, aby ponownie podniósł on poprzeczkę. I to nie o 2 czy 3 punkty, lecz aż o 6 pozycji! Szaleństwo! Ale w tym szaleństwie jest metoda. Ten RIS to jedno z potężniejszych piw, jakie piłem. Znajdziemy tutaj nuty czekolady, kawy, świeżo gniecionego ciasta drożdżowego, ciasteczek i subtelnego alkoholu likierowego. Po pierwszym łyku także czuć, że to nie spacer po leśnej polanie. Niezwykle gęsta i gładka ciecz przyjemnie osadza się na podniebieniu, uwalniając smak słodko-gorzkiej czekolady i kawy. Co prawda alkohol na tym polu jest jeszcze zbyt wyraźny, ale bardzo nie przeszkadza. Umówmy się – to na razie pierwszy występ tego mocarza i pewnie Andrzej jeszcze go trochę w tanku potrzyma. Na ten moment 8.5/10

 

Browar Łańcut – Zawisza Czarny (RIS Bourbon BA)

Skoro już przy RIS’ach jesteśmy, to nie sposób było ominąć Zawiszę Czarnego. Miałem okazję próbować tego piwa na wielu jego etapach i z każdym kolejnym podejściem było co raz lepiej. Jednakowoż to, co wydarzyło się na WFP to jest jakiś kosmos! Tutaj po prostu nie ma się do czego przyczepić. Jeśli są jakieś wyznaczniki, które mogą definiować idealnego RIS’a, leżakowanego w beczce po Bourbonie (czy też gwoli ścisłości po Tennessee Whiskey), to Zawisza ma je wszystkie. Kropka. W tej niepozornej buteleczce zamknięto po prostu esencję tematu – aromaty beczkowe, kokos, wanilię, czekoladę, kawę, czerwone owoce, solidną gorycz, niezwykłą pełnię i fantastyczną fakturę. I do tego jak to zostało wydane. Panie i Panowie, czapki z głów, bo obok Samca Alfa to dla mnie najlepszy, polski RIS po beczce. 10/10

 

Wybornych piw, spróbowanych w ciągu tych kilku dni było oczywiście o wiele, wiele więcej. Można w tym miejscu wspomnieć chociażby genialnego Double Dybuka z Browaru Golem albo świetnego, brokreacyjnego Naficarza Dukielskiego, leżakowanego w beczce po 10-letniej whisky. Kolejne pozycje, które wspominam nad wyraz przyjemnie, to 1#4, czyli Ryżowa IPA autorstwa Browaru Alternatywa oraz dzikusy z Browaru Jana. Świetnie wypadł Baran z Jajem, ReCraftowy FES z beczki  po whisky czy też absolutnie nokautujący Porter Urodzinowy z Browaru Widawa. I w sumie mógłbym wymieniać tak jeszcze przez kilka linijek, ale nie w tym rzecz. Ważne jest to, iż forma polskiego kraftu zwyczajnie ma się całkiem nieźle, bo słabe piwa, jakie wpadły w moje łapy można policzyć na palcach jednej ręki. Osobiście mam wrażenie, że powoli pukamy już do drzwi najlepszych na tym łez padole. A może już je przekroczyliśmy?

Silesia Beer Fest 3 – Piwa, piwunia, piweczka!

Dwa dni festiwalu piwnego to zdecydowanie za mało na spróbowanie wszystkiego, na co miało się ochotę. Na szczęście w sukurs mym potrzebom przyszedł fantastyczny kieliszek degustacyjny z Deer Beara, dzięki któremu mogłem nacieszyć swoje kubki smakowe zdecydowanie większą liczbą piwowarskich frykasów. Poniżej kilka wybranych pozycji, na jakie chciałem zwrócić Waszą uwagę. No to jedziemy!

Deer Bear – Tropical Weizen

Co tu się wyprawia w tym piwie, to ja nawet nie! Po pierwsze – kolor. No przecież na sam widok moje ślinianki kręcą się z prędkością wysokoprężnego silnika V8. Temu trunkowi bliżej do prezencji gęstego soku owocowego, niż piwa, ale ja tego typu tematy szanuję. Po drugie – aromat. To, jak fantastycznie łączą się tutaj nuty typowe dla weizena z akordami tropikalnych owoców, pod postacią mango i ananasa, jest wręcz nie do opisania. Po trzecie – smak. Wgryzające się w moje kubki smakowe lekko kwaskowe tropiki rozłożyły mnie finalnie na łopatki. Do tego ta faktura! Tropical Weizen jest mega gładki i pełny. Tylko jednego nie rozumiem. Ja piłem wyborne piwo, ale jego „resztki”, jakich miałem okazję próbować na koniec pierwszego dnia okazały się niemającą nic wspólnego z piwem owocową pulpą. Dziwne… niemniej ja dostąpiłem szczęścia spróbowania takiego trunku, jaki zapewne był planowany. 8,5/10

Deer Bear – Gose ze Śliwką

Grzegorz Durtan potrafi w owoce w piwie. A Gose ze Śliwką jest tego kolejnym dowodem. Ponownie dostałem wyraźnie zmętniony trunek, prezentujący się niczym sok owocowy, zdecydowanie zachęcający do wzięcia pierwszego łyka. I łyk ten nie zawodzi, bo od razu czuję, że mam do czynienia ze świetnie zbalansowanym piwem. Smak delikatnie kwaśnych śliwek rewelacyjnie podbija dodana sól. Całość znikała ze szkła w oka mgnieniu, a zapach tego purpurowego owocu, unoszący się znad szklanki idealnie dopełnił całość. Kilka chwil i szkło świeciło pustkami. 8/10

Dukla – Świtezianka (Vermont IPA)

Jakoś nigdy nie miałem szczęścia, aby trafić na piwo z Dukli, które chociaż w minimalnym stopniu wprawiłoby mnie w zachwyt. W związku z tym do Świtezianki podszedłem z dość dużą ostrożnością, szczególnie iż wizualnie nie do końca spełniła moje oczekiwania. Nieco zbyt mało zmętniony trunek, jak na Vermont IPA nie zdradzał jednak, co w nim drzemie. A drzemie w nim wiele dobrego. Na pierwszy plan wychodzi mocno soczysty aromat pomarańczy, cytryn i grejpfrutów, elegancko związany zdecydowaną chmielowością. To samo dostajemy w trakcie brania kolejnych łyków, a soczystość Świtezianki zachęca do brania następnych. Duży plus za mega przyjemną ziołowość chmielu i za wynikającą z tegoż intensywną gorycz. Brawo Dukla – w końcu piwo, jakim jestem w pełni ukontentowany. 7,5/10

Tattooed Beer – Fallen Angel (Imperial IPA)

Mam słabość do tematu Aniołów. Wszystko przez świetną książkę Mai Lidii Kossakowskiej – Siewca Wiatru, więc Nergal Kubicki zdobył niezły handicap na starcie. Handicap, jaki zupełnie nie był potrzebny, bo Fallen Angel okazał się rewelacyjną, stosunkowo wytrawną i ultra nachmieloną Imperialną Ipą. To wszystko podane w towarzystwie wyrazistych owoców tropikalnych, których słodycz świetnie współgrała z wysoką goryczą tego piwa. I taki balans to ja bardzo szanuję. Więc jak tylko traficie na tego upadłego, tak nawet chwili się nie zastanawiajcie, bo warto! 8/10

Komitet – Angels’ Share (Peated Salted Wood Aged Strong Scotch Ale)

No to Komitet pojechał z nazwą stylu. Jeszcze jedno słowo, a wyrównaliby rekord brokreacyjnego The Bloggera. A jak wypadło samo piwo? Prezentuje się ono należycie, racząc nasze oczy ciemno-bursztynową, lekko opalizującą barwą oraz drobną pianą, ślicznie osadzającą się na szkle. Co prawda w aromacie oczekiwałem intensywniejszych tematów „peated”, jakie finalnie zostały przykryte przez zdecydowany zapach drewna, ale na szczęście w smaku torfu jest już w sam raz. Dodatkowo całości fajnie dopełnia subtelna wanilia, delikatne estry i szczypta brzowskwiniowości (ale ta ostatnia to już chyba na zasadzie autosugestii). Angels’ Share w smaku też zdecydowanie daje radę – jest pełne, wyraźnie goryczkowe, ze sporą dozą czerwonych owoców i tanin drzewnych. Fajne piwo i aż szkoda, że z butelkami chyba będzie licho. 7/10

Uiltije – Old Enough To Drink (Imperial Ice Distiled IPA)

Cena butelki mroziła krew w żyłach. Podział na 5 osób na szczęście pozostawił nieco gotówki w portfelu 😉

Co się stanie, kiedy Imperialne IPA o ekstrakcie początkowym 20° BLG nachmielimy na zimno, następnie wymrozimy, znowu nachmielimy, ponownie wymrozimy, po raz kolejny nachmielimy i wymrozimy? Otóż patrząc na cyferki otrzymamy ok.  40° BLG i 21% alkoholu (przynajmniej tak mówili dwaj sympatyczni Holendrzy). A jakie ma to przełożenie na efekt finalny? Oesu, co się w tym piwie wyprawia?!? Po pierwsze – nie czuć tutaj ani grama alkoholu. No łeb urwany. Do tego mamy totalnie rozkładający na łopatki zapach pod postacią zdecydowanej słodowości, przyjemnego karmelu i owocowo-egzotycznej bomby aromatycznej. Stopień złożoności tego elementu jest chyba równy Wielkiemu Zderzaczowi Hadronów. Smak też nokautuje jednym, sprawnym ciosem w twarz. Mango, marakuja i wysoka słodycz związana jest w niezwykle gęsty i przesmaczny syrop. I być może dla kogoś to piwo będzie za słodkie, ale tęga gorycz moim zdaniem pięknie równoważy całość. Dla mnie było to najlepsze piwo festiwalu. I jednocześnie najdroższe (70 PLN za butelkę 0,33 ml). 9,5/10

Pinta – Jumbo Rum BA (Imperial Black IPA leżakowana 6 m-cy w beczce po rumie)

To była końcówka piątku i jedno z ostatnich, wypitych przeze mnie piw. I w zasadzie powinienem je ładne tutaj opisać, ale zamiast tego postanowiłem podzielić się z Wami moją „notatką głosową” z tejże degustacji. Zobaczycie od kuchni, jak wygląda przygotowanie się do recenzji. A że dodatkowo gościnnie pojawia się Gosia z Browaru Komitet… no cóż, rzućcie „uchem”. Aaaaa i nagranie to zawiera wyrazy niecenzuralne oraz opinie osób po spożyciu alkoholu 😉

—- Chmielobrody + Gosia z Browaru Komitet —-

PS
Finalnie jednak nie do końca połączenie estrowego charakteru beczki po rumie pasowało mi w tym piwie, więc mimo wszystko bardziej propsuję wersję standardową. A Jumbo Rum BA dostaje 6/10

Hajer – Farorz (American Stout)

Jeżeli miałbym wskazać, jaki amerykański stout jest w mojej ocenie najlepszy wśród polskich browarów, to bez zawahania wskazałbym właśnie Farorza. Dlatego też z ogromną niecierpliwością czekałem na świeżą warkę tego piwa. I dalej zdania nie zmieniam. Rewelacyjny aromat palonych słodów miesza się z nutami amerykańskich chmieli oraz gorzką czekoladą. Samo piwo jest ciemne, nieprzejrzyste z prześliczną czapą piany, której lacing wprawia po prostu w zachwyt. W smaku Farorz (wink, wink 😉 ) jest lekko kwaskowy, z wyraźnymi nutami palonej kawy i czekolady. Hajer znowu pokazał, że na Śląsku warzy się nojlepsze gorcki piwa! 8,5/10

Uiltje – Rice Rice IPA (Imperial IPA)

Ten holenderski browar już dzień wcześniej pokazał, że potrafi uwarzyć solidne piwo. Rice Rice Baby jedynie to przekonanie potwierdziło. Ta wyraźnie chmielowa Imperialna IPA daje nam cały kosz owoców egzotycznych w aromacie. Cytrusy też znajdą tutaj swoje miejsce, czyniąc zapach tego piwa niezwykle wyrazistym i przyjemnym. W smaku jest to raczej wytrawne piwo, z delikatnie zaznaczoną, owocową słodyczą. Wysoka gorycz utrzymuje się dość długo, ale na szczęście nie zalega i nie męczy. „Sówka” udowodniła ponownie, że wie, jak zbalansować piwo i nie przegiąć w żądną stronę. Jedno z lepszych piw tego festiwalu. 8,5/10

Wybornych piw, jakie pojawiły się na festiwalu było oczywiście zdecydowanie więcej, wspominając chociażby Coffee Twista z Piekarni Piwa, które zdobyło nagrodę publiczności za najlepszą premierę festiwalu czy świetne Idzie Zima z Łańcuta, jakie zaskoczyło mnie absolutnie nieprzesadzoną słodyczą i rewelacyjnym aromatem miodu gryczanego. Jednym słowem – pod kątem kondycji piw Silesię Beer Fest 3 wpisuję w poczet zdecydowanie udanych imprez piwnych.

Szybki Strzał – Odc. 8

Nie wiem, jak Wy, ale jeśli chodzi o piwne degustacje, to najlepsze wrażenia i najintensywniejszy odbiór mam najzwyczajniej w świecie w domowym zaciszu. Wiecie – cisza, spokój, wygodny fotel, dobry film albo książka i szkło wypełnione jakimś sztosem… i to niejednym. A że ostatnio trochę się nam tych sztosów nazbierało, tak postanowiliśmy z Panią Kapitan zorganizować sobie dwuosobowy mini panel degustacyjny. Jak wyszło? Lecimy po kolei.

  1. Browar Kormoran – Imperium Prunum 2017 (Porter Bałtycki)

Nie będę rozpisywał się w szczegółach o kolejnej aferze porterowej, której bohaterem został tym razem Browar Kormoran. Co prawda nie było to strzał centralnie w krocze, jak to uczynił Browar Zamkowy, ale kolano po ich pomysłach z dystrybucją Imperium Prunum raczej zbyt szybko sprawności nie odzyska. Na szczęście samo piwo ponownie pokazało klasę najwyższych lotów. Wyraźnie śliwkowy i lekko wędzony aromat doskonale uzupełniają akcenty czekolady i szlachetnego alkoholu. Leżakowanie doprawiło zapach tego Porteru wyraźnymi nutami ciemnych, czerwonych owoców. To wszystko pojawia się również w smaku, kojarząc się jednoznacznie pysznymi pralinami z likierem. Sporą słodycz kontruje fajna goryczka, a niezbyt wysokie wysycenie tylko pomaga w zatraceniu się w tym piwie. I jedynie szkoda, że tak mało osób będzie miało okazję spróbować tego czarnego złota polskiego piwowarstwa. 9.5/10

  1. Brasserie dOrval – Orval (Belgian Ale)

Orval do najtańszych piw nie należy. A kiedy dodatkowo podczas otwierania 1/3 zawartości butelki wyskakuje z niej niczym Kamil Stoch z progu skoczni, lądując na blacie stołu, tak i można się trochę na to piwo zezłościć. Na szczęście złość ta szybko mija, kiedy tylko przysuniemy szkło z Orvalem pod nos. Ten Belgian Ale raczy nas doskonałym zapachem końskiej derki, agrestu i czerwonej porzeczki, świetnie połączonej z ziołowymi akordami szałwii. No po prostu rewelacja. Bretty doskonale spisują się także w smaku, podbijając przyjemne nuty owocowe i szampańskie. Szałwia ponownie świetnie dopełnia całość. Orval na pewno nie jest piwem słodkim – to zdecydowanie wytrawny i głęboko odfermentowany trunek, a przy tym niezwykle złożony i kompleksowy. Z pewnością do niego wrócimy i tym razem zapamiętamy, aby otwierać go delikatniej. 8.5/10

  1. Fear No Beer (browar domowy) – HiperEnigmatic Stuff of Porter Baltic (Porter Bałtycki)

Ten uwarzony w październiku 2015 roku Porter trafił w moje łapy dzięki Marcinowi Martinezowi Przybylskiemu (piwowar domowy Fear No Beer). Poleżał sobie troszkę w piwniczce i czekał na stosowną okazję. A do takiej z pewnością należał nasz dwuosobowy mini panel degustacyjny! Znając inne piwa spod szyldu tego browaru byłem raczej spokojny o jego formę. Tylko czy aby na pewno wszystko tutaj zagrało? Sam trunek nalewa się czarny, nieprzejrzysty, z grubą czapą jasnobeżowej piany. I ja taki wygląd Porteru szanuję! Po lekkim zakręceniu pokalem nasze nozdrza zostają uraczone nutami czerwonych, ciemnych owoców, lekkiej czekolady, zmieszanej z subtelnym sosem sojowym. W tle pojawiają się akordy, kojarzące się z cukierkami karmelkowymi. Oj świetnie to piwo popracowało i utleniło się dokładnie tak, jak powinno. Smak to już poezja nut porterowych, z czerwonymi owocami i czekoladą na czele. Piwo jest pełne, likierowe, słodkie, acz niewyklejające nadmiernie, z idealnie dopasowaną goryczką. Alkoholu w zbyt dużych ilościach nie odnotowano. I jeszcze gdyby przenieść tę recepturę na jakiś kontraktowy browar… byłoby pięknie! 8.5/10

  1. Deer Bear + Whisker Beer – Cracker (Imperial Coffee Milk Stout)

Nie powiem, ale tego piwa trochę się bałem. Po niezbyt udanej przygodzie z aromatami naturalnymi w Nut Crackerze (drugie piwo z tej serii i w tej kooperacji – przyp. aut.) do Crackera podchodziłem z dość dużą dozą sceptycyzmu. Na szczęście obawy te okazały się niepotrzebne. Ten Imperialny, Kawowo-Mleczny Stout raczy nas aromatami bardzo intensywnej, palonej kawy oraz mlecznej czekolady. W tle pojawia się lekka kwasowość, kojarząca się z mocnym espresso. Kawa gra także pierwsze skrzypce w smaku, idealnie komponując się czekoladą i delikatną orzechowością tego trunku. Jedyny minus w mojej opinii, to zbyt wysoka słodycz Crackera, skontrowana za małą goryczką. Być może właśnie taki zamysł mieli piwowarzy, ale ja jednak życzyłbym sobie nieco głębszego odfermentowania. Na szczęście ten drobiazg nie popsuł ogólnych wrażeń z degustacji, a świetnie użyta kawa, niczym Bruce Willis w Szklanej Pułapce, uratowała dzień! 7.5/10

Szybki Strzał – Odc. 7 – „Rusted into Stereotrip”

Granie tras koncertowych ma to do siebie, że nie zawsze trafiasz w miejsce z odpowiednim wyborem stosownych trunków. Zazwyczaj w klubach koncertowych szefostwo zawiera pakt z jednym z czołowych przedstawicieli branży piwowarskiej, co wiąże się z totalnym brakiem wyrobów z poza oferty wyżej wspomnianych „najjaśniejszych”. Oczywiście są wyjątki od tej reguły, jak np. klub Alternativa w Poznaniu, który uraczył mnie na scenie chociażby radugowym Metropolisem (i nie tylko), niemniej jednak zazwyczaj człowiek jest skazany na żłopanie przysłowiowego „Tajskiego”. Dlatego też zwykle zabieram ze sobą kilka ciekawszych tematów dla spokoju ducha i moich kubków smakowych. Tym sposobem udało mi się ogarnąć krótką, piwną relację z minionych, koncertowych wojaży po Polsce. Panie i Panowie – zapraszam na kolejny odcinek Szybkich Strzałów, sponsorowany przez trasę „Rusted into Stereotrip”.

  1. Kraftwerk – Rage Machine (Chocolate Chilli Milk Stout)

Nigdy nie pij mocarzy na trasie; a przynajmniej nie przed koncertem! W ten scenariusz doskonale wpisuje się Rage Machine z Browaru Kraftwerk. Ten lekki, czekoladowo-mleczny stout z chili mimo niewielkiej zawartości alkoholu (4,2% wag.) bardzo fajnie i przyjemnie rozgrzewa. Jest to oczywiście zasługa dodanych papryczek, które w towarzystwie akcentów mlecznej czekolady i subtelnej paloności fajnie komponują się ze stosunkowo pełnym ciałem tego piwa. I to jest duży plus Rage Machine – pomimo 14° BLG nie jest on wodnisty i sprawia wrażenie dość krągłego trunku. Jak do tego dołożymy bardzo przyjemny aromat z wiodącymi nutami mleka i kakao, tak otrzymamy solidną dawkę piwnych wrażeń. Osobiście za lekkimi stoutami nie przepadam, ale tego kupuję w całości. 7/10

  1. Beer Bros. – Hopsztos (Imperial IPA)

Czasami zasady są po to, aby je łamać. Tak było w przypadku tego Imperianego IPA, gdyż postanowiłem je przyjąć przed koncertem. Na szczęście Hopsztos pod kątem zawartości alkoholu mieści się w dolnej granicy tego stylu, więc czuję się chociaż trochę usprawiedliwiony. A jak wrażenia? Aromat to przede wszystkim chmiel. Trawiasty chmiel, jaki uwielbiam, dodatkowo otulony owocami egzotycznymi z ananasem i mango na czele. Całość muśnięto subtelnym karmelem, co w finale daje nam bardzo przyjemny i kompletny bukiet. Poza tym Hopsztos po kilku łykach pokazuje lekkiego pazura pod postacią średniej goryczki. W stosunku do dość znacznej słodyczy tego piwa jest ona w moim odczuciu jednak zbyt niska. Beer Bros. zaserwował nam trunek, jaki dość przyjemnie się pije, chociaż całość mogłaby być „bardziej”. 6.5/10

  1. Trzech Kumpli – Califia (West Coast IPA)

Poza kilkoma nowalijkami staram się w trasy zabierać przede wszystkim sprawdzone tematy – dzięki temu ryzyko trafienia na słabe piwo spada niemal do zera. Umówmy się; nic tak nie psuje humoru przed gigiem, jak fatalny „browar”. Stąd w tym zestawieniu pojawia się Califia. Ta West Coast IPA przeplata w sobie cytrusy z egzotycznym zapachem mango i fantastyczną ziołowością chmielu. W smaku też jest bardzo dobrze i przyjemnie gorzko. W skrócie – wszystko się tutaj zgadza, a wśród polskich przedstawicieli tego stylu dla mnie jest to absolutny numer jeden. 9/10

  1. Deer Bear – Let’s Cook (Gose z morelą i limonką)

Po udanym koncercie trzeba uzupełnić płyny i elektrolity, więc cóż lepszego można było wybrać? Szczerze – chyba nic. Let’s Cook to piwo idealnie gaszące pragnienie po intensywnym wysiłku na scenie. Jest niesamowicie rześkie, odpowiednio kwaśne, z lekko podbitą słodyczą, płynącą z moreli. Limonka czai się gdzieś w tle, ale niech Was to tło nie zmyli, bo limonka jest tutaj całkiem wyraźna. Delikatna, niemal znikoma gorycz i subtelne odczucie słoności świetnie dopełniają całość. I do tego ten aromat! Morela gra tutaj pierwsze skrzypce, z wtórującą jej ponownie limonką. Znowu jest rześko, lekko i po prostu pięknie. Let’s Cook to idealna odskocznia od intensywnie chmielonych tematów, a po gigu to po prostu poezja. 8/10

PS

Na koniec rzućcie okiem na ładne tańce z Rybnika z w/w trasy – klub co prawda niewielki, ale za to zabawa była przednia: