
Stało się. Sezon piwnych festiwali w końcu wystartował, a wszystko to dzięki Piwowarom, czyli Targom Piwa, jakie odbyły się 9 i 10 marca w Łodzi. I w sumie miałem ten event pominąć, bo przecież nie da się być na wszystkich piwnych imprezach w tym kraju, nie przypłacając tego zdrowiem, a już na pewno solidnym uszczupleniem portfela. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, kiedy na taką fetę wybierasz się służbowo, a dokładnie tak było w moim wypadku, gdyż w drugi dzień targów prowadziłem wykład, mający na celu wprowadzić piwnych amatorów w nieco głębsze meandry świata piw kraftowych. Ale ja nie o tym miałem. Jak w moich oczach wypadł ten event, co ciekawego wpadło do mojego kieliszka i w końcu czemu elektryczna deskorolka jest ważna? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście.

Na Piwowarach byłem po raz pierwszy, więc nie wiem, co zmieniło się w stosunku do minionych edycji, niemniej ponoć jednym z większych plusów tegorocznej było powiększenie liczby wystawców, obecnych na miejscu. I tutaj doczepię się do faktu zaproszenia takich „graczy”, jak Browar EDI czy Koreb. OK, pewnie zaraz ktoś podniesie głos, że przecież nie muszę korzystać z „dobroci” tych przybytków. I ja się z tym w stu procentach zgadzam. Ale na miłość boską, przecież na Piwowarach była cała masa ludzi, którzy na co dzień z kraftem nie mają zbyt wiele do czynienia i próbując piw EDIego czy Korebu mogą zwyczajnie do rzemieślników się zrazić. A nie taka jest chyba idea, przyświecająca organizacji targów dla miłośników dobrego piwa? Dobra, starczy już tego marudzenia, bo fakt jest jeden – festiwale piwne mają przede wszystkim dostarczać ich uczestnikom pozytywnych wrażeń, a takich nie brakowało.

Poza możliwością skosztowania naprawdę wybornych piw i cydrów (o których więcej napiszę nieco dalej) każdy odwiedzający Piwowary mógł wziąć udział w szeregu wykładów i paneli, jakie odbywały się na scenie głównej, posłuchać koncertów czy pośmiać się przy stand-upach. Świetnym pomysłem było także postawienie strefy retro-gamingowej. I chociaż liczba sprzętów, na jakich można było zagrać w takie klasyki, jak Contra czy River Raid była dość uboga, to i tak w opór szanuję ten pomysł. Niestety ubogością cechował się również wybór żarcia, jaki miał posilać uczestników w czasie kilkugodzinnych eksploracji stanowisk kolejnych wystawców. Jednakowoż to ostatnio bolączka większości piwnych imprez. A szkoda, bo ja osobiście oczekiwałbym wyboru wykraczającego poza burgery, zapiekanki i szarpaną wołowinę.

Na szczęście to nie jedzenie było głównym bohaterem tych dwóch dni, a browary i to, co podpięli pod swoje krany, i co „schowali” w przywiezionych butelkach. Nim o piwie, kilka słów o samym umiejscowieniu Piwowarów. Łódzka hala Expo to w mojej opinii strzał w dziesiątkę. Bliskość ciągów komunikacyjnych sprzyjał wysokiej frekwencji, a sama hala sprawnie pomieściła całą gawiedź i namioty wystawców. Klimatyzacja spisała się na medal, utrzymując temperaturę na w miarę wyrównanym poziomie, toalety nie pękały w szwach, a dwie dostępne „płukaczki” mimo drobnych awarii dzielnie radziły sobie z myciem szkieł tłumnie zgromadzonych. Organizatorzy zwyczajnie zadbali o komfort wszystkich, którzy w tych dniach znaleźli się na Piwowarach i za to brawa.

A czym chwalili się piwowarzy? Oczywiście nie udało mi się ogarnąć wszystkiego, na co miałem ochotę, ale było kilka perełek, na jakie zwróciłem uwagę. Pierwszą z nich był kwas z Browaru Dziki Wschód. Kwaśny Olek to Berliner Weisse z czarną porzeczką, który urzekał owocowością i orzeźwiał kwasowością. Wyborny to sour i latem z pewnością będzie robił to, co do niego należy. Na stoisku ekipy Szpunta można było spróbować m. in. Equathora – to wyborne Double IPA wypadło fantastycznie i aż szkoda, że butelki nieco się przepasteryzowały. Browar Kazimierz raczył zgromadzonych świeżuteńką warką Kazimierza, do której dorzucono całą masę zestu z cytrusów, co jeszcze mocniej podbiło owocowość tego piwa. Ciekawostką, która mocno wryła mi się w głowę, był Imperialny Mleczny Stout na aromatach naturalnych, uwarzony przez ekipę Brodacza – Coconut Biscotti Imperial Milk Stout. Tak, ja wiem że to niezgodne z duchem kraftu, ale na Teutatesa, jak to piwo pięknie pachniało! Gdybym nie wiedział, to w ciemno mówiłbym, że to Omnipollo. I może w całości zabrakło nieco ciała i gładkości, ale wierzcie mi – zapach wynagradzał te małe niedociągnięcia. A skoro już jesteśmy przy RISach, to nie sposób nie zwrócić uwagi na pierwszy Russian Imperial Stout z Browaru Beer Bros. Pełny, gładki, wyraźnie czekoladowy z fajnymi akcentami palonymi. Mam nadzieję, że Szymon część tego specjału wleje w jakieś miłe beczki i niebawem będziemy mogli cieszyć się jeszcze bardziej i jeszcze intensywniej. Na koniec piwo, które zerwało mi czapkę z głowy. Mowa w tym miejscu o Deep Dark Sea Bourbon Barrel Aged z Brokreacji. Co prawda miałem już okazję kosztować tego cymesu z butelki, ale wariant lany wypada zwyczajnie jeszcze lepiej, jeszcze intensywnej i jeszcze wspanialej. Panowie, chylę czoła i kłaniam się w pas (i to wcale nie za możliwość zdobycia kolejnych pieczątek w zeszycie praktykanta, che che – kto wie, ten wie!).

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i tak też było w przypadku Piwowarów. Samą imprezę oczywiście oceniam na wielki plus i daję piątkę z małym minusem, a datę kolejnych targów już zapisałem w kajecie, bo zwyczajnie jest to świetny event, na którym warto się pojawić. Dla piwa, dla ludzi i dla atmosfery; ot tak po prostu. A że na sam koniec można było pośmigać po hali Expo na elektrycznej deskorolce ekipy Browaru Kazimierz… cóż, takie rzeczy tylko po zamknięciu festiwalu. Piwowary – dzięki i do zobaczenia za rok!