Piwowary 2018 na start!

Stało się. Sezon piwnych festiwali w końcu wystartował, a wszystko to dzięki Piwowarom, czyli Targom Piwa, jakie odbyły się 9 i 10 marca w Łodzi. I w sumie miałem ten event pominąć, bo przecież nie da się być na wszystkich piwnych imprezach w tym kraju, nie przypłacając tego zdrowiem, a już na pewno solidnym uszczupleniem portfela. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, kiedy na taką fetę wybierasz się służbowo, a dokładnie tak było w moim wypadku, gdyż w drugi dzień targów prowadziłem wykład, mający na celu wprowadzić piwnych amatorów w nieco głębsze meandry świata piw kraftowych. Ale ja nie o tym miałem. Jak w moich oczach wypadł ten event, co ciekawego wpadło do mojego kieliszka i w końcu czemu elektryczna deskorolka jest ważna? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście.

Na Piwowarach byłem po raz pierwszy, więc nie wiem, co zmieniło się w stosunku do minionych edycji, niemniej ponoć jednym z większych plusów tegorocznej było powiększenie liczby wystawców, obecnych na miejscu. I tutaj doczepię się do faktu zaproszenia takich „graczy”, jak Browar EDI czy Koreb. OK, pewnie zaraz ktoś podniesie głos, że przecież nie muszę korzystać z „dobroci” tych przybytków. I ja się z tym w stu procentach zgadzam. Ale na miłość boską, przecież na Piwowarach była cała masa ludzi, którzy na co dzień z kraftem nie mają zbyt wiele do czynienia i próbując piw EDIego czy Korebu mogą zwyczajnie do rzemieślników się zrazić. A nie taka jest chyba idea, przyświecająca organizacji targów dla miłośników dobrego piwa? Dobra, starczy już tego marudzenia, bo fakt jest jeden – festiwale piwne mają przede wszystkim dostarczać ich uczestnikom pozytywnych wrażeń, a takich nie brakowało.

Poza możliwością skosztowania naprawdę wybornych piw i cydrów (o których więcej napiszę nieco dalej) każdy odwiedzający Piwowary mógł wziąć udział w szeregu wykładów i paneli, jakie odbywały się na scenie głównej, posłuchać koncertów czy pośmiać się przy stand-upach. Świetnym pomysłem było także postawienie strefy retro-gamingowej. I chociaż liczba sprzętów, na jakich można było zagrać w takie klasyki, jak Contra czy River Raid była dość uboga, to i tak w opór szanuję ten pomysł. Niestety ubogością cechował się również wybór żarcia, jaki miał posilać uczestników w czasie kilkugodzinnych eksploracji stanowisk kolejnych wystawców. Jednakowoż to ostatnio bolączka większości piwnych imprez. A szkoda, bo ja osobiście oczekiwałbym wyboru wykraczającego poza burgery, zapiekanki i szarpaną wołowinę.

Na szczęście to nie jedzenie było głównym bohaterem tych dwóch dni, a browary i to, co podpięli pod swoje krany, i co „schowali” w przywiezionych butelkach. Nim o piwie, kilka słów o samym umiejscowieniu Piwowarów. Łódzka hala Expo to w mojej opinii strzał w dziesiątkę. Bliskość ciągów komunikacyjnych sprzyjał wysokiej frekwencji, a sama hala sprawnie pomieściła całą gawiedź i namioty wystawców. Klimatyzacja spisała się na medal, utrzymując temperaturę na w miarę wyrównanym poziomie, toalety nie pękały w szwach, a dwie dostępne „płukaczki” mimo drobnych awarii dzielnie radziły sobie z myciem szkieł tłumnie zgromadzonych. Organizatorzy zwyczajnie zadbali o komfort wszystkich, którzy w tych dniach znaleźli się na Piwowarach i za to brawa.

A czym chwalili się piwowarzy? Oczywiście nie udało mi się ogarnąć wszystkiego, na co miałem ochotę, ale było kilka perełek, na jakie zwróciłem uwagę. Pierwszą z nich był kwas z Browaru Dziki Wschód. Kwaśny Olek to Berliner Weisse z czarną porzeczką, który urzekał owocowością i orzeźwiał kwasowością. Wyborny to sour i latem z pewnością będzie robił to, co do niego należy. Na stoisku ekipy Szpunta można było spróbować m. in. Equathora – to wyborne Double IPA wypadło fantastycznie i aż szkoda, że butelki nieco się przepasteryzowały. Browar Kazimierz raczył zgromadzonych świeżuteńką warką Kazimierza, do której dorzucono całą masę zestu z cytrusów, co jeszcze mocniej podbiło owocowość tego piwa. Ciekawostką, która mocno wryła mi się w głowę, był Imperialny Mleczny Stout na aromatach naturalnych, uwarzony przez ekipę Brodacza – Coconut Biscotti Imperial Milk Stout. Tak, ja wiem że to niezgodne z duchem kraftu, ale na Teutatesa, jak to piwo pięknie pachniało! Gdybym nie wiedział, to w ciemno mówiłbym, że to Omnipollo. I może w całości zabrakło nieco ciała i gładkości, ale wierzcie mi – zapach wynagradzał te małe niedociągnięcia. A skoro już jesteśmy przy RISach, to nie sposób nie zwrócić uwagi na pierwszy Russian Imperial Stout z Browaru Beer Bros. Pełny, gładki, wyraźnie czekoladowy z fajnymi akcentami palonymi. Mam nadzieję, że Szymon część tego specjału wleje w jakieś miłe beczki i niebawem będziemy mogli cieszyć się jeszcze bardziej i jeszcze intensywniej. Na koniec piwo, które zerwało mi czapkę z głowy. Mowa w tym miejscu o Deep Dark Sea Bourbon Barrel Aged z Brokreacji. Co prawda miałem już okazję kosztować tego cymesu z butelki, ale wariant lany wypada zwyczajnie jeszcze lepiej, jeszcze intensywnej i jeszcze wspanialej. Panowie, chylę czoła i kłaniam się w pas (i to wcale nie za możliwość zdobycia kolejnych pieczątek w zeszycie praktykanta, che che – kto wie, ten wie!).

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i tak też było w przypadku Piwowarów. Samą imprezę oczywiście oceniam na wielki plus i daję piątkę z małym minusem, a datę kolejnych targów już zapisałem w kajecie, bo zwyczajnie jest to świetny event, na którym warto się pojawić. Dla piwa, dla ludzi i dla atmosfery; ot tak po prostu. A że na sam koniec można było pośmigać po hali Expo na elektrycznej deskorolce ekipy Browaru Kazimierz… cóż, takie rzeczy tylko po zamknięciu festiwalu. Piwowary – dzięki i do zobaczenia za rok!

–> ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ ZDJĘĆ <–

Chmielobrody kontra Piwoteka

Piwoteka to jeden z tych browarów, które nie boją się eksperymentować z ciekawymi dodatkami w piwie. Co więcej – eksperymenty te wychodzą im nad wyraz smacznie. Dlatego nie mogłem nie skorzystać z okazji i będąc w Łodzi spotkałem się z Markiem Putą, właścicielem tego łódzkiego browaru oraz pubu i sklepu. M. in. o Polskim Stowarzyszeniu Browarów Rzemieślniczych, muzyce i o tym, czy Surströmming pasuje do piwa dowiecie się z dzisiejszego odcinka „Chmielobrodego kontra…”

Gotuj z Bukolem… w Alternatywie!

Jestem ogromnym zwolennikiem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Co prawda w trakcie pierwszego finału miałem niecałe dziesięć lat, ale już wtedy wiedziałem, że tak oto tutaj, w Polsce, dzieje się coś niepowtarzalnego na skalę całego świata. Stąd też zawsze daję pełną aprobatę dla nawet najmniejszych akcji, mających wesprzeć tę szczytną fundację.

Jednym z takich właśnie przedsięwzięć była licytacja, w której można było wygrać „Gotowanie z Bukolem”. Ale moment, moment? Kim do cholery jest Bukol? No więc poza gitarowaniem w formacji Grim Orange Dice to po prostu mega pozytywny i totalnie pokręcony Jegomość, który swoim pozytywnym nastawieniem do świata zaraża każdego, kogo spotka na swojej drodze. Do tego robi zajebiste klopsiki w sosie pomidorowym. Trust me – I’ve been there.

Tylko po kiego grzyba piszę o tym na blogu, poświęconemu tematyce szeroko pojętego świata piw rzemieślniczych? Już wyjaśniam – otóż rzeczoną licytację wygrali Agnieszka i Rafał Skórkowie, czyli właściciele Browaru Śląskiego Alterantywa, którzy postanowili z Bukolem ugotować… a raczej uwarzyć piwo! Całość została połączona z fantastyczną imprezą, na którą zostałem zaproszony w roli opiekuna merytorycznego. Czytaj – miałem przekładać Bukolowi na „polski” to, co piwowarzy i ekipa Browaru ogarniali w trakcie całego przedsięwzięcia.

Akcja wystartowała kilka minut po piętnastej, kiedy na Browar wkroczył Maciek (tj. Bukol właśnie), zbijając z każdym szybkie misiaczki i szybko przebierając się w ciuchy robocze. A w zasadzie to Agnieszka czyniła honory, przyodziewając Bukola w higieniczny fartuszek, czapeczkę oraz… pokrowiec na brodę. W takim odzieniu ruszyliśmy wraz z wszystkimi na warzelnię, gdzie czekali już Daniel Lempke i Jacek Kocurek, czyli główni piwowarzy Alternatywy. W garach już dość solidnie pracowała brzeczka, czekając na chmielenie. Piwowarzy w skrócie opowiedzieli nam co nieco o browarze, po czym Bukol czynił honory, wrzucając pierwszą porcję chmielu.

Po tych atrakcjach ruszyliśmy w stronę leżakowni, gdzie każdy miał możliwość spróbowania specjałów, dojrzewających w tankach Browaru Alternatywa. Agnieszka roznosiła szklanki, Jacek opowiadał o tym, co kryje się w kolejnych zbiornikach, a każdy ze zgromadzonych cmokał z zachwytu i rzucał okiem na kilka dębowych beczek, leżących nieopodal i skrywających w sobie „alternatywne” piwa, poddawane procesowi nabierania charakteru tych drewnianych baryłek.

Ta krótka wycieczka spowodowała zwiększenie się apetytu na kolejne porcje piw wprost z kranu, obsługiwanego przez Rafała. W tym miejscu muszę przyznać, iż ekipa Browaru solidnie przygotowała się do tego eventu, bo oprócz piwa czekała na nas cała masa specjałów, z wędlinami i kiełbasami autorstwa właściciela Browaru na czele, o własnoręcznie wypiekanym chlebie z młóta nie wspominając. No po prostu palce lizać.

I w tym miejscu, kiedy cała impreza dopiero zaczęła się rozkręcać ja musiałem zwinąć żagle i odpłynąć w stronę Katowic, gdzie tego wieczoru prowadziłem konferencję podsumowującą działania Śląskiej Szlachetnej Paczki. Oczywiście wróciłem na miejsce późnym wieczorem, kiedy event nabrał tak srogo pozytywnego rozpędu, że aż żałowałem zostawienia aparatu w domowych kątach. Chociaż z drugiej strony może to i dobrze? Co dzieje się w Alternatywie, niech zostanie w Alternatywie? A przynajmniej niech tak będzie z częścią nieoficjalną tej imprezy.

Ważne jest, iż „Gotowanie z Bukolem” nie dość, że przyniosło same pozytyw WOŚPowi, tak nam dostarczy z pewnością fantastyczny Porter Bałtycki, na jaki co prawda będziemy musieli jeszcze trochę poczekać, ale na jaki warto i po prostu trzeba czekać. Brawa Bukol, brawa Alternatywa. Oby więcej takich akcji w polskim krafcie!

–> ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ ZDJĘĆ <—