
Nic mnie tak nie wkurza, jak utlenione IPY. OK, może np. polityka robi to skuteczniej, ale z premedytacją staram się omijać ją szerokim łukiem, czego nie mogę powiedzieć o srogo nachmielonych Pale Ale’ach. Takie właśnie piwa lubię na co dzień i po takie sięgam najczęściej. Dobra, ja wiem że jest lepiej i że polski kraft A. D. 2019 to nie to samo, co kilka lat temu, ale nadal trafiają się piwa które… no właśnie, które co? Bo czy utlenione India Pale Ale będzie jechało ot tak po prostu mokrym kartonem albo miodem? Otóż niekoniecznie! I w tym miejscu przyda się nieco wiedzy na temat tego, jak tak spaskudzone piwo rozpoznać.
Nie będę się rozwijał na temat samego procesu utleniania się piwa, bo tenże został już przez wielu specjalistów czy kolegów-blogerów (również specjalistów, ale i nie-specjalistów, do których zresztą siebie zaliczam) dość solidnie omówiony. W skrócie – każde piwo podlega utlenianiu się, a sam proces ma znaczący wpływ na aromat i smak trunku. I o ile w ciężkich/mocnych, zazwyczaj ciemnych piwach może on znacznie poprawić walory sensoryczne, tak w piwach lżejszych i jasnych bywa… no raczej słabo. W tym miejscu dochodzimy do, w mojej ocenie, sedna problemu. Otóż powszechnie uznaje się, iż utlenienie równa się mokry karton/miód. Przez wiele lat sam tak myślałem, aż pewnego dnia odpaliłem jeden z podcastów Alchemii, w którym Janek Gadomski świetnie opisał to, co jeszcze powstaje w wyniku opisanego wyżej procesu. Tak na marginesie sam podcast Alchemia zdecydowanie polecam, jeśli ktoś nie zna.
Wracając do tematu – zdarza się, że czasem trafiam na piwo w stylu India Pale Ale z dowolnym przedrostkiem (American, English, DDH, TDH, QDH, n-DH, etc.), które pachnie… mdło, landrynkowo i z wyraźnym charakterem przejrzałych owoców. Kluczową cechą sensoryczną w tym miejscu dla mnie jest określenie „mdły”. W końcu lekko przejrzałe mango czy ananas akurat w piwie mi pasuje i raczej nie będzie cechą zbytniego utlenienia. Ale mdlący i słodkawy zapach tychże, wpadający nieco w cukierkowość już tak ładnie w piwie nie wypada. A już na pewno nie będzie on miał wiele wspólnego z cechami, jakich piwowar czy konsument w piwie pożąda.

Skoro wiemy, jak rozpoznać utlenione IPY pora zastanowić się nad tym, co my, jako konsumenci, możemy zrobić, aby zminimalizować ryzyko natknięcia się na taki produkt?
Po pierwsze: piwa mocno nachmielone należy pić ŚWIEŻE. Im szybciej piwo po jego rozlewie trafi do naszego szkła, tym lepiej. I w tym miejscu strasznie żałuję, iż tak niewiele browarów na swoich etykietach czy puszkach podaje termin rozlewu. Inną kwestią jest wydłużanie terminów przydatności do spożycia przez browary. „Inną”, bo sam jestem w tej sprawie rozdarty między młotem a kowadłem. Z jednej strony rozumiem, że aby sprzedać piwo hurtowni/dyskontowi, browar musi dać odpowiednio długi termin ważności, a z drugiej zaś długi termin powoduje, że piwo potem stoi na półkach, nie daj Boże w zbyt wysokiej temperaturze, co dodatkowo przyspiesza proces utleniania. Robi nam się błędne koło, w wyniku którego w Wasze ręce trafia produkt, rozlewany pół roku wcześniej, nie mający zbyt wiele wspólnego z tym, jaką formę prezentował w dwa, trzy tygodnie od rozlewu. Cóż, taki mamy klimat.
Po drugie: mądrze wybierajmy opakowanie. Jeśli macie wybór między puszką a butelką, to stawiajcie na to pierwsze. Ten (zazwyczaj) aluminiowy pojemnik o wiele skuteczniej chroni piwo przed zgubnym dostępem tlenu, czego nie można powiedzieć o kapslu. Dodatkową zaletą puszki będzie całkowita izolacja trunku od promieni UV, więc tym bardziej zalecam to opakowanie.
Po trzecie: zwracajcie uwagę na termin ważności w zestawieniu z informacją o pasteryzacji. Jeśli widzisz na półce IPĘ, której data przydatności do spożycia mija za kilka dni… olej. No chyba że mamy info dot. daty rozlewu, przeprowadzonego np. 3 tygodnie wcześniej, wówczas można brać. Niemniej nawet piwa niepasteryzowane miewają trwałość około 2-3 miesięcy, a trafiają się i półroczne. W tej sytuacji kalkulacja jest prosta. Skoro IPA swoją najlepszą trwałość utrzymuje od 3 do 4 tygodni po rozlewie, to nawet miesiąc do końca terminu może mieć znaczący wpływ na smak piwa. Oczywiście kluczowy będzie tutaj proces rozlewu piwa – jeśli browar trunku nadmiernie nie natleni, to i 2-3 miesiące zrobią robotę. Później to już może być równia pochyła.
Trochę łatwiej sprawa wygląda w przypadku piw pasteryzowanych, gdzie termin przydatności może się wydłużyć do 9 miesięcy i więcej. W tej sytuacji ja osobiście rezygnowałbym z India Pale Ale’i mających nawet i 5 miesięcy do końca terminu przydatności. Wiem, dość radykalnie, ale jak już pisałem wcześniej – taki mamy klimat. Innym tematem będzie sytuacja przepasteryzowania, która rozkłada smak i aromat piwa na łopatki, ale o tym to już chyba encyklopedię można by napisać (wink, wink 😉 ). Ergo wracamy znowu do punktu pierwszego – im świeższe, tym lepsze. Kropka.

Oczywiście potraktujcie powyższe rady jako ogólniki i dobre wskazówki, bo na cały proces utleniania się piwa ogromny wpływ ma technologia browaru czy warunki składowania. Ot dla przykładu, jeśli rozlewamy piwo w butelki za pomocą tzw. karuzeli, to tym bardziej musimy liczyć się z opisywanym tutaj problemem, mogącym pojawić się w gotowym produkcie nawet 2-3 tygodnie od wypuszczenia na rynek. Tylko kto z Was wie, jaka forma rozlewu jest prowadzona w konkretnym browarze? Nie wspominając o tym, że co raz częściej brakuje mi informacji na etykietach o tym, gdzie dane piwo zostało uwarzone. Tutaj wszystko leży w rencach browarników i piwowarów.
Ja osobiście życzę wszystkim, aby temat utleniania (a w zasadzie minimalnego natlenienia piwa) był ogarnięty już na etapie rozlewu i obyśmy mogli cieszyć się świeżymi i aromatycznymi piwami bez względu na okoliczności. Amen!