O tym, czy piwo tuczy czy też nie tuczy, pisano już setki tysięcy razy. Diabeł tkwi jednak w szczegółach – część artykułów udowadnia, iż ten szlachetny trunek nie ma wpływu na powstawanie piwnego brzucha, z kolei druga strona stoi w opozycji do tego twierdzenia. Więc gdzie leży prawda? Kto ma rację, a kto nas ewidentnie ściemnia? Otóż być może będzie to dla Was zaskoczeniem, ale… obie strony mają rację. Postanowiłem bliżej przyjrzeć się tej sprawie, gdyż na własnym przykładzie przekonałem się, jak sytuacja naprawdę wygląda.
Skupmy się na faktach. W pierwszej kolejności trzeba zadać sobie pytanie – co bezpośrednio wpływa na przyrost masy? Odpowiedź można uprościć i zawrzeć w trzech, głównych (ale nie jedynych) składowych, a więc poprzez białko, tłuszcze i węglowodany. Każdy z tych składników ma przypisaną konkretną wartość energetyczną, czyli kilokalorię (w skrócie – kcal). To pojęcie zna każdy, kto chociaż raz stanął twarzą w twarz z odchudzaniem, dietą albo obejrzał reklamę Tic-Taców. Wiadomym jest także, iż nadmierną podaż kalorii należy spalać. Bo kiedy jest tychże kalorii za dużo i nasz organizm poprzez ruch i pozostałe czynności życiowe ich nie spali, to nasze sprytne ciało zacznie je magazynować. Long story short – im więcej zbędnych kalorii dostarczymy do naszego organizmu, tym nasza masa będzie wyższa. Proste? Proste. Po prostu bilans energetyczny musi się zgadzać. A gdzie w tym całym zamieszaniu należy umiejscowić piwo? Wartość energetyczna, jaka jest nam dostarczana przez 1 kufel tego trunku prezentuje się mniej więcej tak:
No i masz babo placek – jedno wyjście na piwo z kumplami, 3 wypite kufle i już w naszym brzuchu ląduję ponad 1500 kcal. Biorąc pod uwagę fakt, że przeciętny, dwudaniowy obiad z deserem zawiera w sobie około 1100 kcal, to już temat robi się jasny, prawda? Ano nie prawda. W tym miejscu chciałbym odnieść się do aparycji przeciętnego kolunia spod sklepu, walącego od rana alkohol pod różną postacią. Zauważyliście, że Ci goście są zazwyczaj przeraźliwie wychudzeni? OK, pewnie nie wszyscy z nich „rzępią” piwka; część skupia się na nalewkach, a część na mocniejszym alkoholu. I właśnie ten ostatni przykład jest w tym miejscu najciekawszy. Zastanawialiście się kiedyś, ile kilokalorii ma kieliszek 50 ml wódki? Już spieszę z odpowiedzią:
Tylko skąd te kalorie, skoro w wódce nie ma ani grama białka, węglowodanów czy tłuszczu. Otóż nie tylko te trzy składniki dostarczają nam energii – faktem jest, iż alkohol sam w sobie jest niezwykle kaloryczny, co pokazuje powyższy przykład. No więc czemu Janusz spod spożywczaka, waląc dzień w dzień wódę nie tyje? Ponieważ do spalenia spożytego alkoholu wykorzystuje więcej energii, czyli kilokalorii, niż ta wódka mu ich dostarcza. Oczywiście z piwem już nie jest tak łatwo, gdyż pomimo potrzebnej energii do spalenia pół litra tego trunku, ciągle część kalorii zostaje do zagospodarowania. Jest ich jednak na tyle mało, że trzeba by faktycznie wypić sporo, aby wyraźnie przytyć. Problem tkwi w wysokim indeksie glikemicznym tego napoju. O co tutaj chodzi? „Rzępnięcie” browarka podnosi gwałtownie poziom cukru we krwi, co z kolei stymuluje naszą trzustkę do wydzielania insuliny, która gwałtownie ten poziom obniża. W konsekwencji chce nam się najzwyczajniej w świecie żreć. Nie „jeść”, a ŻREĆ! I piszę to z pełną premedytacją, bo sam po sobie wiem, jak szaleńczo mój apetyt wzrasta już po jednym, dwóch piwach. Nie ważne kalorie, nie ważne wartości odżywcze – problemem jest nasz organizm i jego naturalne reakcje. Można temu ulec i wyglądać np. jak ja parę lat temu:
Można także zrezygnować ze spożycia napojów alkoholowych, co z pewnością wyjdzie nam na zdrowie nie tylko pod kątem wagi. Jednakowoż mnie osobiście szkoda by było odbierać sobie tę drobną przyjemność, jaką jest wypicie smacznego piwa. Co więc zrobić, jeśli chcemy zrzucić zbędne kilogramy, jednocześnie nie rezygnując z możliwości okazjonalnej degustacji naszych ulubionych kraftów?
Po pierwsze – umiar. Umówmy się, waląc po 2-4 browary dziennie, codziennie wcześniej czy później wpadniemy w tęgi alkoholizm, a do tego stracimy zapał i energię do zrobienia z sobą czegokolwiek pozytywnego. Taki scenariusz to równia pochyła po nieheblowanej desce do wanny pełnej jodyny. Do not try this at home. Or anywhere else!
Po drugie – dieta. Tutaj nie ma zmiłuj. Chcesz, aby Twoja waga mieściła się w granicach sensownego BMI (Body Mass Index – przyp. aut.) – żryj mniej! I nie mam tutaj na myśli diety, na której przez miesiąc zrzucisz 35 kilogramów, a potem wszystko wróci do normy. Dieta musi być stała, permanentna i dostosowana do aktualnej sytuacji. Masz problem z samodzielnym jej zbudowaniem? Udaj się do dietetyka, to żaden wstyd, a przynajmniej efekt osiągniesz lepszy, stabilniejszy i o wiele sprawniejszy. Dieta ułożona z głową to podstawa.
Po trzecie – ruch. Być może nie jest to warunek konieczny, ale po prostu przyspiesza on uzyskanie oczekiwanych efektów. I nie ważne, czy będzie to basen, siłownia, rower czy nordic walking – liczy się ruch, powodujący przyspieszenie metabolizmu. Kropka.
Ja osobiście wprowadziłem wszystkie trzy warunki i stosuję je nieprzerwanie od dwóch lat, dzięki czemu nie tylko jestem zdrowszy, ale i po prostu szczuplejszy.
Na koniec czas powrócić do postawionego na wstępie pytania – czy piwo tuczy? W mojej opinii bezpośrednio nie ma ono wpływu na przyrost masy ciała; jednakowoż pośrednio, poprzez swoje właściwości i podwyższony indeks glikemiczny zdecydowanie sprzyja ono powstawaniu tzw. piwnego brzucha. Z tym że brzuch ten to nie od piwa, a od chipsów, frytek, kebabów, burgerów i wszystkich innych przekąsek, po jakie sięgamy w wyniku spożycia. Pamiętajcie: wszystko w Waszych rękach!