BroHouse by Brokreacja

To miała być krótka wycieczka. Godzinka w jedną stronę, szybki obiad, piwko, może dwa i do domu. Tylko wtedy nie wiedziałem, że takiemu przybytkowi, jak BroHouse (by Brokreacja) winno poświęcić się więcej czasu i uwagi. Szczególnie kiedy pieczę nad Twoją wizytą trzymał Jerry oraz „el prezeso” Mateo himself. Zacznijmy jednak od początku.

BroHouse, czyli przybrowarniany tap house połączony z restauracją mieści się w Zatorze. Lokalizacja ta jest nieprzypadkowa – bliskość chociażby takiej Energylandii czyni ją srodze atrakcyjną z punktu widzenia prowadzenia gastronomii. Wiecie, najpierw heja na rollercoastery, a potem cyk na pyszny posiłek i krafcik. Do tego pokrzywdzeni przez los kierowcy mogą wziąć na wynos dobroci brokreacyjne ze sklepiku, gasząc na miejscu pragnienie piwem bezalkoholowym i ocierając łzy jedną czy pięcioma pozycjami z menu, które, jak się miało okazać, wyrywają z kapci.

Co ważne – samego budynku (przyszłego, stacjonarnego) browaru Brokreacji, gdzie rzeczony BroHouse się mieści, nie sposób nie zauważyć. Być może jako bryła mocnego wrażenia nie robi, ale już wnętrza knajpy potrafią unieść powiekę nawet tak odpornego na wdzięki architektury ignoranta, jakim odrobinę jestem. Jest tu po prostu tak przytulnie i ciepło, że aż chce się w tych przestrzeniach posiedzieć kapkę dłużej, niż przy zwyczajowym posiedzeniu obiadowym. Dodatkowo po przyjeździe okazało się, iż towarzystwo będziemy mieli przednie. Poza w. w. Jurkiem i Mateuszem przy jednym ze stolików siedział Tomasz Gebel (Piwne Podróże). No tyle wygrać!

Szybki rzut oka na kartę i… jest godnie! Autorskie menu poza kilkoma klasykami, typu burger czy tatar (do którego jeszcze wrócimy), zawierało naprawdę kuszące pozycje. My zdecydowaliśmy się na stek ze schabu z kością w towarzystwie frytek, sosu na bazie piwa oraz selekcją sałat. Niby „nothing fancy”, ale kiedy talerze wjechały na stoły, to szczena mi opadła. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że czas oczekiwania to było jakieś mgnienie oka, co przy mocno wypełnionej ludkami restauracji nie było takie oczywiste. A sam schabik, proszę Państwa, to było doznanie, jakiego się nie spodziewałem. Mięso było idealnie soczyste i kruche, frytki nieprzeciągnięte, a sałata przepięknie chrupała i chociaż w minimalnym stopniu obniżyła indeks glikemiczny tejże uczty. 10/10, czapki z głów. Stekowi w moim wypadku towarzyszył świeżutki The Alchemist, przyjemnie przywołując najlepsze IP-ki z okresu 2015-2016 r (oraz jakaś strasznie mała woda… trochę paliła w gardło, wink, wink 😉 ). I tego właśnie oczekiwałem.

Po posiłku zostaliśmy przez ekipę Brokreacji oprowadzeni po wszelkich zakamarkach browaru, który powoli zapełnia się sprzętem. I pewnie na rozwinięcie tej historii przyjdzie czas, kiedy browar ruszy pełną parą, a tymczasem powiem Wam tyle – jak wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik, to piwa warzone w tym miejscu winny zrywać papę z dachu. Zresztą sam Mateusz kilka razy powtarzał, iż poziom piw będzie startował od poziomu tatara, jaki w BroHousie serwują. A skoro już o tym mowa, to w życiu nie jadłem lepszego tatara wołowego, niż tego, serwowanego w Zatorze przy ulicy Staszica 33. PO-EZ-JA! Zaś czekoladowe brownie, jakim raczyła się Pani Kapitan, stawia kropkę nad „i”, dopełniając finalna ocenę, jaką wystawiam BroHouse’owi. 21,37/10, będą Państwo zadowoleni, jako i ja byłem. Baaaa, ja to się ogromnie cieszę, że mieszkam godzinę drogi od tego miejsca, bo bym tam chyba wszystkie oszczędności na jadło i trunki przepuścił.

Na koniec jeszcze kilka słów o serwowanych doń piwach. Całe szczęście mają tam tzw. deski degustacyjne, nota bene cudnej urody, więc mogłem rzucić okiem na aktualną formę jeszcze kontraktowej Brokreacji. Formę, jaka ostatnimi czasy nieco kulała, szczególnie w segmencie IPA. Do sedna! O Alchemiście już pisałem, ale to nie wszystko, czego kosztowałem. Był Hermit, czyli prima sort west coast IPA; The Lumberjack, pięknie muskający amerykańskim chmielem i przyjemną palonością; dwóch przedstawicieli IPA z dodatkiem konopi, będących najlepszymi piwami konopnymi w tym kraju (rzekłem!) oraz pils wespół z red IPĄ. Wszystko świeżutkie, smaczne, utrzymane w stylu i po prostu mega pijalne.

I tak oto z krótkiej wycieczki na obiad zrobił nam się całodzienny wypad, połączony z cudownymi doświadczeniami kulinarno-towarzysko-piwnymi. Jeśli będziecie wybierać się do Zatoru, to koniecznie zaplanujcie sobie czas na nieco przyjemności, jakich BroHouse Wam z pewnością dostarczy. Ja już planuję kolejny trip!