Szybki Strzał – Odc. 7 – „Rusted into Stereotrip”

Granie tras koncertowych ma to do siebie, że nie zawsze trafiasz w miejsce z odpowiednim wyborem stosownych trunków. Zazwyczaj w klubach koncertowych szefostwo zawiera pakt z jednym z czołowych przedstawicieli branży piwowarskiej, co wiąże się z totalnym brakiem wyrobów z poza oferty wyżej wspomnianych „najjaśniejszych”. Oczywiście są wyjątki od tej reguły, jak np. klub Alternativa w Poznaniu, który uraczył mnie na scenie chociażby radugowym Metropolisem (i nie tylko), niemniej jednak zazwyczaj człowiek jest skazany na żłopanie przysłowiowego „Tajskiego”. Dlatego też zwykle zabieram ze sobą kilka ciekawszych tematów dla spokoju ducha i moich kubków smakowych. Tym sposobem udało mi się ogarnąć krótką, piwną relację z minionych, koncertowych wojaży po Polsce. Panie i Panowie – zapraszam na kolejny odcinek Szybkich Strzałów, sponsorowany przez trasę „Rusted into Stereotrip”.

  1. Kraftwerk – Rage Machine (Chocolate Chilli Milk Stout)

Nigdy nie pij mocarzy na trasie; a przynajmniej nie przed koncertem! W ten scenariusz doskonale wpisuje się Rage Machine z Browaru Kraftwerk. Ten lekki, czekoladowo-mleczny stout z chili mimo niewielkiej zawartości alkoholu (4,2% wag.) bardzo fajnie i przyjemnie rozgrzewa. Jest to oczywiście zasługa dodanych papryczek, które w towarzystwie akcentów mlecznej czekolady i subtelnej paloności fajnie komponują się ze stosunkowo pełnym ciałem tego piwa. I to jest duży plus Rage Machine – pomimo 14° BLG nie jest on wodnisty i sprawia wrażenie dość krągłego trunku. Jak do tego dołożymy bardzo przyjemny aromat z wiodącymi nutami mleka i kakao, tak otrzymamy solidną dawkę piwnych wrażeń. Osobiście za lekkimi stoutami nie przepadam, ale tego kupuję w całości. 7/10

  1. Beer Bros. – Hopsztos (Imperial IPA)

Czasami zasady są po to, aby je łamać. Tak było w przypadku tego Imperianego IPA, gdyż postanowiłem je przyjąć przed koncertem. Na szczęście Hopsztos pod kątem zawartości alkoholu mieści się w dolnej granicy tego stylu, więc czuję się chociaż trochę usprawiedliwiony. A jak wrażenia? Aromat to przede wszystkim chmiel. Trawiasty chmiel, jaki uwielbiam, dodatkowo otulony owocami egzotycznymi z ananasem i mango na czele. Całość muśnięto subtelnym karmelem, co w finale daje nam bardzo przyjemny i kompletny bukiet. Poza tym Hopsztos po kilku łykach pokazuje lekkiego pazura pod postacią średniej goryczki. W stosunku do dość znacznej słodyczy tego piwa jest ona w moim odczuciu jednak zbyt niska. Beer Bros. zaserwował nam trunek, jaki dość przyjemnie się pije, chociaż całość mogłaby być „bardziej”. 6.5/10

  1. Trzech Kumpli – Califia (West Coast IPA)

Poza kilkoma nowalijkami staram się w trasy zabierać przede wszystkim sprawdzone tematy – dzięki temu ryzyko trafienia na słabe piwo spada niemal do zera. Umówmy się; nic tak nie psuje humoru przed gigiem, jak fatalny „browar”. Stąd w tym zestawieniu pojawia się Califia. Ta West Coast IPA przeplata w sobie cytrusy z egzotycznym zapachem mango i fantastyczną ziołowością chmielu. W smaku też jest bardzo dobrze i przyjemnie gorzko. W skrócie – wszystko się tutaj zgadza, a wśród polskich przedstawicieli tego stylu dla mnie jest to absolutny numer jeden. 9/10

  1. Deer Bear – Let’s Cook (Gose z morelą i limonką)

Po udanym koncercie trzeba uzupełnić płyny i elektrolity, więc cóż lepszego można było wybrać? Szczerze – chyba nic. Let’s Cook to piwo idealnie gaszące pragnienie po intensywnym wysiłku na scenie. Jest niesamowicie rześkie, odpowiednio kwaśne, z lekko podbitą słodyczą, płynącą z moreli. Limonka czai się gdzieś w tle, ale niech Was to tło nie zmyli, bo limonka jest tutaj całkiem wyraźna. Delikatna, niemal znikoma gorycz i subtelne odczucie słoności świetnie dopełniają całość. I do tego ten aromat! Morela gra tutaj pierwsze skrzypce, z wtórującą jej ponownie limonką. Znowu jest rześko, lekko i po prostu pięknie. Let’s Cook to idealna odskocznia od intensywnie chmielonych tematów, a po gigu to po prostu poezja. 8/10

PS

Na koniec rzućcie okiem na ładne tańce z Rybnika z w/w trasy – klub co prawda niewielki, ale za to zabawa była przednia:

Szybki Strzał – odc. 5

Nie wiem, jak Wy, ale ja strasznie lubię niespodzianki. Oczywiście tylko te z gatunku pozytywnych, a jakżeby inaczej. Gorzej, kiedy czekamy na coś z wypiekami na twarzy, a finalnie okazuje się, iż wypieki te zastępuje żal, smutek i gorycz zawodu. Niczym u małego dziecka, czekającego na wymarzonego X-boxa, a dostającego zamiast niego bogato ilustrowaną Encyklopedię PWN. Tyle wygrać! Bardzo podobnie miałem w miniony weekend, o czym szerzej w piątym odcinku wielowątkowego cyklu „Szybkie Strzały”. Zapraszam serdecznie.

  1. Kraftwerk/Reden – Zabobon (Imperial Smoked India Brown Ale)

Człowiek spokojnie idzie sobie na konwent tatuażu, a tu nagle i niespodziewanie w jego rękach ląduje butelka półtorarocznego, przeterminowanego Zabobona (dzięki Paweł!). I wiecie co? Ależ to przeterminowanie dobrze zrobiło temu piwu! Nasze nozdrza atakują fantastyczne akcenty dymne, podbudowane  wyraźnymi nutami winnymi i owocowymi (wiśnie, suszone śliwki). Po prostu czuć, iż to piwo leżało w płatkach dębowych po sherry. Po kilku łykach leżę znokautowany. Zabobon świetnie się ułożył, nabrał pełni oraz lekkiej słodyczy, którą doskonale kontruje dość wysoka goryczka. Niesamowicie udana niespodzianka. Jak ktoś ma w piwniczce, to polecam bez obawień. 8/10

  1. Browar Wąsosz – Whisker A1 (Sour Milk Saison)

Tutaj wiedziałem, czego się spodziewać, gdyż tydzień wcześniej miałem okazję spróbować wariantu A2. A1, w odróżnieniu do czerwono-porzeczkowo-hibiskusowych nut swojego brata, to temat obudowany wiśniami i hibiskusem. I to właśnie wiśnie grają tutaj doskonałe, pierwsze skrzypce, niczym w Czterech Porach Roku Vivaldiego. Hibiskus wtóruje im delikatnie w smaku i ładnie finiszuje całość. Whisker A1 jest niezwykle rześki, orzeźwiający, z nienachalną kwaskowatością i subtelną słodyczą, pochodzącą z dodanej laktozy. Nad wyraz udane piwo. 7.5/10

  1. Browar Spółdzielczy/Fabrica Rara – Skrótowe (APA + Nepal Illam)

Łączenie piwa z herbatą to jeden z bardziej wdzięcznych tematów w naszym rodzimym piwowarstwie. Dlatego chętnie porwałem Skrótowe jakiś czas temu do domu. A co kryje się w tej niepozornej butelce? Zdecydowanie cytrusowy i rześki aromat, z lekką estrowością. Karmelu i słodowości nie wyczułem. W smaku jest wytrawnie, z przyjemną, herbacianą goryczką. Cytrusy cały czas lekko muskają nasze podniebienie i fajnie współgrają z całością. Jest jednak coś specyficznego, chyba troszkę kwaśnego w tym piwie, co mnie lekko niepokoi. Tak, jakby mały York niepostrzeżenie szarpał moją nogawkę. A kiedy już się na niego spojrzy, tak ten udaje niewiniątko. Niemniej Skrótowe dobrze wspominam, bo piło się je całkiem przyjemnie. 6.5/10

  1. Browar Ciechan – Porter Wielkanocny

W tym miejscu chciałbym napisać „last, but not least”, gdyż na degustację tego piwa czekałem z wspomnianymi wypiekami na twarzy. Niestety, nie ma takiej opcji – zawiodłem się srogo na tym pomyśle piwowarów ciechanowskich. Z jednej strony jest nieźle – ładnie się prezentuje w szkle, w aromacie dostajemy suszone śliwki, mleczną czekoladę, a w smaku dość wyraźną słodycz oraz średnio intensywną goryczkę. Zapytacie, co w takim razie tutaj nie gra? Po pierwsze cena, tzn. 50 zł za litrową butelkę. Po drugie czas, jaki ten porter leżakował. Mowa tu o 12 miesiącach. Serio, 12 miesięcy, 50 zł i dostaję piwo, które stoi na poziomie porteru żywieckiego? „Szkoda strzempić” klawiaturę. 4.5/10

Kraftwerk – High Hops (AIPA)

Pewnie nie napiszę nic nieoczywistego, ale lubię pozytywnie się zaskakiwać. Wiecie, na zasadzie, kiedy dziewczyna namawia Was na obejrzenie komedii romantycznej, która finalnie okazuję się całkiem przyzwoitym filmem, czyli odwrotnie do oczekiwań. Ten temat sam przerabiałem może z dwa razy, więc wiem o czym mówię! Gorzej jeśli komedia ta okaże się gniotem, marnującym dwie godziny naszego cennego życia. Wtedy już nie jest tak wesoło, a szanse Waszej dziewczyny na wspólne obejrzenie kolejnego śmieszkowatego romansidła drastycznie spadają. Z piwami jest podobnie. I nie bez kozery przywołałem tę historię przy okazji wpisu dotyczącego browaru Kraftwerk, bo z nimi to różnie bywa. Przykłady dobrych i słabych piw z tej „stajni” wymieniałem przy okazji wpisu o Citrinitasie, więc nie będę się powtarzał (KLIK!). A tym razem na tapecie pojawiła się nowość od tej ekipy, czyli AIPA High Hops. Nie powiem, Kraftwerk znowu mnie zaskoczył… oj zaskoczył.

Piwo w szkle prezentuje się przyzwoicie – jest lekko mętne, o złotej barwie, z drobnopęcherzykową pianą. Niemniej jednak nie po okładce ocenia się książkę, więc z ciekawością zakręciłem IPA glassem i wsadziłem swój nos w szkło. I tutaj doznałem pierwszego zaskoczenia. High Hops pachnie! I to pachnie całkiem przyjemnie. Bo tak oto na pierwszym planie dostajemy cytrusowy bukiet, składający się z cytryn, grejpfrutów i pomarańczy, a całość fajnie podbudowuje delikatny karmel i przyjemna ziołowość, płynąca z użytych chmieli. OK, ale co będzie dalej? Już nie raz piłem piwa o doskonałym aromacie, które po kilku łykach były płaskie, jak tereny Pustyni Danakijskiej. W tym miejscu High Hops ponownie mnie zaskoczył, bo w smaku to piwo jest pełne, owocowe i wytrawne, z delikatnym posmakiem skórki pomarańczy na finiszu. Gorycz jest stosunkowo wysoka, przyjemna i co najważniejsze – nie zalega zbyt długo w ustach. Ten amerykański „aj-pi-ej” jest naprawdę bardzo przyjemny i rześki.

Po mojej ostatniej przygodzie z Kraftwerkiem nie spodziewałem się wiele. Co więcej – otwarłem to piwo jako trzecie tego wieczoru, nie mając wobec niego żadnych, ale to absolutnie żadnych oczekiwań. Drogi Kraftwerku – dziękuję za tak przyjemne zaskoczenie i mam nadzieję, że już teraz zawsze będziesz mnie tak zaskakiwał. 7/10

Kraftwerk – Citrinitas (Smoked Chili IPA)

citrinitas.jpeg

Nazwa Kraftwerk nie jest mi obca. I nie mam w tym miejscu na myśli Browaru Kraftwerk. Chodzi o pewien znany, niemiecki zespół, parający się wykonywaniem muzyki elektronicznej. Band ten robi to skutecznie i nieprzerwanie od 46 lat i jest uznawany za prekursorów tego gatunku. Z kolei ja, jako kilkunastoletni gówniarz, trafiłem na ich składankę i zostałem przezeń wciągnięty na maksa (szczególnie że dość mocno jarałem się wówczas dokonaniami pewnego francuza o imieniu Jean)! Niestety Browar Kraftwerk już tak solidną machiną, jak ich imiennicy nie jest. Raz trafiam na ich całkiem przyzwoite piwo (Panzerfaust), aby potem dostać dość marnej jakości IPA (Thomson). Z ich kooperacjami też nie jest różowo. W tym miejscu przywołam bardzo przeciętnego Canis Lupusa i rewelacyjne This is Kraft, Bitch. Świat jednak idzie do przodu, jakość polskiego kraftu poprawia się z miesiąca na miesiąc, a ludzie zazwyczaj uczą się na błędach. Dlatego ciągle daje tej ekipie szansę, szczególnie iż nowe etykiety po prostu robią robotę. Jak do tego dołożymy dymione IPA z chili, to możemy dostać mieszankę całkiem wybuchową. Czy aby na pewno?

Citrinitas raczy nasz nos na wstępie bardzo mocną i wyraźną wędzonką. I o ile jestem fanem aromatów dymnych, tak wędzonka „wędliniarska” to już nie do końca  mój klimat. A taką wędzonkę tutaj dostałem. Oczywiście to tylko subiektywna ocena, nie skreślająca tego piwa. Szczególnie że w tle przebijały się przyjemne akcenty chmielowe i odrobina cytrusów. OK, tych cytrusów mogłoby być więcej i mogłyby być bardziej wyraźne, ale hej – nie można mieć wszystkiego. Ciekaw tylko jestem czy „chowające się” cytrusy, to wynik zbyt ubogiego chmielenia czy jednak słody wędzone po prostu agresywnie wyrwały Citrze pierwsze skrzypce. A co z resztą orkiestry? Niestety jest przeciętnie, jak podczas występu przyzakładowej orkiestry dętej. Niby dostajemy lekkie grzanie w przełyk od chili, ale w smaku jest ono ledwie wyczuwalne. Poza tym czuć trochę wędzonki. Reszta jest płaska i jednowymiarowa, z wyraźną, lecz niestety średnio przyjemną goryczką. Szkoda, bo liczyłem na wiele.

Citrinitas to kolejne piwo, pokazujące że Browar Kraftwerk powinien jeszcze nieco popracować nad swoimi recepturami. Owszem – dostałem piwo bez wad, które niestety nie wypaliło smakiem i aromatem. Na szczęście wiem, iż tę ekipę stać na więcej. O wiele więcej! Pokazali to na Silesia Beer Feście chociażby Jolly Rogerem, leżakowanym w beczce po rumie. Tymczasem dla osłody polecam dobrą nutę ich imienników zza zachodniej granicy, a Citrinitasowi wystawiam notę 4/10.

O abordażu na Silesia Beer Fest II słów kilka

00

Ależ było! No nie spodziewałem się, że druga edycja Silesia Beer Festu będzie aż tak udana. Owszem, można było kilka rzeczy poprawić, część nieco zmienić, a jeszcze część wywalić na zbity pysk (w tym miejscu pozdrawiam Pana z Burger Pro, który najpierw formował z surowego mięsa kotlety, aby następnie bez zmiany rękawiczek zabrać się za przygotowanie bułek – higiena przede wszystkim!), ale nie o to chodzi. Ludzie i piwo – to wygrało i wygrywać będzie jeszcze wiele razy. Dobra, to ogólne wrażenia już znacie, więc może teraz co nieco o szczegółach?

Hajery

Galeria Szyb Wilson to dość znana lokalizacja na Śląsku, głównie ze względu na licznie odbywające się tutaj eventy kulturalne i fajnie, że SBF właśnie tutaj się wydarzył. Miejsce i klimat zdecydowanie wygrywają w mojej opinii z Fabryką Porcelany, która gościła festiwal podczas ubiegłorocznej edycji. Dojazd komunikacją miejską odbył się bezproblemowo, a i powrót taxą do centrum nie kosztował fortuny. Sam Szyb Wilson to dwie duże hale, gdzie wszystkie browary mogły się elegancko rozstawić i kusić przybyłych tym, co aktualnie mieli na kranach i w butelkach. W tym miejscu trochę pomarudzę, bo niby wystawców więcej niż przed rokiem, ale kilku zabrakło, jak chociażby Artezana czy AleBrowaru. Tylko czy aby na pewno to tak całkiem źle? Nie do końca, bo i tak miałem problem, aby w trakcie obecności na dwóch dniach imprezy skosztować wszystkiego, na co miałem ochotę. Niemniej jednak liczę na poprawę podczas kolejnej edycji. A czy wspominałem już o fantastycznych ludziach? Bo to dzięki nim Silesia Beer Fest II był dla mnie tak niezwykle udany. W tym miejscu pozdrawiam ekipę Białej Małpy (dzięki za pomoc wszelaką, Panowie!), świętochłowickiego Redena (Marcin, mam nadzieję że odespałeś 😉 ), wesołych ziomków z Hajera (to nie przypadek, że Farorz lądował w moim kuflu aż trzy razy!), Andrzeja z Radugi (ja i tak wierzę, że Forbidden wróci do łask!), chłopaków z Brewklyna (chili do dzisiaj czuję i cmokam z zachwytu), zespół PiwoWarowni (jeszcze raz gratuluję wygranej!), Brokreacji, Ursy Maior, Kraftwerka i wesołych współblogerów Jerrego z Jerry Brewery oraz Tomasza z Piwnych Podróży. Mega brawa lecą dla Miłosza z Krakowa, który przemycił mi leżakowaną butelkę pierwszej warki Nafciarza Dukielskiego – dziękiiiiii! Szkoda tylko, że czasu było tak mało, ale nadrobimy, nadrobimy! Z kolei pierwszoplanowym bohaterem festiwalu było piwo. Piwo w ilościach niezmierzonych. Piwo w ilościach ogromnych. Piwo w ilościach nie do spożycia. W związku z powyższym trzeba było ograniczyć się do kilku pozycji, czego strasznie żałuję, bo wielu rzeczy po prostu nie udało się spróbować. W każdym razie tutaj też z pewnością nadrobimy, o! A kilka słów na temat tego, co udało się wypić znajdziecie poniżej. Oczywiście wrażenia te są mocno subiektywne i wpływ na nie miało wiele czynników, jak chociażby unoszący się zapach ciasteczek w drugiej hali. Tak, ciasteczek. Takich z kawałkami czekolady. I zapach ten mógł mylić. Mnie zmylił. Przy Jolly Rogerze leżakowanym w beczce po rumie, w którym ciągle te ciasteczka czułem. W każdym razie frajda z degustacji była, a o to w tym wszystkim chodzi, czyż nie? Na publiczne balsamowanie tatuaży moich i Pani Kapitan przez zacną ekipę Saela niechaj opadnie kurtyna milczenia (a dziewczyny z Saeli pozdrawiamy 😉 ).

Reden

Miało być krótko, miało być zwięźle, więc jak zwykle nie wyszło. Trudno, ale żadne słowo nie zostało rzucone na wiatr, bo o takich wydarzeniach, jak Silesia Beer Fest warto pisać i warto je promować. A ilość ludzi, jaka przewinęła się przez teren Galerii Szybu Wilson w ciągu tych trzech dni potwierdza, iż piwna rewolucja zatacza co raz szersze kręgi i powiększa grono swoich sympatyków. Dla mnie bomba, bo naprawdę szkoda życia na picie kiepskiego piwa. Do zobaczenia na kolejnej edycji, arghhhhhhh!

 

Brokreacja – The Fighter (Imperial IPA)

01 Fighter

Mocno chmielowe nuty w zapachu fajnie mieszały się z cytrusami i słodową podbudową. Wyczułem tez aromat ciasteczek, ale nie wiem, czy to nie ta druga hala? Gorycz w smaku grała pierwsze skrzypce i była wykręcona na dość wysokim poziomie. Dla mnie trochę za bardzo przykryła owocowość tego piwa. Jeśli taki był zamysł piwowara, to ja w to wchodzę (bo faktycznie gorycz po prostu nokautuje). 7/10

 

Kraftwerk – Joly Roger (Porter Bałtycki Rum BA)

02 Jolly Roger

W aromacie śliwki, czekolada i delikatne akordy rumu. Wyczułem też sporą ilość estrów i lekki alkohol. W smaku mogłoby być pełniejsze, ale te braki miło uzupełnił ponownie temat śliwkowo-czekoladowy. Piwo chyba nie do końca w stylu, bo ilość estrów była tutaj dość wysoka. W każdym razie piło się miło. 6.5/10

Trzech Kumpli – Native American (AIPA)

03 Native American

Wyraźne nuty chmielu w aromacie, a poza tym karmel i cytrusy. Kojarzy mi się trochę z Atakiem Chmielu. W smaku bardzo przyjemne, słodowo-chmielowe, z umiarkowanie wysoką goryczką. Bardzo poprawne i smaczne American IPA. 6/10

 

Reden On Tour – RIS

04 Reden RIS

Tutaj chłopaki mnie zaskoczyli, bo nie wiedziałem, że uwarzyli RISa. Fakt – jest to na specjalną okazję i dostęp do tego rarytasu dają wyłącznie na festiwalach, niemniej warto po to piwo sięgnąć. Zapach to lekkie estry, śliwka oraz kawa i gorzka czekolada. W smaku pełne, śliwkowo-orzechowe, z odrobiną przyjemnej kawy; trochę kwaskowe i słodkie z fajną goryczą w kontrze. Całkiem udany temat. 8/10

 

Piwne Podziemie – Gold Digga (West Coast IPA)

05 Gold Digga

Ten browar to dla mnie absolutny koniec i smutek jednocześnie, bo warzą piwa tak mało,  że nie starcza na butelki. Dlatego cieszę się, iż pojawili się na SBF! A samo piwo? W aromacie cytrusy, białe owoce i mango. W smaku wytrawne, owocowo-egzotyczne i przyjemnie goryczkowe. Właśnie tak wyobrażam sobie poprawne West Coast IPA. 8/10

 

Raduga – Kazek (APA)

06 Kazek

Tutaj nie ma się co rozwodzić – ultra-poprawna, bardzo smaczna APA. Po prostu pić, pić, pić 😀 7/10

 

Brewklyn – Cocoa Chili Wheat Stout

07 Brewklyn

To nie jest piwo dla każdego. I wcale nie przez zapachy gorzkiej czekolady, kawy i delikatnych nut paloności i chili (które nota bene bardzo fajnie ze sobą współgrają). Tutaj rozchodzi się o smak. Smak chili konkretnie. Mi ten temat pasuje bardzo, bo fajnie komponuje się z delikatną kwaskowością i akordami czerwonych owoców i kawy. Do tego dość pełne, jak na 15 BLG. Ciekawe i ekstremalne piwo. 7/10

 

Brokreacja – The Gravedigger (RIS)

08 he Gracedigger

Grabarz wygrywa rewelacyjnym wyglądem – jest smoliście czarny, z drobną, beżowa pianą. W aromacie dostajemy fajną paloność, gorzka czekoladę i suszoną śliwkę. Plus za nuty chmielu i bardzo lekki alkohol. W smaku niestety dla mnie jest już słabiej – mocno goryczkowo, lekko kwaskowo, z odrobiną czerwonych owoców i kawy. Trochę za mało słodkie, jak na RIS i za mało skomplikowane. 5.5/10

 

Hajer – Farorz (American Stout)

10 Farorz

Nigdy w życiu nie miałem do czynienia z tak pijalnym Stoutem. A do tego ten aromat! Konkretnie aromat mlecznej czekolady. Poza tym w smaku lekki karmel, trochę słodyczy (w sensie nie cukierki, a słodkość) i czerwonych owoców oraz kawy. Mogę to piwo pić hektolitrami. 9/10

 

Reden – Wielka Szycha (Bohemian Pilsner)

09 Wielka Szycha

Żelazna pozycja w katalogu Redena. Kto nie pił – przegrał życie 😉 Doskonały pils. 8/10

 

PiwoWarownia – Kawa i Papierosy (Smoked Coffee Tobacco Ale)

11 Kawa i Papierosy

Fajne aromaty estrowe mieszają się z delikatną kawą i tytoniem. W smaku bardzo pijalne, z przyjemnymi akcentami kawy i tytoniu oraz lekką owocowością. 7/10 i wygrana na SBF II w kategorii „Piwna premiera”

 

Piwowarownia – Chmielum Polelum (Imperial IPA)

12 Chmielum Polelum

Doskonałe aromaty cytrusów, białych owoców i egzotyki. W smaku pełne, intensywne, lekko słodkie i owocowe. Cascade na pierwszym planie. Takie Imperiale to ja lubię! 8/10

Szybki strzał – odc. 2

szybki strzał.jpg

Przyszła pora na kolejny odcinek Szybkiego Strzału, w którym na tapecie mamy aż dwa piwa kooperacyjne, jedną sztukę z browaru Raduga i jedną (chociaż w zasadzie drugą) od Baby Jagi. A więc bez zbędnego przeciągania jedziem:

  1. Kraftwerk (PL) + Humalove (FI) – Canis Lupus (Coffee Rye Brown Porter)

Canis Lupus  (w tłum. wilk szary) faktycznie w smaku jest… szary. Co prawda w aromacie mamy ogromne ilości kawy, lecz niestety tej słabszego sortu, kojarzącej się z tanimi ekspresami przelewowymi. Temat nieco ratuje delikatna i przyjemna paloność. W smaku kwaskowe, ze zbyt małą ilością ciała, z nutami kawowymi w tle. Całość psuje długo utrzymujący się finisz małej czarnej z kiepskiego, przydrożnego baru. Da się wypić bez zbytniego skupiania się na zawartości szkła. 5/10

  1. Raduga – Dementia (Imperial American Wheat)

Mam słabość do Radugi, bo jeszcze nigdy mnie nie zawiedli. I po raz kolejny wyszło im całkiem zgrabnie. Zapach tego trunku przywołuje na myśl skojarzenia z egzotycznymi owocami, słodami, nutami chmielowymi oraz lekkim i przyjemnym karmelem. Takie aromatyczne nawiązania do Imperial IPA to ja propsuję! Po wychyleniu szkła też jest całkiem, całkiem – piwo jest pełne w smaku, owocowe z wysoką i lekko ściągającą goryczką. Niewysokie wysycenie sprzyja pijalności. Niestety nie jest tak całkowicie różowo, bo całość jest jednak odrobinę za słodka. Dlatego daję „jedynie” 6.5/10

  1. Baba Jaga – Elixir (RIS)

Z kolei z tym browarem mam problem, bo jakoś żadne z ich piw do tej pory nie trafiło w mój gust. A jak jest z tym RISem? Piękny, hebanowy kolor, ciemnobeżowa, drobnopęcherzykowa piana dodają mu niewątpliwego uroku. Aromat też trzyma poziom – nuty czekoladowe mieszają się z kawą, orzechami i delikatną wiśnią; alkohol został perfekcyjnie ukryty; pojawia się fajna paloność. W smaku znajdziemy orzechy, kawę i gorzką czekoladę, a także nuty torfowe oraz lekką kwasowość. Całkiem nieźlem, pomyślicie? No właśnie – tylko nieźle, bo Elixirowi brakuje trochę ciała, jak na ten styl. Podsumowując – niezłe piwo, zasługujące na 6.5/10

  1. Dukla + Baba Jaga – Wiedźmy (English IPA)

Od kooperacji oczekuję wiele. No bo skoro spotyka się dwóch różnych piwowarów, to łącząc swoje doświadczenia powinni uwarzyć całkiem niezły trunek. Właśnie – od powinni do uwarzyli jest daleka droga, w trakcie której coś może pójść nie tak. I tak chyba było w tym wypadku. Niby czuć nosem trochę moreli, trochę cytrusów, ale czuć też diacetyl i to wcale nie tak słabo. IBU niby „tylko” na poziomie 50, a jednak gorycz tego piwa tłumi wszystkie inne smaki. Wysycenie też mogłoby być wyższe, ale powiedzmy że tutaj to już się czepiam. Pijąc Wiedźmy miałem skojarzenia English Bitterami, ale np. do takiego Goldi Basset sporo brakuje. 5/10, szału ni ma.

Kraftwerk + Piwoteka – Double Trouble (Imperial Milk Stout)

dt.jpg

Kooperacje piwowarskie to moda zataczająca co raz szersze kręgi w polskim piwowarstwie (i nie tylko). I chwała za to, bo z takich romansów często wychodzą świetnie dobroci. Na arenie międzynarodowej za przykład niech posłuży Mills And Hills od Fyne Ales i De Molena, a na rodzimym podwórku This Is Kraft, Bitch! od ekipy Kraftwerka i Wąsosza. Dlatego też z nieskrywaną radością sięgnąłem po Double Trouble, czyli Imperialny Milk Stout od Kraftwerka i Piwoteki.

BLG na poziomie 25 stopni oraz 10% alkoholu od razu mówi nam, że nie będzie to spacerek po leśnej polance. Tak przynajmniej mi się wydawało. Eeeee błąd! Nie tylko książek nie powinniśmy oceniać po okładce – piwo jak widać też zalicza się do tej kategorii. Ale od początku. Degustacja wystartowała ze zbyt niską temperaturą, w której aromaty dopiero po chwili wyszły na jaw. Dlatego też w pierwszej kolejności zaatakowała mnie mega intensywna słodycz, aby po przełknięciu zamienić się w przyjemną goryczkę. W końcu zaczęły pojawiać się i aromaty – słodkie praliny, mleczna czekolada, a na finiszu delikatny alkohol. Z tym alkoholem to niby wada, ale jakoś mi pod te praliny pasował idealnie. Kolejne wychylenia szklanki pozwoliły wyłapać w smaku lekką nutę orzechów włoskich, fajnie podkreślających słodycz tego piwa. Double Trouble nie można też odebrać pijalności; jak już wcześniej napisałem – niby parametry wskazują na cios, a jednak jest bardzo przyjemnie. Niemniej jednak piwo nadal jest pełne w smaku, kremowe i zalepiające. Męczyć może pojemność butelki, czyli 0,5 l. W mojej ocenie 0,33 l byłaby idealna. Większa ilość jest już zbyt słodka i zbyt intensywna. Może leżakowanie rozwiązałoby ten temat? Chyba skuszę się na taki zabieg! A cóż można rzec o barwie, jaka w piwach typu Stout mocno przykuwa moją uwagę? Jest dobrze – trunek jest hebanowy, z twardą, drobno-pęcherzykową, jasno-brązową pianą, świetnie pokrywającą szklankę (tzw. lacing). Zazwyczaj nie przywiązuję dużej wagi do tego elementu, ale tutaj po prostu fajnie się to prezentuje.

Double Trouble to nie jest piwo dla każdego. Może przeszkadzać zbyt wysoka słodycz, może drażnić duża zawartość alkoholu, ale z drugiej strony ktoś może to odebrać jako zaletę. Mnie osobiście to piwo bardzo smakuje i z czystym sumieniem wystawiam mu notę 8/10.