Granie tras koncertowych ma to do siebie, że nie zawsze trafiasz w miejsce z odpowiednim wyborem stosownych trunków. Zazwyczaj w klubach koncertowych szefostwo zawiera pakt z jednym z czołowych przedstawicieli branży piwowarskiej, co wiąże się z totalnym brakiem wyrobów z poza oferty wyżej wspomnianych „najjaśniejszych”. Oczywiście są wyjątki od tej reguły, jak np. klub Alternativa w Poznaniu, który uraczył mnie na scenie chociażby radugowym Metropolisem (i nie tylko), niemniej jednak zazwyczaj człowiek jest skazany na żłopanie przysłowiowego „Tajskiego”. Dlatego też zwykle zabieram ze sobą kilka ciekawszych tematów dla spokoju ducha i moich kubków smakowych. Tym sposobem udało mi się ogarnąć krótką, piwną relację z minionych, koncertowych wojaży po Polsce. Panie i Panowie – zapraszam na kolejny odcinek Szybkich Strzałów, sponsorowany przez trasę „Rusted into Stereotrip”.
- Kraftwerk – Rage Machine (Chocolate Chilli Milk Stout)
Nigdy nie pij mocarzy na trasie; a przynajmniej nie przed koncertem! W ten scenariusz doskonale wpisuje się Rage Machine z Browaru Kraftwerk. Ten lekki, czekoladowo-mleczny stout z chili mimo niewielkiej zawartości alkoholu (4,2% wag.) bardzo fajnie i przyjemnie rozgrzewa. Jest to oczywiście zasługa dodanych papryczek, które w towarzystwie akcentów mlecznej czekolady i subtelnej paloności fajnie komponują się ze stosunkowo pełnym ciałem tego piwa. I to jest duży plus Rage Machine – pomimo 14° BLG nie jest on wodnisty i sprawia wrażenie dość krągłego trunku. Jak do tego dołożymy bardzo przyjemny aromat z wiodącymi nutami mleka i kakao, tak otrzymamy solidną dawkę piwnych wrażeń. Osobiście za lekkimi stoutami nie przepadam, ale tego kupuję w całości. 7/10
- Beer Bros. – Hopsztos (Imperial IPA)
Czasami zasady są po to, aby je łamać. Tak było w przypadku tego Imperianego IPA, gdyż postanowiłem je przyjąć przed koncertem. Na szczęście Hopsztos pod kątem zawartości alkoholu mieści się w dolnej granicy tego stylu, więc czuję się chociaż trochę usprawiedliwiony. A jak wrażenia? Aromat to przede wszystkim chmiel. Trawiasty chmiel, jaki uwielbiam, dodatkowo otulony owocami egzotycznymi z ananasem i mango na czele. Całość muśnięto subtelnym karmelem, co w finale daje nam bardzo przyjemny i kompletny bukiet. Poza tym Hopsztos po kilku łykach pokazuje lekkiego pazura pod postacią średniej goryczki. W stosunku do dość znacznej słodyczy tego piwa jest ona w moim odczuciu jednak zbyt niska. Beer Bros. zaserwował nam trunek, jaki dość przyjemnie się pije, chociaż całość mogłaby być „bardziej”. 6.5/10
- Trzech Kumpli – Califia (West Coast IPA)
Poza kilkoma nowalijkami staram się w trasy zabierać przede wszystkim sprawdzone tematy – dzięki temu ryzyko trafienia na słabe piwo spada niemal do zera. Umówmy się; nic tak nie psuje humoru przed gigiem, jak fatalny „browar”. Stąd w tym zestawieniu pojawia się Califia. Ta West Coast IPA przeplata w sobie cytrusy z egzotycznym zapachem mango i fantastyczną ziołowością chmielu. W smaku też jest bardzo dobrze i przyjemnie gorzko. W skrócie – wszystko się tutaj zgadza, a wśród polskich przedstawicieli tego stylu dla mnie jest to absolutny numer jeden. 9/10
- Deer Bear – Let’s Cook (Gose z morelą i limonką)
Po udanym koncercie trzeba uzupełnić płyny i elektrolity, więc cóż lepszego można było wybrać? Szczerze – chyba nic. Let’s Cook to piwo idealnie gaszące pragnienie po intensywnym wysiłku na scenie. Jest niesamowicie rześkie, odpowiednio kwaśne, z lekko podbitą słodyczą, płynącą z moreli. Limonka czai się gdzieś w tle, ale niech Was to tło nie zmyli, bo limonka jest tutaj całkiem wyraźna. Delikatna, niemal znikoma gorycz i subtelne odczucie słoności świetnie dopełniają całość. I do tego ten aromat! Morela gra tutaj pierwsze skrzypce, z wtórującą jej ponownie limonką. Znowu jest rześko, lekko i po prostu pięknie. Let’s Cook to idealna odskocznia od intensywnie chmielonych tematów, a po gigu to po prostu poezja. 8/10
PS
Na koniec rzućcie okiem na ładne tańce z Rybnika z w/w trasy – klub co prawda niewielki, ale za to zabawa była przednia: