Jestem atencyjną kur*ą!

Tak, jestem atencyjną kur*ą! Nie wstydzę się tego, mam tego pełną świadomość i zdaję sobie sprawę z konsekwencji, jakie taka postawa ze sobą niesie. Lubię być w centrum uwagi, doceniam jak ktoś nieznajomy mnie poznaje i chce sobie ze mną zrobić fotę. Czerpię przyjemność z tego, iż jakiś portal/fanpage wrzuci zdjęcie mojego pyska, powoła się na moją opinie czy zacytuje moją wypowiedź, itp., itd. Przy tym nie uważam się za osobnika z krótkim przyrodzeniem. I dosłownie, i w przenośni. Ale czy to oznacza, że na lewo i prawo chwalę się zawartością swoich gaci? No nie koniecznie. Bo tak w zasadzie, to jestem przeciętniakiem i tego również się nie wstydzę. I właściwie po co o tym wszystkim piszę? Otóż kiedy przed kilkoma miesiącami rosyjskie służby (CHE CHE) opanowały komórki poprzez aplikację FaceApp sam z niej skorzystałem i swoje postarzone zdjęcie wrzuciłem na fanpage bloga. Zrobiłem to z kilku mniej lub bardziej istotnych powodów, ale o szczegółach za chwilę.

Na początku warto uświadomić sobie sprawę z tego, że większość osób prowadzących blogi, vlogi czy szafiarskie konta na Instagramie również lubi być w centrum uwagi. Bez tego ciężko wyjść do ludzi; bez firmowania czegoś swoim wizerunkiem bardzo trudno zdobyć szerszą rzeszę odbiorców. A po to m. in. zakładane są tego typu media. Oczywiście motywacja do zostania „szafiarką” może być różna, ale z grubsza chodzi o to, aby albo zaistnieć niczym Kardashianki albo krzewić jakąś myśl, ideę czy koncept. Swoją drogą ktoś mi kiedyś na YouTubie napisał, że dla niego jestem piwną szafiarką bez pasji do tego co robię, stąd nie miejcie mi za złe używania akurat tego szafiarskiego porównania. W każdym razie bez czytających/oglądających wpisy blogerów ich działania nie mają sensu. A nic tak dobrze się nie sprzedaje, jak własny ryj. Wystarczy jak zerknę na swoje posty – zdjęcie z żywą osobą w kadrze zdobywa zazwyczaj o kilkadziesiąt, a czasem nawet i o kilkaset procent większy zasięg od foty samego piwa. Idąc dalej tym tropem można wskazać moje filmy na YouTube. Degustacje klikają się słabo, ale jak już wjedzie wywiad czy wspólna konsumpcja – słupki idą w górę. Tego typu mechanizmów można wymieniać więcej. Dobrze sprzedają się kontrowersyjne tematy (pozdrawiam Order of Yoni), cycki (i znowu macham do tych pozdrowionych sprzed chwili), gry, sprawy śmieszkowe, etc. Bo wiecie, że „merytoryka się nie klika”, prawda? Oczywiście w dużym skrócie, ale ludzi zainteresowanych najnowszym odcinkiem Big Bradera czy poczynaniami bohaterów z „Dlaczego ja?” zawsze będzie więcej od tych, oglądających TVP Kulturę czy Discovery Historię.

I w tym miejscu przechodzimy do meritum i odpowiedzi na zadane na wstępie pytanie – po kiego grzyba wrzuciłem na profil swoją postarzoną facjatę przez FaceAppa? Po pierwsze primo: wiedziałem, że ta fotka „będzie się klikać”. Po drugie primo: wiedziałem, że dzięki temu dotrze do większej liczby osób. Po trzecie primo-ultimo: istnieje duża szansa, że trafi ona do kogoś, kogo trzymane na zdjęciu piwo i tekst zainteresują, i albo zainteresuje się kraftem samym w sobie albo, jeśli się tym kraftem już interesuje, to dołączy do odbiorców moich treści. Być może część z Was pomyśli, że to niemożliwe, tylko jak to jest faktycznie? Okazuje się, iż kilkanaście osób, które kliknęły w jakąś reakcję nie miało fanpage’a w swoich polubieniach. O większym zaangażowaniu wcześniejszych „lajkowiczów” nie wspominam, bo to jest chyba logiczne.

Ktoś może zapytać: „ok, ale po co to wszystko”? I w tym miejscu niech każdy z blogująco-szafiarkująco-vlogujących odpowie sobie na to pytanie sam. Wy też zresztą możecie. Odpowiadając sam za siebie mogę rzec, iż robię to dla realizacji misji, jaką postawiłem sam sobie. Co to za misja? Na to pytanie najpewniej odpowie Wam jeden z najbliższych odcinków Alchemii – podcastu o piwie, w którym stanąłem pod gradobiciem pytań Przemka Iwanka. Co zresztą także nie byłoby możliwe, gdybym nie był atencyjną kur*ą… bo właśnie trochę dzięki temu i Ty, drogi czytelniku, dobrnąłeś do tego miejsca. Twoje zdrowie i nie miej za złe, że czasem pojawią się tu treści, jakich być może się nie spodziewasz. Wszystko po to, aby krzewić tę piwną rewolucję, bo jak to mówił M w „Skyfallu” – lots to be done!

Chmielobrody testuje – Funky Fluid’s India Pale Ales Aftermath

Kiedy kilka osób zgłasza Ci, że z ich piwem jest wszystko ok, a to Ty trafiłeś na kiepską partię, to znaczy że temat trzeba zgłębić. A że akurat miałem pod ręką Michała Langiera z browaru Funky Fluid, wraz z całym ich stoiskiem, tak postanowiłem sprawę wyjaśnić u źródła. Panie i Panowie, przed Wami ponownie na tapet wjeżdża American oraz Australian Hazy IPA, okraszone komentarzem „autora”.