Krafty pod strzechy, czyli Śląski Festiwal Piwa

Kiedy dotarła do mnie informacja o Śląskim Festiwalu Piwa od razu zadałem sobie pytanie, czy konkurencyjna dla Sliesia Beer Festu impreza o takim charakterze ma sens? No i czy w ogóle ona wypali, skoro organizatorzy zdecydowali się na jej organizację pod przysłowiową chmurką i to z początkiem jesieni? Pierwsze jest zależne od drugiego, drugie nie jest zależne od nikogo, a więc ryzyko było spore. Na szczęście pogoda trafiła w punkt, a więc pozostało trzymać kciuki za resztę.

Zaczęło się dla mnie od niezbyt dobrej wiadomości – ogłoszona obecność Brokreacji została na kilka dni przed startem imprezy odwołana, a więc już dość „szczupła” obsada festiwalu jeszcze bardziej… wyszczuplała. Na szczęście nie samą Brokreacją żyje człowiek, prawda? Na pierwsze zwiady katowickiego rynku udałem się w czwartek wieczorem. Plan był taki, aby przybić szybką piątkę ze znajomymi, rzępnąć dwa piwka i grzecznie wrócić do domu. A jak wyszło w praniu? Na starcie dorwał mnie Robert z Browariatu zachwalając Redenowego Flandersa (dokokszonego brettami i leżakowanego w  beczce po Bordeux). Wtórował mu Kacper z Piwnej Zwrotnicy. Pochwały okazały się nad wyraz słuszne, gdyż piwo śmiało mogę uznać za absolutnego winnera festiwalu. Jak tylko posiądę butelkę, to napiszę o nim trochę więcej. Po szybkim obchodzie terenu festiwalu wylądowałem na stoisku Kraftwerków, gdzie mlaskałem z apetytem przy sTEAm Time’ie i trzyletnim, domowym RISie, autorstwa Pawła Solika. Ten domowy Imperial Stout także urwał mi łeb, nie powiem. W między czasie dwóch Januszy w stanie mocno wskazującym znalazło pusty petainer z resztkami piwa w środku. Oj jakże oczy im nagle rozbłysły! Kilka ciosów śrubokrętem i Panowie podzielili się piwerkiem. W nagrodę za ten wyczyn otrzymali po dużym Dr Octopusie od Kraftwerków. Tyle wygrać! Następnie wymieniłem grzeczności z ekipą Browaru Hajer, popijając sobie ich doskonałą Rajzę na Antypody. No cud malina! Browar Golem okazał się czwartkową metą, gdzie w końcu osobiście mogłem poznać tę zacną ekipę i specjalny talent piwowara Artura Karpińskiego, o czym szerzej będzie nieco później. W doskonałym humorze oddaliłem się do domu, skrzętnie planując sobotnią wizytę z aparatem w dłoni.

Tym razem start rozpoczął się od strefy Food Trucków. Szału w wyborze co prawda nie było – większość stanowili burgerowcy – ale każdy mógł się najeść i znaleźć coś dla siebie. Nawet wegetarianie!

Nim zdecydowałem o wyborze paszy postanowiłem dobrać doń odpowiedni trunek. W sukurs tym zamiarom przyszedł pucki Browar Spółdzielczy. I w tym miejscu strasznie pożałowałem tego, iż na szersze zwiady Śląskiego Festiwalu Piwa wybrałem sobotę. Okazało się, że krany ich uroczego trucka są już praktycznie puste. W związku z tym sięgnąłem po to, co zostało, czyli Dwa Półsztyki  (Pale Ale na polskich i angielskich chmielach). O wrażeniach z degustacji będzie szerzej w kolejnym wpisie, teraz skupmy się na samej imprezie. Nie powiem – „stoisko” Spółdzielczego robiło wrażenie.

Na szczęście Raduga uzbroiła się w większą ilość piwa, więc nie musiałem już marudzić przy wyborze. A kiedy moim oczom ukazała się od dawna nieoglądana etykieta Forbidden Planet (Imperial IPA) poczułem, jak szybko kąciki moich ust wędrują w okolice uszu. Z szerokim uśmiechem zamówiłem szklaneczkę, w międzyczasie podpytując Andrzeja Kiryziuka o plany na przyszłość. Niestety udało mi się wyciągnąć jedynie info o szykowanej premierze Kazka z dodatkiem zboża sorgo oraz RISa 28 BLG.

Samo zwiedzanie terenu imprezy nie było takie łatwe. Ilość ludzi, jaka przewijała się przez teren katowickiego rynku była naprawdę imponująca. I w tym miejscu pozwolę sobie na chwilę refleksji. Czy mając tak udaną imprezę, jak Silesia Beer Fest (w skrócie – SBF) potrzebny nam Śląski Festiwal Piwa? Odpowiedź jest prosta – tak. Dlaczego? SBF to impreza dedykowana głównie beer geekom, takim jak ja. Typowy Kowalski być może i wybierze się na te targi z ciekawości, ale zdecydowana większość postawi raczej na grilla albo butelkę Tyskiego, wychyloną do meczu w domowym zaciszu. A Śląski Festiwal Piwa to po pierwsze impreza darmowa; po drugie na rynek albo jest blisko albo łatwo tutaj dojechać (a na pewno łatwiej, niż na Szyb Wilson lub do Fabryki Porcelany); po trzecie oprócz całkiem przyzwoitego wyboru kraftów można było odnaleźć tańsze opcje w postaci chociażby czeskiej Holby, dostępnej na stanowisku Cuba System. Takie „okoliczności przyrody” sprzyjały temu, aby „typical Janush” (©Tomasz Kopyra) sięgnął przy okazji po coś z górnej półki. I wierzcie mi, że nie jeden raz moim oczom ukazywał się widok pana z wąsem, kupującego RISa albo Barley Wine’a o pojemności 0,5 litra. I ja to szanuję! Właśnie tego typu imprezy powodują, iż krafty trafiają pod strzechy. I ja to szanuję po raz drugi!

Kolejnym przystankiem był namiot Golemów, który przywitał nas bardzo miłym szyldem, informującym o absolutnym braku piwa. Nie ma tego złego. Pamiętacie, jak na początku pisałem o specjalnym talencie Artura Karpińskiego? Już w czwartek miał on okazję nim się z nami podzielić (a konkretnie z moją lepszą połówką). Mowa tutaj o „sztuce blendowania piwa”. Tak, piwa! I motyla noga – ma to sens. Artur skrzętnie dobierał do siebie różne style  i serwował nam kolejno:

– Hopken Hopken (APA) + Orange Juice (Wheat IPA) + Zojer (Berliner Weisse) – to poszło w czwartek

– Dr Octopus (Barley Wine) + Yam Yam (White IPA)

– The Dealer (APA) + The Alchemist (AIPA)

– Pożegnanie Korporacji (RIS) + Pora na Chmielesfora (Sorachi Ace IPA)

– Zacny Zalcman (Gose) + Smashing Stones (Smash APA)

I jedynie połączenie RISa z Porą na Chmielesfora nie do końca mi pasowało. Wszystko przez koperek, jaki wyszedł z tego drugiego. Jak to sam Artur określił – „smakuje tak, jakbyś śliwki w liście kopru owinął”. Nie, dziękuję, ja wysiadam. Ale reszta bdb! I już wiem, kto powinien w tym kraju dostać tytuł Master Beer Blendera. Artur, Michał i Mateusz – wielkie dzięki, to była ogromna przyjemność!

Po szybkiej wizycie u Hajerów i Krafterków swoje kroki skierowałem w stronę namiotu Browaru Dukla, mijając po drodze scenę, na której całkiem przyjemnie pogrywał Marek Makaron Motyka. Nie obyło się bez lokalnego folkloru pod postacią mocno porobionego i tańczącego w rytm gitary  kloszarda. Ot taki minus darmowych imprez z alkoholem w tle. Co zrobisz, nic nie zrobisz. Awantur nie było, a więc nie ma co narzekać. Na stanowisku Dukli do testów wziąłem Dzikiego Samotnika (American Amber Ale), wymieniłem grzeczności i dokończyłem rundkę z aparatem w dłoni, odwiedzając między innymi zaprzyjaźnioną ekipę PiwoWarowni (hails!) oraz ponownie stoisko Radugi. Końcówka ich Potiomkina poleciała do szkła, a o wrażeniach z tego smakowania przekonacie się niebawem.

Reszta soboty upłynęła bardzo błogo i w niezwykłej atmosferze. OK, być może muzyka ze sceny mogłaby grać nieco ciszej; być może konferansjer powinien zająć się hodowlą jedwabników, a nie prowadzeniem takich imprez; być może wystawców nie było tylu, ilu na Silesia Beer Feście, ale hej – całość wypadła bardzo dobrze i zdecydowanie powyżej oczekiwań. I nie mówię tutaj tylko o swoich oczekiwaniach. Brak piwa na większości stoisk pod koniec ostatniego dnia świadczy o tym, jak udany to był festiwal. Dzięki temu mamy dwie świetne imprezy, nie przeszkadzające sobie nawzajem. I ja to szanuję. Po raz trzeci!

PS
Tylko następnym razem nie zapomnijcie o wodzie, bo niektórzy z własnym szkłem przychodzą! 😛

Brawo dla Radugi za kolejne warki Forbidden Planet i Lost Weekend!
Pani Kapitan też zadowolona z Forbiddena!
PiwoWarownia jako jedna z niewielu ekip przywiozła swoją… wodę! 🙂
Nie samym piwem żyje człowiek, czyli kunszt rękodzieła (Śrubka)
Na degustację w Piwnicy Gawronów zabrakło już miejsca w brzuchu. A może w głowie?
Na premierę chrzanowego Saisona niestety się nie załapałem…
…musiał mi wystarczyć Kapitan Claymore. Więcej o tym piwie już wkrótce.
Hajery Hajerzom!

Jak zwykle nie zabrakło ekipy Białej Małpy.
Kraftwerki w dobrych humorach. I ja się im wcale nie dziwię!

Paweł Solik, czyli główny piwowar Krafterków.
Piwo z busa? Proszzzzz bardzo!
Cuba System
Nieobecni ciałem, lecz obecni piwem, czyli jednak Brokreacja
Browariat

12 uwag do wpisu “Krafty pod strzechy, czyli Śląski Festiwal Piwa

  1. Zgadzam się w 100% co do opinii, iż taki festiwal obok Silesia Beer Festu jest potrzebny tym bardziej, że obie edycje SBF miały jedną wadę – lokalizację. Ani Fabryka Porcelany ani Galeria Szyb Wilson nie są w centrum i nie mają sprawnego dojazdu, szczególnie dla osób przyjeżdżających z całej aglomeracji. Dlatego impreza na rynku to wygryw 🙂

    Kolejna osoba, która chwali Flandersa z Redenu – trzeba dorwać butelkę!

    Polubione przez 1 osoba

      1. No to na pewno na cenę wpłynęło. Ja tam wierze, że skala przedsięwzięcia kiedyś na tyle urośnie, iż będziemy mogli się cieszyć takim festiwalem na płycie Spodka. Warszawa może robić na stadionie, Beergoszcz z tego co się orientuje tez jest na hali, to czemu u nas miałoby się nie udać? Potencjał jest.

        Polubienie

  2. wojciechtrzaski

    Ten tańczący kloszard to stały element katowickich ulic – nieraz staje pod budką z kebabem i tańczy w rytm muzyki z radia, przysłuchuje się ulicznym grajkom i po chwili zaczyna pląsy, zawsze jest też pod sceną na plenerowych koncertach w centrum. I jest całkowicie nieszkodliwy 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz